Jestem tu tylko dla savasany. Czyli - kobieto, daruj sobie!
środa, 29 kwietnia 2015
Ten tekst nie jest skierowany do osób, które wiecznie stękają, jęczą i sapią, i dyszą ale zabrać się za życie nie mogą. Ani dla osób, które uważają, że najpierw przyjemności, a potem obowiązki. To, co napiszę skierowane jest do walniętych perfekcjonistek, kobiet które marzą o dodatkowej parze rąk, czują się sfrustrowane, niezadowolone ze swoich osiągnięć i właściwie czują, że nie dają rady. Na co natychmiast znajdują remedium: postarać się jeszcze bardziej!
Jestem wielką fanką planów, marzeń, podsumowań, list zadań do zrobienia, i układania sobie w głowie co i jak osiągnąć. Mam listy zakupów, listy długoterminowych zakupów, listy rzeczy do zrobienia i nieprzekraczalnych terminów na moje własne działania. Nie bez powodu! Przez wiele, wiele lat byłam totalnie rozlazłą panną, która nie wiedziała co zrobić ze swoim życiem. Nie za bardzo wiedziałam, co lubię robić, czym się chcę zajmować w przyszłości, na czym mi zależy, ani co robię z tą magiczną wiedzą, jak już ją w końcu posiądę. Cały czas chodziłam sfrustrowana, bo miałam dużo wolnego czasu, nic mnie nie cieszyło, a dni były bardzo do siebie podobne i przeciekały mi przez palce. Moja obecna zadaniowość nie wynika więc z charakteru, raczej z potrzeby spowodowanej sytuacją na przeciwnym biegunie. Dzięki tej ścieżce umiem już wyznaczać sobie cele zgodne ze mną samą i je realizować. Żeby nie było za pięknie, przegięłam w drugą stronę.
Gdybym miała powiedzieć, moją główną motywacją nie jest poczucie przyjemności czy szczęścia, ale winy. Bardzo lubiłam na ten przykład jarać szlugi, tylko że miałam wyrzuty sumienia, że jestem dla siebie niedobra i na pewno umrę na raka i to będzie tylko i wyłącznie moja wina. Po kilku latach huśtawki "palę i cierpię" rzuciłam papierosy. Wcale nie ćwiczyłam jogi, bo tak super jest się spocić, ćwiczyłam ją bo miałam problemy z kręgosłupem, i wiedziałam, że brak ruchu będzie w konsekwencji objawiał się bólem.Z czasem wpadłam w wir "ulepszania siebie i świata". Ulepszałam siebie, swój związek, mieszkanie, przepisy kulinarne, swoje ciało, swoje umiejętności itp itd.
Tak okropnie nie chciałam wrócić do bycia rozlazłą kluchą, że ściskałam pośladki na maksa, żeby tylko było ok. Nie chodzi o to, że chciałam być idealna. Chciałam być po prostu dostatecznie dobra. To bardzo trudne kiedy chcesz być dostatecznie oczytana, znać dostatecznie płynnie języki obce, obejrzeć dostatecznie dużo filmów i być na dostatecznie wielu koncertach, mieć dostatecznie wyrzeźbione ciało i zdrowe jedzenie ugotowane do pracy i wspaniały związek i… wcale nie chodzi o to, że te rzeczy mnie nie cieszyły.
KOCHAM moje życie. Ale czasami po prostu chcę za dużo. Chcę za duży kawałek tortu i w połowie mnie mdli, ale wcinam równo, bo przecież zależy mi na efekcie, a tort taki pyszka. Bardzo fajnie jest się rozwijać i ulepszać. Ale jest jeszcze jedna ważna sprawa - ODPOCZYNEK. I wiem, że nie jestem jedyną osobą, która ma lub też miała problem z odpuszczaniem sobie.
Odpuszczaniem bez wyrzutów sumienia. Chodzi o ten moment kiedy zdrowo jesz, ale nagle zjadasz czekoladę. Duuużo czekolady. Albo ćwiczysz regularnie i nagle mówisz sobie "fuck it, zostaję w domu". I nie cierpisz. Nie wiercisz się na kanapie myśląc "mogłam jednak iść". Pamiętam, jak po rozstaniu z wieloletnim partnerem, zaczęłam znowu palić. Byłam w totalnej rozsypce, przerażona, że tracę kogoś przy kim dorastałam, całą jego rodzinę, wszystkie plany na przyszłość. To było fizjologiczne. I chyba pierwszy raz wtedy udało mi się odpuścić sobie i powiedzieć "ej stara, palenie nie jest dobre, ale cierpisz bardzo i nie umiesz teraz inaczej. Nie dowalaj sobie jeszcze, że jesteś do dupy i słaba, bo palisz. Pal, pal ile musisz i potem wyprowadzimy Cię na prostą. Nie musisz być teraz super mocna, jesteś słaba i zasmarkana, pal". Wiem, że napisałam to w jednej z notek, i dostałam potem od Was dużo maili, że to jest TO. Żeby sobie nie dokładać. Tylko, a czasami aż tyle.Dziś mam nadzieję, że jestem na tyle mocna, że nie musiałabym palić, umiałabym się już chyba zaopiekować sobą lepiej.
