Misy pomagają wejść na drogę emocjonalnego, naturalnego oczyszczenia. Wywiad z Krzysztofem Lewinem, Beata Zatońska
środa, 6 lipca 2016
- W całej swojej wcześniejszej karierze zawodowej, gdy pracowałem jako rehabilitant i terapeuta z bardzo chorymi ludźmi czy z upośledzoną młodzieżą, nigdy nie miałem takich narzędzi jak misy. Ich dźwięk i wibracje pozwalają zrelaksować, rozluźnić twarde miejsca w ciele, odczepić natarczywe myśli, które tkwią w umyśle, zniwelować lęki. Misy pomagają wejść na drogę emocjonalnego, naturalnego oczyszczenia - mówi Krzysztof Lewin, propagator technik relaksacyjnych, który prowadzi sesje medytacyjno-relaksacyjne przy dźwiękach mis tybetańskich.
Jak trafiłeś na misy?
Moja przygoda z miskami zaczęła się osiem lat temu. Cieszę się, że pojawiły się na mojej ścieżce. Stało się to w specyficznym momencie, kiedy uważałem, że wszystko straciło sens. Są kontynuacją ścieżki, którą zacząłem iść wcześniej. Pojawiły się, kiedy po swoich życiowych dramatach, zadałem się ze stworzoną przez samego siebie głęboką depresją. Mieszkałem wtedy w Kanadzie. Tak jak wszyscy, poszedłem do lekarza, który zasugerował antydepresanty. Niestety, wystąpiły u mnie wszystkie uboczne skutki, jakie mogły się po antydepresantach pojawić, łącznie z bezsennością, nagłymi omdleniami, kłopotami z prostatą. Wystraszyłem się i zacząłem szukać pomocy. Trafiłem na . Po jakimś czasie, gdy już uporałem się z depresją, pojawiła się w moim życiu kobieta, tak jak ja z rozbitego małżeństwa. Zakochaliśmy się w sobie. Uznaliśmy, że dobrze byłby znaleźć narzędzia do kreowania naszego związku i użyliśmy do tego tradycyjnego tybetańskiego buddyzmu, jego aspektu filozoficznego, nie religijnego. W pewnym momencie Hania zasugerowała, żebyśmy pojechali na zlot nauczycieli jog na małej wyspie koło Vancouver. Spodobał mi się ten pomysł, choć nie byłem zaawansowanym joginem. Jednym z elementów zajęć była medytacja. Człowiek, który ja prowadził, używał kryształowych mis. Medytowaliśmy w kręgu, a on posłużył się wibracjami i dźwiękami do wykreowania przestrzeni, w której medytacja nabrała innego charakteru.
Już wtedy zacząłeś praktykować z misami?
Kupiłem jedną misę, trochę się nią bawiłem. Ale znowu w moim życiu nadeszły zmiany, moja partnerka Hania zginęła w wypadku samochodowym, posypały mi się potem sprawy finansowe. Pojechałem więc do Azji. Przez jakiś czas byłem w Wietnamie, potem wylądowałem w Bangkoku, ale nie mogłem znieść tego miejsca. Postanowiłem więc skierować się na północ Tajlandii, do Chiang Mai. Jechałem pociągiem i zajrzałem do przewodnika, który dzieci mi dały na gwiazdkę, gdy dowiedziały się, że wyjeżdżam. Nigdy przedtem do niego nie zaglądałem, niczego nie planowałem w podróży. Otworzyłem książkę na przypadkowej stronie i trafiłem na informacje o kursach masażu tajskiego i gotowania w Chiang Mai. Było to dla mnie bardzo ciekawe, bo długie lata pracowałem jako rehabilitant i terapeuta, miałem też kiedyś w Edmonton restaurację.
Niedługo po przyjeździe do Chiang Mai znalazłem hotel z basenem, w przyzwoitej cenie, w centrum starego miasta. Potem wynająłem rower i pojechałem do szkoły masażu tajskiego. Poznałem tam mnóstwo ludzi z całego świata, m.in. Austriaczkę, która pisała doktorat z antropologii o zaufaniu w korporacjach. Właśnie ona pod koniec kursu masażu powiedziała mi, że spotkała niesamowitego nauczyciela tybetańskich, śpiewających mis. Natychmiast wróciło wspomnienie moich doświadczeń z misami i pragnienie, by ich dotknąć. Tak zacząłem praktykować z misami. To, co mnie uderzyło, to prostota tych narzędzi i siła, z jaką wpływają na środowisko i tych, którzy przebywają w przestrzeni zbudowanej ich dźwiękami.
Misy mają dużą moc?
