Lumbini - miejsce urodzenia Buddy. Ciąg dalszy Indyjskich Impresji Anny Duszak (XII)
czwartek, 30 grudnia 2010
Lumbini jest jednym z czterech świętych miejsc buddyzmu, według tradycyjnych podań właśnie tam narodził się książę Siddhartha Gautama zwany później Buddą. Lumbini to niewielka wioska, położona w południowym Nepalu. Dziś Lumbini to głównie kompleks świątyń ofiarowanych przez różne kraje buddyjskie, miejsce, które przyciąga pielgrzymów z całego świata na modlitwę i kursy medytacji. Przeczytajcie relację Anny Duszak z wizyty w tym magicznym miejscu.
Stara zabudowa Lumbini
Trafiłam tu trochę przypadkowo, ale już wcześniej świadoma kim jest Budda Siakjamuni a dokładnie Gautama Siddhartha. Okres jego działalności społecznej liczył ponad 50 lat. Urodził się w pełnię pierwszego miesiąca kalendarza nepalskiego 623 r. p.n.e. w rodzinie kszatriów (różne tradycje podają różne daty urodzenia, ja podaję opierając się na informacjach zawartych w ulotce). Jego ojciec był władcą Kapilavastu, matka Maya Devi pochodziła z równie znacznego rodu. Jego narodziny poprzedziły przepowiednie, skutkiem których ojciec odseparował syna od świata zabronił kontaktu z ludźmi starymi, chorymi czy w jakikolwiek inny sposób nieszczęśliwymi.
Ten rodzaj transportu znamy coraz częściej i zachodnie matki z niego korzystają.
Siddhartha w wieku 16 lat poślubił Jasodharę, córkę sąsiedniego wodza, i miał z nią syna Rahulę. Pozbawiony wiedzy o życiu, ujrzawszy ją w czterech prawdach: nieuchronność starości, choroba, śmierć oraz czwarta - asceza (niosąca ze sobą nadzieję i pocieszenie) - doznał głębokiego szoku. Ujrzawszy wędrownego pobożnego żebraka noszącego prostą szatę, zrozumiał swe przeznaczenie i postanowił uciec z pałacu by udać się na wędrówkę.
Wokół toczy się życie
Przy pracy w wiosce.
W wieku 29 lat Gautama opuszcza swoją rodzinę - rodziców, żonę, syna i wyrusza w świat. Pragnie zrozumieć czy też pojąć przyczynę nieszczęścia rodu ludzkiego. Począwszy od tego dnia jego życie poświęcone zostaje najbiedniejszym, nieszczęśliwym mieszkańcom. Pielgrzymuje po całych ówczesnych Indiach ucząc się, by z biegiem lat, sam stać się nauczycielem. Za życia uznawany jest za filozofa. Po śmierci, w wieku 80 lat, za sprawą swych uczniów, staje się "sprawcą" nowego ruchu religijnego, dziś znanego jako buddyzm.
W głębi za drzewem przybyli otrzymują naukę.
Po nauce i modlitwie.
Mój młody znajomy zjawił się o 9-tej rano, oznajmił, że nie może ze mną iść, bo jedzie do Sunauli. Niestety, a może "stety", bo lubię powłóczyć się w pojedynkę i móc, bez ograniczeń wracać w te same miejsca. Bilet na teren, gdzie znajdują się stare zabytki oraz nowo powstałe obiekty - głównie świątynie, kosztuje 200 rupii nepalskich. By usprawnić sobie oglądanie świątyń można wynająć rikszę, ja postanowiłam korzystać z własnych nóg.
Zaraz za wejściem, po lewej stronie, na wózku inwalidzkim siedział młody mężczyzna. Zmiany jakie natura poczyniła w jego ciele były trudne do opisania i bez sensu je opisywać. Jedno co mnie uderzyło, to pogoda widniejąca na jego twarzy. Poprosił o datek. Staram się nie dawać jałmużny. Poprosiłam o czas. Zdecyduję, gdy będę wracała. Nie chciałam aby wpłynęły na to emocje. Chciałam najpierw znaleźć się tam, gdzie podążałam.
W tym budynku zabezpieczono ruiny świątyni Maya Devi.
Pozostałości świątyni.
Ruiny podstawy kolumn.
Co tam znalazłam, widać na zdjęciach. Urzekła mnie prostota tego miejsca, ogarnął mnie spokój. Nie ma tam zbyt wielu turystów. Spotkałam tylko jednego białego - Francuza, który zrobił mi zdjęcie z międzynarodową grupą buddystów.
Z innymi gośćmi.
