"Podróżując doświadczam samej siebie." Autorka Indyjskich Impresji - Anna Duszak dzieli się swoimi refleksjami z podróży. Cz. 1
piątek, 1 lipca 2011
Z pewnością wielu z Was czytało na łamach naszego portalu "Indyjskie Impresje" Anny Duszak. Niedawno autorka wróciła z kolejnej samotnej podróży po Indiach. Odwiedziła wiele fascynujących miejsc i osób, odchodząc od wiedzy a skupiając się na uczuciach. Poszukiwała nowych sposobów pracy z ciałem a także samej siebie. Pobierała nauki u wielu znakomitych nauczycieli. Doszła jednak do wniosku, że jogin nie musi praktykować asan, ale żyć w zgodzie z jamami i nijamami. jest dla niej przede wszystkim doświadczeniem - swojego ciała i samej siebie.
Niedawno wróciłaś z kolejnej wyprawy do Indii. A tak właściwie, która to już Twoja podróż?
To była moja trzecia podróż. Pierwsza trwała trzy miesiące, potem dwumiesięczny pobyt poświęcony warsztatom u Sharata Arory. I 2 września ubiegłego roku trzeci wyjazd.
Czy ten wyjazd również dedykowany był praktyce ?
Pojechałam w podróż, która była zaplanowana już 10 lat temu i miała początkowo być podróżą dookoła świata. Jednak po tych pierwszych pobytach w Indiach, stwierdziłam że są tak duże, tak interesujące i tak wielu miejsc nie widziałam, że postanowiłam poświęcić ją wyłącznie im. Z jednym małym wyjątkiem - podróży do Australii. Także ta trzecia podróż to była właściwie trzecią i czwartą, ponieważ na dwa miesiące wyjechałam z Indii a następnie znów tam wróciłam. Czyli mam już trzy czy cztery podróże za sobą. I wszystkie moje dotychczasowe pobyty w tym kraju dedykowane są jodze.
Rozumiem, że nauka u polskich nauczycieli budziła w Tobie niedosyt? Czego poszukiwałaś u indyjskich nauczycieli?
Ciągle cierpię na niedosyt. A czasami i na przesyt. Generalnie na brak balansu pomiędzy pracą z ciałem w jego fizycznym i energetycznym wymiarze. Używamy ciała fizycznego w oparciu o energię jaką mamy i jaką pozyskujemy. Ale jak sprawić by zrobić to najbardziej efektywnie? Tego mi brakowało, tego mi ciągle mało. Nie twierdzę, że nie spotykam nauczycieli w Polsce, polskich i goszczących w Polsce z warsztatami, którzy sprawili, że zdecydowanie pogłębiłam swą praktykę,. "złapałam" lepszy kontakt z ciałem. Pamiętałam jednak swe wrażenie warsztatu z Rajvi Methą, wiele lat temu. I ten sprzed lat, gdy Sharat przybył do Warszawy. Szczególnie ten pierwszy. Porównanie delikatnej pracy ciała Rajvi, sprawiającej wrażenie jakby nie było w niej wysiłku, z ciałami polskich nauczycieli, u których mięśnie napinały się pod skórą. Szukałam i szukam nadal tego samego. Miejsc w ciele, które są naturalnymi miejscami wsparcia dla podstawy ciała i sposobów pracy z nimi. I tego też szukałam w Indiach.
Jak oceniasz poziom nauczania w Indiach?
Trudno mi odpowiedzieć na to pytanie, bo nie potrafię być obiektywna. Jestem zbyt krytyczna. Generalnie, gdy szukałam w Internecie, bardzo trudno mi było znaleźć nauczyciela odpowiadającego moim potrzebom. Zbyt często zauważałam w tym więcej ego czy poszukiwania pieniędzy. Zaczęłam spotykać dobrych nauczycieli, gdy zwróciłam się z pytaniami do spotkanych Hindusów - gdy zaczęłam rozmawiać z nimi o jodze. I tu jak się przekonałam trudno zastosować słowo "poziom nauczania", bo jest mało obiektywne. Dla mnie jest ważne, że spotkałam ludzi, od których wzięłam wystarczająco dużo.
Czy pamiętasz pierwszy impuls, oprócz pragnienia nauki u jej źródeł, który obudził w Tobie chęć podróży do Indii?