W całej swojej wcześniejszej karierze zawodowej, gdy pracowałem jako rehabilitant i terapeuta z bardzo chorymi ludźmi czy z upośledzoną młodzieżą, nigdy nie miałem takich narzędzi jak misy. Ich dźwięk i wibracje pozwalają zrelaksować, rozluźnić twarde miejsca w ciele, odczepić natarczywe myśli, które tkwią w umyśle, zniwelować lęki. Misy pomagają wejść na drogę emocjonalnego, naturalnego oczyszczenia.
Sesje z misami praktykowałem potem w wielu krajach m.in. na oddziałach chorych na raka. Grałem dla mojej mamy, która była w hospicjum onkologicznym w Warszawie. Organizowałem tam też koncerty dla pacjentów. Kiedy robiłem miski mamie, panie, które były razem z nią w sali, płakały. Jednak po wielu próbach wiem, że nasza służba zdrowia nie jest otwarta na nowe metody rehabilitacji, moje propozycje współpracy często pozostają bez echa. Powszechne jest zamykanie się na to, co nieznane, tymczasem szkoda nie wykorzystywać naturalnych metod samouzdrawiania, które sprawdziły się przez tysiące lat.
Czy znasz kraj, gdzie misy są używane przez tzw. normalną służbę zdrowia?
Niemiecki inżynier Peter Hess doprowadził do tego, że trapie wibracyjne są w Niemczech usankcjonowane przez rząd i refundowane. W Polsce są kursy gry na misach, można kupić sprzęt produkowany przez Hessa w Nepalu. Mam wrażenie, że nie ma istotnego znaczenia, jakie mamy miski, ważniejszy jest sam dźwięk i wibracje. W kulturze Indian północnoamerykańskich były używane np. bębny. Ale jeśli chcemy, możemy usiąść przy potoku, słuchać szumu liści, wody i też wykreujemy środowisko, w którym będziemy się mogli zbliżyć do tego, co jest w nas. Pamiętajmy, że jest takie powiedzenie w buddyzmie: nic nie jest takim, jakim się nam wydaje.
Dźwięk mis ma w sobie coś takiego, co przyczynia się do uspokojenia naszych komórek i zbalansowania równowagi. Spotykają się dwie wibracje, naszego ciała i mis. W 1999 r. dr Mitchel Gaynor, onkolog z Nowego Jorku, napisał książkę pt. "The Healing Power of Sound" (Uzdrawiająca moc dźwięku) o tym, jak misy wpłynęły na jego praktykę i pacjentów. Jego zdaniem, kiedy w przestrzeni pojawiają się dwie wibracje, jedna z nich przejmuje drugą, albo się wiążą razem i tworzą coś innego.
Misy, dzwony, mają bardzo długą tradycję, dźwięk zawsze był używany do kreowania atmosfery wzniosłości kontaktu z bóstwem, bogiem, Buddą, itp. Dźwięk i wibracje zawsze były obecne.
Człowiek jest wibracją?
Wszystko w nas wibruje, komórki są żywe, atomy się kręcą. Masaż wibracjami czy dźwiękiem uaktywnia pacjentów do pogłębiania umiejętności relaksacji. Nasz organizm inaczej funkcjonuje, kiedy jesteśmy zrelaksowani. Dr Gaynor rzadko akceptował wśród pacjentów osoby, które nie chciały poddać się terapiom wibracyjnym. One pomagają w unikatowy sposób kreować środowisko wokół nas, powodują tak głęboką relaksację, że feromony w naszym organizmie zaczynają się wydzielać. Trzeba doprowadzić umysł do takiego stanu, by uwolnić myśli, żeby przestały być kotwicą dla ciała, które powinno robić to, co potrafi najlepiej. Spontaniczne uzdrowienia z bardzo ciężkich chorób są udokumentowane. Dlaczego tak się dzieje? Nikt tego nie wie.Niechętnie zaglądamy w siebie, bo zazwyczaj trafiamy tam na pustkę, która tak naprawdę pustką nie jest, choć tak może się objawiać. U podstaw moich zajęć leży odsunięcie wszelkich oczekiwań, porównań.
To się udaje? Wydaje się, że część ludzi na zajęcia relaksacyjne idzie z określonym celem.
Na pewno nie jest to proste. Podczas medytacji nie chodzi o odganianie myśli, choć wiele osób tak uważa. Obserwujmy, koncentrujmy naszą uważność na jakiejś drobnej przestrzeni np. na oddechu i przepływie powietrza przez nos. Myśli uciekają, staramy się nie reagować na to, co się dzieje z ciałem. Jedni osiągają ten stan wcześniej, inni później. Gorąco polecam długotrwałe medytacje metodą . Nie znam innego systemu, który pozwala na 10 dni usiąść w totalnej ciszy, bez książek, bez telefonów, bez rozmów, z prostym instruktarzem. Ośrodki vipassany są na całym świecie, w Polsce kursy organizowane są w Krutyni, ma powstać ośrodek pod Łodzią.