Przemawiać mają mury i to co ludzie tu przynoszą. Często są to flagi z miejsc, z których przybyli. Zabytki datowane są począwszy od III w n.e. kiedy Asoka - władca północnych Indii - dowiedział się o tym miejscu i postanowił uczcić pamięć Buddy budując tu świątynie i upamiętniając to miejsce kolumną - dziś zwaną Kolumną Asoki. W sąsiedztwie kolumny znajduje się kamienny basen, w którym według przekazu wykąpała się, przed porodem, Maya Devi. Scenę porodu upamiętnia datowana na IV wiek płaskorzeźba, znajdująca się w ruinach głównej świątyni.
Kolumna Asoki.
Nie do wszystkich świątyń mogłam wejść.
Całe otoczenie Lumbini to bardzo podmokły teren. W otaczającym zespół ogrodzie, pomiędzy drogami usypanymi na podwyższeniach, znajdują się podmokłe łąki. Nie można tu chodzić na skróty. W efekcie nie udało mi się dotrzymać obietnicy niekorzystania z rikszy. W drodze rozpadł mi się klapek. Nie byłam w stanie dotrzeć kamienistą drogą do hotelu, będąc bosa jedną nogą. Wzięłam rikszę.
Otoczenie zespołu.
Kąpiel w otaczającym zespół zbiorniku.
Chłopiec przy bramie był tam nadal. Na moje szczęście! Od właściciela hotelu dowiedziałam się, że nie pochodzi stąd, lecz z bliskich okolic. Ostatnio był chory i cała wioska gromadziła środki na jego leczenie. "To prawdziwy Sadhu" - powiedział.
Sprzedawca jogurtu.
W głębi hinduistyczna świątynia.
Po południu poszłam obejrzeć wioskę. Zobaczcie ją na zdjęciach. Co chwila słyszałam "Namaste" z ust dorosłych i dzieci. Po chwili zaczęłam je mówić pierwsza. W bocznej uliczce, prawie na samym końcu wsi, zagadnęła mnie dziewczyna. Wypytywała mnie co tu robię, dlaczego tu przyjechałam. Dodatkowo kilka obowiązkowych, typowych pytań: o moją rodzinę - czy jest, dlaczego nie przyjechała tutaj ze mną? Po chwili zaprosiła mnie na taras, przed dom. Przyniosła krzesło. Przedstawiła obecnych. Po chwili z domu wyszła też jej matka. Dziewczyna ma dziewięcioro rodzeństwa. Nie wszyscy mówią po angielsku. Zapytałam czy chętnie uczy się tego języka. Zanegowała. Uczciwa. Ale widziałam satysfakcję, jaką przyniosła jej świadomość, że właściwie jest jedyną, która ma kontakt z przybyszem z daleka. Zaproponowała herbatę. Początkowo oponowałam. Potem pomyślałam, że może coś mnie omija. Herbata była gorąca, słodka i korzenna. Gdy opuszczałam dom dostałam torebkę prażonego ryżu. Przyda się w drodze.
Po lewej dziewczynka, która zaprosiła mnie do domu, wraz z siostrami.
Nie ona jedyna mówiła po angielsku. Spotkałam ich wielu. Zagadywali sami. Ciekawi świata, z którego przybyłam, powodów, które tu mnie przyniosły. Byli dumni, że mogą się ze mną porozumieć. Dumni też z tego, że pracują na rzecz świątyń. Większość z nich jest z nimi związana.
Mała dziewczynka przy pracy.
Babcia mojej młodej rozmówczyni przy pracy.
Wioska choć niewielka, w związku ze swą przeszłością, ma dobrze rozwiniętą infrastrukturę turystyczną by przyjmować gości. Trochę pesymistycznie nastrajają mnie nowopowstające obiekty. Bambusowe chatki nazwane ośrodkiem wypoczynkowym, duże budynki hotelowe. W bliskiej przyszłości dużo się tu zmieni. Lecz, może to dobrze. Ludzie będą mieli pracę. Choć zapewne przybędzie śmieci. Plastikowych butelek, torebek, puszek. I wszystkiego innego, co z naszą "cywilizacją" jest związane.
Wejście do ośrodka Vipassany.
Wiecie jak się tu znalazłam? Jeśli nie, pozostaje wam napisać do mnie. Może ta refleksja pojawiła się pod wpływem tego miejsca. Piszę, bo mam taką potrzebę. Podróżuję bo jest mi to bardzo potrzebne, to doskonała okazja do poznawania samej siebie. Doświadczania ciągle nowych sytuacji. Takie okoliczności pokazują jakimi jesteśmy. Jak często winę za nasze niepowodzenia przerzucamy na innych. Jakże często wydaje nam się, że znamy życie, umiemy sobie z nim radzić. Unikać problemów. Ale często to tylko teoria. Mnie te wyprawy pokazują "mnie samą - prawdziwą".
Poranny rytuał.
Anna Duszak