Zamiar by zobaczyć jak żyją ludzie w innych częściach świata żył w mej głowie od wielu lat. Wówczas nie miałam czasu, pieniędzy, znajomości angielskiego i chyba odwagi. Gdy 10 lat temu postanowiłam wybrać się na roczne "szwędanie się po świecie" Indiom dałam trochę czasu. Ale tylko trochę. Sytuacja zmieniła się, gdy trzy lata temu przyjechał do Warszawy Sharat Arora. Po warsztatach z nim i wcześniej z Rajvi Methą, postanowiłam wybrać się do Indii. Wyruszyłam tam rok później. Rozpoznawczo, na czas kilku warsztatów w szkołach Sharata i miesiąc zwiedzania Indii. Trzymiesięczny pobyt miał mi też dać odpowiedź jak znoszę podróż w pojedynkę, rozłąkę z rodziną, jak radzę sobie finansowo itd.
Jakiej odpowiedzi na te pytania możesz udzielić sobie teraz, z perspektywy czasu i wszystkich tych doświadczeń?
Myślę, że pojawienie się tych wątpliwości sprawiło, że wszystkie podróże, choć nie bez wielu problemów, zakończyłam pomyślnie. Do problemów zaliczę częste dolegliwości zdrowotne. Wyjechałam w tę trzecią wyprawę bardzo zmęczona, niedostatecznie przygotowana, podróżując narzuciłam sobie zbyt duże tempo i ciało powiedziało "nie". Zaczęły się infekcje. Pomogła mi ajurweda. Zawsze mnie interesowała. Poznałam jej dobrodziejstwo na własnej skórze. Mam ją w swym doświadczeniu i nieustannie łączę ją z .
Dlaczego wybrałaś podróż w pojedynkę? Czy nie bałaś się jechać sama?
Oczywiście, że miałam obawy. Mój angielski był bardzo słaby, ale po raz pierwszy wybierałam się do Indii na warsztat do Sharata Arory do Dharamkot, niedaleko Dharamsali. Znałam zatem punkt docelowy. Wiedziałam jak tam dojechać. Nawet to sobie ułatwiłam kupując, już w Polsce, bilet na samolot z Delhi do Dharamsali. Jak to wyszło opisałam w jednym z odcinków Indyjskich Impresji - samo życie. W końcu tam dotarłam. Pobyłam i wyruszyłam dalej. Wyszlifowałam się i ten ostatni pobyt w Indiach to już powrót do, wprawdzie nowych miejsc, ale "starych". Zresztą nie byłam tam pierwsza. Przede mną wybrało się do Indii wiele "singielek". Przed wyjazdem spotkałam się z kilkoma i byłam bogata w ich doświadczenia. Ewa, Agnieszka, Sabina, Ania - dziękuję za rady. Lassi to pierwszy napój, który wypiłam po przyjeździe do Indii. A pojechałam w pojedynkę, bo nie spotkałam nikogo, kto byłby tak "wolny" jak ja, w tym samym czasie. Poza tym, trochę wcześniej zdawałam sobie z tego sprawę, ale tak dobitnie zauważyłam to dopiero podróżując. Towarzystwo drugiej osoby ogranicza naszą otwartość. Jest bezpieczne, ale pozbawiające nas "zdania się na otoczenie". Gdy jesteśmy z kimś musimy się z nim liczyć, filtrować nasze zachowanie przez pryzmat drugiej osoby. Będąc sama nie muszę się ograniczać. Ponoszę ryzyko wszystkich swoich zachować, pragnień, oczekiwań.
Jestem ciekawa, jak na Twoje podróże reaguje rodzina i przyjaciele?
Na początku, gdy zaczęłam głośno mówić o swym zamiarze, powątpiewali. Gdy zawiadomiłam, że mam bilet i zaczęłam organizować życie w Polsce na czas mojej nieobecności - by wszystko było na czas popłacone, dokumenty w odpowiednich urzędach poskładane - zaczęły się rozmowy wyrażające z jednej strony obawy ale z drugiej poparcie. Podobało im się, że tak konsekwentnie realizuję swoje pomysły. Przez cały czas mej nieobecności utrzymywałam kontakt z rodziną i przyjaciółmi. Pisałam "Impresje" - relacje z Indii, ilustrowałam je zdjęciami. Jednym słowem, starałam się by wiedzieli co u mnie i jak to moje życie wygląda. Mama bardzo obawiała się mojego wyjazdu, a najbardziej chyba myśli, że Jej gdzieś się zagubię w tych podróżach. Wpadnę w jakieś "miłosne hinduskie sidła" i zniknę gdzieś zamroczona, a Ona zostanie tu całkiem sama. (Moja siostra z rodziną mieszka w Australii.) Trochę przestróg słyszałam też od synów i przyjaciół. Czasami śmiesznych a czasami bardzo życiowych. Wszyscy na swój sposób przeżywali tę moją wyprawę. Mówią mi o tym, gdy spotykam się z nimi teraz, po powrocie.
