Festiwal Ganeszy - Ganesh Chaturthi w Punie. Indyjskie Impresje Anny Duszak (XIII)
piątek, 7 stycznia 2011
Na ulicach Puny co roku odbywa się radosny, kolorowy festiwal - Ganesh Chaturthi. Święto to celebrowane jest w wielu miejscach Indii, ale w Punie obchodzi się je szczególnie hucznie. W przewodniku wymieniane jest, obok Diwali, jako najważniejsze.
Jedna z wielu scen z wizerunkiem Ganeszy.
Od pierwszego dnia pobytu w Punie wieczory rozbrzmiewały muzyką. Na ulicach poustawiano sceny, na których królował posążek Geneszy - jednego z najpopularniejszych bogów hinduizmu. Bardzo lubianego przez wielu. Łagodnego, stróża domu i rodziny. Genesza jest bardzo charakterystyczny, gdyż ma głowę słonia. To konsekwencja zapalczywości ojca, który pozbawił syna głowy, gdy po wieloletniej nieobecności w domu, powróciwszy w rodzinne progi, zastał obcego mężczyznę. Swej małżonce Parvati nie dał szansy na wyjaśnienia. Gdy dowiedział się prawdy, postanowił szybko naprawić swój błąd. Niestety, pierwszą spotkaną istotą był słoń, w ten sposób Genesza ożył z głową słonia.
Każda ze scen miała swego patrona i fundatora. Zdjęcia, tych ostatnich, zaopatrzone były w informacje kim są. To chyba część kampanii przed wyborami. Bardzo dobra okazja zareklamowania się. Festiwal rozpoczął się 11.09. i miał trwać 10dni. Każdego dnia odbywały się różnorodne zabawy dla mieszkańców oraz występy miejscowych gwiazd i przybyłych, także zaproszonych z pobliskiego, oddalonego o 200 km - Mombaju. Wokół scen porozkładali swe stragany handlujący łakociami, owocami, także kwiatami na dary dla Geneszy, oraz właściciele "małej gastronomii". Święto to jest też okazją do delektowania się przysmakami kuchni maharasztrańskiej. Przewodnik po Punie nazywa to święto "prezentacją kultury i tradycji".
To co mnie w nim zachwyca to niebywały entuzjazm, z jakim mieszkańcy witają wszystko, co się dzieje. Z pełnym autentyzmem wyrażają radość. Są niezwykle spontaniczni.
Punktualnie o północy milkną wszystkie odgłosy zabawy. Festiwal nie jest czasem świątecznym. W następnym dniu wszyscy udają się do swych zajęć.
Jeszcze jedna z plakatem wyborczym.
Powoli dochodziłam do siebie. Pierwsze dwa tygodnie pobytu w Indiach spędziłam zbyt intensywnie. Po przyjeździe do Puny i ulokowaniu się w mieszkaniu, opadły ze mnie wszystkie emocje. Pozwoliłam ciału na zamanifestowanie jego oczekiwań. Chyba coś w tym jest! Poczucie niepewności, niewielki stan zagrożenia czynią nasz umysł skoncentrowanym na poradzeniu sobie z sytuacją. Wiem, że przedłużanie takiego stanu często, po jego ustaniu, powoduje u mnie nagły spadek dobrego samopoczucia. Często objawia się to bólem, czasem również podwyższoną temperaturą. Tak stało się i tym razem. Znam dobrze objawy i, na szczęście, potrafię sobie pomóc. Po pierwsze ograniczenie aktywności, jeżeli w ogóle jakakolwiek jest możliwa. Dwa razy dziennie leki Uudus, kilka kropelek Citroseptu i… spać, spać ile tylko organizm zażąda. Doskonale sprawdzają się też - relaksacją i delikatna pranajama. Po każdej takiej sesji czuję się zdecydowanie lepiej.