Dźwięk pomaga w medytacji?
Jeśli urodziliśmy się w stanie tabula rasa, jak niezapisany hard drive, to przez pierwsze lata przyjmowaliśmy wszystko, co się w naszym środowisku pojawiło. Czy bylibyśmy kim innym, gdybyśmy urodzili się gdzie indziej? Pewnie tak. Jesteśmy niewolnikami, w szerokim tego słowa znaczeniu, środowiska, w którym się urodziliśmy. Choć codziennie z niego wychodzimy wieczorem, gdy zasypiamy. Czasami jest to trudny proces, bo jesteśmy tak bardzo nakręceni, że nie możemy zasnąć. Podobnie w trakcie sesji z miskami pojawia się taki moment, gdy dochodzi do pierwszego dreszczu, a zaraz potem odpływamy, chyba że znowu uaktywnią się nasze myśli. Zdarza się, że w trakcie sesji ludzie zasypiają.
I tak jest dobrze?
Organizm wie, co robi i nie powinniśmy nim ani manipulować, ani go pilnować. Inna forma odlotu, innego niż sen, to zapadnięcie się w inną przestrzeń. Jest to w pewnym sensie stan podobny do szczytowania erotycznego, stan, w którym znikają osoby i czas.
Jak długo może trwać?
Nie wiemy. To indywidualne doznanie, które trwa, dopóki nie zdamy sobie z niego sprawy, świadomość je zamyka. Dłuższe przebywanie w przestrzeniach alternatywnego bytu nie jest bezmyślnością. Kiedyś dostałem buddystyczne imię Warrior of Non Thoughts (Wojownik Braku Myśli). Jakby ci, którzy mi je nadali, wiedzieli, że będę propagatorem funkcjonowania w alternatywnych formach wiedzy, które są dla nas wszystkich wspólne. Kto ma do tego dostęp i jak jest on głęboki, jak się manifestuje w naszym postępowaniu, to już zupełnie inna bajka.
Wszystkie praktyki, joga, miski, są puste, jeśli nie prowadzą do zmiany w naszym postępowaniu. Nie zawsze jesteśmy w stanie ten błogostan przedłużyć, a dotykamy go tylko na krótko, np. w trakcie jogi, gdy robimy psa z głową w dół. Czasem jest tak, że mógłbym przysiąc, że coś mnie ciągnie w górę, że nie używam siły, by tę pozycje utrzymać. W pewnym sensie to, co propaguję, to są chwile w oddaleniu od własnych myśli, konceptów, dotknięcie przestrzeni, która istnieje poza lękiem, formułami, których używany na co dzień. Jeśli ktoś za tym podąży, to uaktywnia się proces szukania kontaktu między umysłem a ciałem; przygody, która jest dostępna w naszym wewnętrznym wszechświecie.
Każdy może się nauczyć grać na misach?
Każdy.
Dźwięki i wibracje mis podczas sesji oddziaływają także na tego, który gra? To przeszkadza?
Na pewno jest mi trudniej niż uczestnikom, bo muszę wykonać ruchy, które prowokują wibrację mis i ich śpiew. Często podczas seansu odlatuję, ale dalej jestem fizycznie zaangażowany w to, co robię. Znikam na 10, 15 minut. Podobnie jest ze wszystkimi osobami, które poddają się tej formie pracy z ciałem i umysłem. Czasem jest to falowanie świadomości, dotykanie innej przestrzeni. Pojawiają się różne odczucia, także fizyczne, ciepło, chłód, drgawki.
Jeśli chcemy doznać czegoś innego, to nie możemy robić tego, co robiliśmy przez całe życie.Musimy zacząć inaczej myśleć, otwierać świadomość.
Co nam w tym pomoże?
Spokój wewnętrzny. Jedna z teorii mocno propagowanych na Wschodzie, w hinduizmie, w buddyzm mówi o ciszy i spokoju. Brak myśli pojawia się w kontakcie z alternatywnym światem. Są metody, które pomagają wrócić z siedliska w naszym ego do tego, co jest w przestrzeni duchowej. Wiemy, że ona jest, bo czasem jej dotykamy, ale pojawia się spontanicznie i nie zawsze potrafimy to zarejestrować.
Krzysztof Lewin (Travelling Vibe) - propagator technik relaksacyjnych. Prowadzi sesje medytacyjno-relaksacyjne przy dźwiękach mis himalajskich.