Czy w rzeczywistości mieli się o co martwić? Czy w trakcie podróży spotkały Cię jakieś przykre lub niebezpieczne sytuacje?
Żadne, na które nie wyraziłabym zgody. Czy niebezpieczne? Może tak wydawałoby się innym lub czasami myślę, co by było gdyby było? Najważniejsze, że wiedziałam kiedy zmienić drogę. Jestem cała i zdrowa. Staram się przestrzegać zasad kultury - kultywowanej w Indiach. Szczególnie gdy jestem sama, w małych miejscowościach. Nie chodzić po zmierzchu, nie uśmiechać się do mężczyzn, być powściągliwa z jednej strony i jednocześnie uprzejma. Ubieram się w hinduskie szmatki - szyte w lokalnych zakładach krawieckich lub kupowane na bazarach (piękne są w Punie na Tulsi Bag). Tym razem, po raz pierwszy zaczęłam przyodziewać się na co dzień w sari, co spotykało się z powszechną aprobatą.
Z pewnością zdajesz sobie sprawę z tego, że niewiele kobiet ma tyle odwagi co Ty. Jaki styl podróżowania preferujesz? Rozsądny i przemyślany czy raczej spontaniczny i szalony?
Na początku, z wyjątkiem jednego miesiąca, mój pobyt w Indiach wiązał się z uczestnictwem w warsztatach . Ten trzeci wyjazd to już miało być takie podróżowanie, zwiedzanie. Już po pierwszym pobycie, kiedy byłam u Sharata w Dharamkot a potem na Goa, doświadczyłam samej siebie. I już wiedziałam, że nie jestem osobą, która może przeskakiwać z jednego miejsca na drugie - z uwagi na zdrowie. Poza tym to mnie nie spełnia tak emocjonalnie, ponieważ ja lubię być w miejscach. A zatem, wracając do Twego pytania, ani rozsądny i przemyślany ani spontaniczny i szalony. Rozsądny i spontaniczny, jeśli włączymy w to coś w rodzaju intuicji pozbawionej szaleństwa emocji. Podczas tego ostatniego pobytu, pisząc jakiś artykuł, napisałam że jest słowo: zwiedzać i odwiedzać.
Co przez to rozumiesz?
Zwiedzać to z wiedzą, ja jakąś miałam jadąc do Indii, ale ja lubię odwiedzać. To tak jak odwiedzamy rodzinę, trochę o niej wiemy, ale fajniej jeśli nastawimy się na uczucia jakie niosą te odwiedziny. Wtedy jesteśmy otwarci, możemy wszystko zaakceptować. No i tak z tymi moimi Indiami chyba było i jest do tej pory. I tak jest z każdym innym miejscem, że ja wolę te miejsca odwiedzać, odchodząc od wiedzy, a bardziej poświęcając się temu co czuję.
Początkowo ten mój pobyt w Indiach to było też takie pielgrzymowanie, bo przemieszczałam się powoli z jednego miejsca w drugie. W każdym zostawałam, aż do momentu gdy miejsce to w pewien sposób mnie spełniło. Miałam kupiony na miejscu przewodnik po angielsku, żeby dopingował mnie do głębszej nauki języka. Jednak po pewnym czasie głównym źródłem informacji o Tamilnadu - ciekawych historycznie miejscach - stały się informatory znajdowane w centrach informacji turystycznej oraz szczególnie twórcze i ciekawe, zwłaszcza dla , poradniki dla pielgrzymujących Hindusów. Wertując je znalazłam w Tamilnadu miejsce Samadhi Patanjalego.
Czy było coś specjalnego w tym miejscu? Jak tam się czułaś?