Podczas choroby gotowałam sobie sama. Kupiłam trochę produktów; warzyw, owoców, ryż, płatki etc. Kuchnia jest w pełni przygotowana do prowadzenia samodzielnego gospodarstwa i codziennie przychodzi kobieta by posprzątać (pewnie dlatego mieszkanie, które wynajmowałam było takie drogie). Kiedy jednak poczułam się lepiej, postanowiłam zjeść obiadokolację w swojej restauracji. Pisze swojej, bo w niej zjadłam swój pierwszy posiłek w Punie i bardzo mi przypadła do gustu. Usiadłam w środku, na samym końcu pomieszczenia. Zawsze jest tak, że ktoś z obecnych przyciąga mą uwagę. Dziś była to rodzina przy sąsiednim stole. Dziadkowie z trójką wnucząt - dziewczynką i dwoma chłopcami. Ot taka migawka z życia rodzinnego. Przypominała mi obrazek z własnego życia - moi rodzice z czwórką wnucząt, przy śniadaniu, na działce. Kobieta zauważyła moje spojrzenie. Coś powiedziała do pozostałych. Trzy pary dziecięcych oczu zwróciły się w moim kierunku. Dziewczynka, najmłodsza z trójki, pokazała szeroki uśmiech. Wielokrotnie wymieniałyśmy się spojrzeniami, często w niemym komentarzu zabawy jej wnucząt. Kończyłam swój posiłek, gdy zobaczyłam, że powoli wstają od stołu. Kobieta ostatnia. Po chwili zobaczyłam, że kieruje się w moją stronę. Chwila rozmowy. Tylko chwila a jak wiele z niej zostało.
Dzielimy się z ludźmi tym co nas cieszy, z czego jesteśmy dumni. Tym co świadczy o naszej zasadności bycia w tym miejscu. Albo odwrotnie. Szukamy u innych wsparcia. Ona podzieliła się swą radością z posiadania szczęśliwych bliskich. Ze szczególną dumą mówiła o swych synowych, z których jedna jest projektantką ubrań a druga programistka komputerową. Zapytała skąd jestem i co tu robię. Zna osobę Iyengara - "jest tu powszechnie znany" - powiedziała. Jest też dumna ze swojego miasta - Puny. Indie to dla mnie niekończące się pasmo spotkań.
Pod scenami co wieczór powstawały Kolamy.
Festiwal trwa. Dziś jego przedostatni dzień. Wieczorem, po dość ulewnym deszczu wyszłam by zobaczyć co będzie działo się dzisiaj. Jutro dzień wolny od pracy. To może oznaczać, że dzisiejsza noc będzie czasem zabawy.
Przy ulicy prowadzącej do głównej arterii tego rejonu stała scena zamontowana w sąsiedztwie fundacji wspomagającej dzieci po wypadkach. Gdy przechodziłam tamtędy już rozpoczęły się występy. Przed sceną ustawiono krzesła. Widzowie już siedzieli. Na scenie kolorowa grupa kobiet. Taniec w rytm muzyki, gesty dłońmi i mimika twarzy odtwarzające sceny inspirowane głosem płynącym z taśmy. Opowieści o życiu Ganeszy.
Spektakl pełen ekspresji i zaangażowania.
Ten w środku jest niesamowity, nieprawdaż?
W trakcie spaceru minęłam kilka scen. Na niektórych aktorzy odgrywali sceny z mitologii indyjskiej, na innej mężczyzna udzielał nauk przybyłej rodzinie. Tak działo się przez cały dzień i wieczór. Zrobiło się późno, wokół wprawdzie tłumy ludzi ale stwierdziłam, że zdecydowanie lepiej mi będzie bliżej domu. Wróciłam do sceny, gdzie wcześniej fotografowałam kobiety. Teraz głównymi aktorami na scenie były dzieci. Trochę toporna gra chłopców a pełna wdzięku dziewczynek. Przepięknie, kolorowo ubrane, grę czerpały z samego środka, z serca. Nie mogłam się powstrzymać, ciągle pstrykałam zdjęcia. Co chwila podchodziły dzieciaki i zagadywały. Prosiły o zrobienie zdjęcia. Podszedł też chłopiec proponując herbatę. Oczywiście, z wielką chęcią. Po chwili na krótką rozmowę podeszli inni - głównie kobiety. To one są tu głównymi inicjatorkami zdarzeń. To matki przejęte rolami swych dzieci i kobiety, które pracują w organizacji, która przygotowała tę scenę a na co dzień zajmuje się pomocą skrzywdzonym dzieciom. W pracę tej organizacji zaangażowana jest okoliczna społeczność. Jedna z kobiet powiedziała mi: "Możemy te pieniądze wydać na niewiadomo co a tak wspieramy tych, którzy tego potrzebują. A ty byś nas nie wsparła?" - zapytała. Wszystko formalnie. Wpłata. Pokwitowanie.