Do czego jednak zmierzam - kultura nauczyła nas etosu pracy, nadgodzin i bycia w wiecznym niedoczasie. Im bardziej jesteśmy obłożeni robotą, tym lepiej się czujemy. Ważni, potrzebni, niezastąpieni, samodoskonalący się. Jest to jednak kolejna pułapka ego. Nauczono nas, że odpoczynek i leniuchowanie to marnotrawienie czasu i coś godnego pogardy. Wszystko musi być konkretne, obliczalne i produktywne. Nie ma miejsca na leżenie odłogiem i marzenie o niebieskich migdałach. Uważamy to współcześnie za małe, śmieszne, za brak ambicji, czujemy, że zostajemy w tyle. Tu przychodzi nam z pomocą joga. Możemy z niej zaczerpnąć cenną lekcję.
Po każdej sesji jogi następuje moment Savasany. Jest to głęboki relaks na granicy świadomości. Nazywany jest też pozycją trupa. Leżymy rozluźnionymi kończynami, oddychamy miarowo i rozluźniamy całe ciało, w tym twarz, język, oczy, policzki, wszystkoooo… i leżymy. Savasana nie tylko ma za zadanie rozluźnić mięśnie, obniżyć tętno i uspokoić organizm. W wymiarze hmm duchowym, rozprowadza zgromadzoną podczas ćwiczeń pranę (życiową energię) po ciele.To jedyny stały i niezmienny element w każdej praktyce jogicznej. Robi się to zawsze i jest to uznane za bardzo istotny element praktyki. Niezbędny wręcz. Jest to zwieńczenie wysiłku.
Z resztą nie musimy sięgać do jogi, natura również ma cykle. Zimą wszystko śpi, spowalnia, hibernuje się. Nie wiem, czy pamiętacie z lekcji biologii, ale jeśli chce się bogatych plonów, trzeba praktykować płodozmian, ale też ziemia musi odpocząć, poleżeć odłogiem, zanim znów zacznie intensywnie rodzić. Jak to możliwe, że zapomnieliśmy o tej pauzie dla nas samych? Nie tylko fatalnie sypiamy (za krótko, wcześniej oglądając TV lub scrollując tablety czy telefony) ale też psychicznie nie potrafimy się odłączyć i zregenerować.
Nie chodzi jedynie o odpoczynek, który zregeneruje nasze siły, chodzi też o czas, w którym… rozprowadzimy po życiu te dobra, które już wypracowaliśmy. Tak jak z tą praną po ćwiczeniach. Czyli będziemy mieli czas dla siebie, dla rodziny, dla zwierząt, pobyć z naturą, niezobowiązująco, pozornie nieefektywnie pobimbać. Bez żadnych wyrzutów sumienia, traktując to jako normalną, a może i najważniejszą część cyklu. Traktować siebie lepiej niż pracodawcę, lepiej niż swoje zobowiązania, lepiej niż innych. Żeby potem mieć na to wszystko siły i żeby życie miało sens. Żeby nie dopuścić do wypalenia i zachować balans.
Savasana wygląda bardzo prosto. Ale kto nie próbował, ten nie wie jak jest naprawdę:
Znajdowanie złotego środka na dany moment jest bardzo trudną sztuką. I nikt nie jest nami, nikt nie da nam złotej rady. Chciałam tylko rzucić inne światło na sprawę relaksu i odpuszczania sobie. Świat się nie zawali jak sobie odpuścisz. Bądźmy po prostu dla siebie czuli i wyrozumiali. Opiekuńczy. Ten tekst nie powstał bez powodu. Pierwszy raz w życiu mam totalne przesilenie wiosenne. Tekst o roller derby nie powstanie w tym tygodniu, chodzę nieumalowana, nie ćwiczę już rano, potrafię spać ciurkiem po 10 godzin, ciągle nie wyrabiam się z tym, co zaplanowałam, a moje włosy to stóg siana. I to jest ok. Może to taka pora, że lepiej niż się żyłować, pospać? Porozpieszczać się? Wierzę w to, że w końcu szala przeważy sama na właściwą stronę. Cera przestanie być kapryśna i ziemista, skórki wokół paznokci okropne, potrzeba snu wielka. Po co przyspieszać sprawy? Teraz jest czas odpuszczania. No, a przynajmniej dla mnie!
Dbajcie o siebie jak o małe, puchate, żółte kaczuszki!
♥
P.S Z nudy rodzą się pomysły i kreatywność. Z bezmyślności. Z pudełka nicości. Najlepsze wynalazki. Przebłyski intuicji. Wiersze. Obrazki. Wyliczenia matematyczne. Odkrycia.
Blimsien - zdrowo i roślinnie gotuje, warzy naturalne kosmetyki, przyjaźni się z własnym ciałem i duchem. Gorąco wierzy, że poznanie i pokochanie siebie, zmienia nie tylko nas samych, ale cały otaczający świat. O tym i innych rzeczach, nieustannie pisze na swojej stronie blimsien.com
Dziękujemy za zgodę na publikację artykułu.