Na scenie gdzie stałam najdłużej aktorami były głównie dzieci.
Bardzo mi się spodobała.
Na uśmiechy kobiet nie trzeba długo czekać.
Wybaczcie, osoby czytające. Nie chcę dzielić świata na płcie, przyjmując jak one funkcjonują, ale gdy tu, na każdym kroku spotykam się z ludźmi żebrzącymi, to widzę jak są te datki zbierane i jak konsumowane. W związku z tym nie daję nikomu na ulicy, kto wyciąga rękę. Daję zorganizowanym grupom. Tak jak tej grupie lub kobietom spotkanym kilka dni wcześniej. Wszystkie były ubrane na biało. W różnym wieku. Reprezentowały aszram z Haridwaru. Świętego miasta dla Hindusów. Miały ze sobą album ze zdjęciami i blankiety pokwitowań wpłat. Siedziały wszystkie na ławce. Zagadywały przechodniów. Bez natręctwa. Z uśmiechem, radością w oczach. Rozmowa ze mną, mimo, że bez werbalnego porozumienia, była pełna treści. Szczególnie jedna, najstarsza z nich, wydała mi się aniołem. Wzięła me dłonie w swoje i poczułam tyle ciepła i optymizmu. Często potem żałuję, gdy nie wezmę ze sobą aparatu! Czasem pomaga utrwalić wspomnienia. Spotkałam również mężczyzn, odzianych podobnie jak kobiety, a jakże inaczej się zorganizowali. Chodzili z metalowymi naczyniami, które wyciągali w kierunku przechodniów. Czasem podtykali mi je dłoń. W ich oczach nie widziałam prośby a oczekiwanie. Żadnej próby nawiązania kontaktu. Jedynie żądanie wsparcia i wyrzut, że nie daję. Nie daję, bo czuję się odpowiedzialna za to, co stanie się z moimi pieniędzmi. Bo ja ich nie daję. Ja je inwestuję w lepszą przyszłość. A tę, lepiej mi gwarantują te kobiety - z Haridwaru, czy z organizacji na sąsiedniej ulicy.
A to najweselsza część publiczności.
Jutro koniec obchodów Święta Geeneszy. Wszystkie urzędy zamknięte. Dzień wolny od pracy. Choć nie dla wszystkich. W Indiach prywatny biznes funkcjonuje 7 dni w tygodniu.
C.D.N.
Anna Duszak
*Święto Ganesh Chaturthi jest związane z narodzinami hinduskiego boga Ganesza, który czczony jest jako bóg mądrości, dobrobytu i szczęścia. Festiwal przypada zwykle pomiędzy 20 sierpnia a 22 września każdego roku. W trakcie święta hindusi przez 10 dni modlą się głównie do Ganeszy. Ale jest to także święto radości i aktywności kulturalnych: muzyki, tańca, śpiewu i teatru. Jest to także czas niekończącego się ucztowania. Je się głównie słodkości, gdyż sam Ganesza jest ich wielbicielem (co widać po krągłym brzuszku, z jakim jest przedstawiany). Podobno najlepiej jest uczestniczyć w festiwalu w Mumbaju, gdyż kończy się on spektakularnymi kolorowymi procesjami, tańcem do wtóru bębnów i zatopieniem gigantycznych figurek boga-słonia w Oceanie Indyjskim, w nadziei że Ganesza powróci za rok. Minusem tego święta jest olbrzymie zanieczyszczenie środowiska wodnego jakie powodują figurki, wykonane z toksycznych substancji, wrzucane do rzek lub oceanu. Ekolodzy nawołują do wykonywania figur i produkcji farbek z wyłącznie naturalnych składników.(JK)