Odludzie, w porównaniu z miejscem gdzie mieszkałam - Srirangam. Mała wioska w centrum Tamilnadu, gdzie głównym miejscem jest stara świątynia. Przed nią kilka straganów, kilka autobusów i samochodów osobowych. W porównaniu z wcześniej odwiedzanymi miejscami, ruch niewielki. Ja jedyna biała. Wewnątrz świątyni wiele mniejszych i przed żadną nie znalazłam informacji zabraniającej mi ("no Hindu") wejścia. Mogłam podejść do każdej po błogosławieństwo. Nie było długich kolejek. Kapłan porozmawiał ze mną chwilę i zagadnięty, gdzie jest miejsce poświęcone Patanjalemu wskazał je, jednocześnie informując, gdzie znajdę i inne miejsca jemu dedykowane. Przed świątynią, za szklaną ścianą, siedziało kilka osób. Przybywali, jak zwykle tutaj, całymi rodzinami. Większość . A tutaj pogłębiała ją świadomość rangi miejsca - historyczność, energia zostawiona przez poprzedników. Coś w tym jest. Może to jedynie sugestia ale dla mnie było to ważne. Wróciłam tam potem jeszcze raz.
Czym jest dla Ciebie Samadhi?
Poczucie spełnienia. Osiągnięcie stanu, w którym wiem kim jestem, po co tu jestem i do kiedy moje istnienie tu ma sens. Odejście w znaczeniu fizycznym w tym właściwym momencie.
Wspominałaś, że nauczycielem , którego najbardziej podziwiasz była Twoja ciocia Janka. Co przez to rozumiesz? To znaczy że jogin nie musi praktykować asan? Kim w Twoim odczuciu jest jogin?
Ten wywiad to nie miejsce na wykład o jodze. Zresztą nie sądzę bym była dobrym teoretykiem. Jogin nie musi praktykować asan. . To wszystko zależy od poziomu na jakim jesteśmy, naszej świadomości, potrzeb. W swoim życiu spotkałam osoby, które nawet nie wiedząc o tym, dla mnie były joginami. Taką osobą była właśnie wspomniana ciocia Janka. Umarła, gdy zrealizowała wszystko co sobie zaplanowała. Wszystko o czym marzyła a co było najzwyklejsze na świecie. Ważne, nie egoistyczne, sprawiające osiągnięcie stanu równowagi - pojednania. Straciła przytomność i odeszła.
Czy możesz wyobrazić sobie swoje Samadhi? Myślisz że będzie trudne do osiągnięcia?
Samadhi to śmierć dla ciała. Dla duszy, czy też można powiedzieć energii - uwolnienie. Zdarza mi się coraz częściej mówić o mych doświadczeniach ze "śmiercią" ot, tak, w rozmowach z bliskimi, dalszymi znajomymi lub obcymi mi ludźmi, gdy nastrój i temat temu sprzyja. Ja doświadczenie umierania ciała mam już za sobą. Oczywiście, skoro jestem jeszcze tutaj, nie przeżyte do końca. Ale znam to uczucie. Wiem, że nie boli. Ból sprawia dolegliwość fizyczna - ból fizyczny lub dolegliwość emocjonalna -. strach przed nieznanym, stereotypy na temat śmierci tkwiące w naszych głowach i wiele tego typu obaw stworzonych w naszym umyśle przez kulturę. Dla mnie Samadhi do świadome przejście na drugą stronę życia - pozbawione bólu egzystencjalnego - fizycznego i emocjonalnego (psychicznego). Można to osiągnąć w wyniku procesu dojrzewania. Warunki do osiągania tego stanu stwarza nam codzienne życie. Mnie to życie - ku ciągłemu dojrzewaniu ułatwiają jamy i nijamy. Znałam je zanim spotkałam , zanim doświadczyłam "śmierci". Czy trudne do osiągnięcia? Jeśli drogę w ciągłym, niestrudzonym doskonaleniu się w życiu, gdzie więcej miejsca jest na spokój i intuicję i pokorę (czego coraz mniej w naszym życiu) określimy "trudnym do osiągnięcia", to powiem tak. To trudne. To życie często na przekór otoczeniu, pokusom życia. Zgodnie z niezmiennym porządkiem życia. Zasadami, które znalazłam w tekstach o jodze, a które dla mnie zawsze były oczywiste. Jest czas nauki, czas gromadzenia (wytężona praca, zakładanie rodzin), czas korzystania z życia i na koniec czas wyciszenia - spokoju. Gdy tego przestrzegamy - stwarzamy sobie szansę na odejście w spokoju.
CDN.
Rozmawiała Julitta Klama
Zapraszamy na konwencje z udziałem znanych i cenionych na całym świecie nauczycieli jogi:
19-21 sierpnia 2011 II OGÓLNOPOLSKA KONWENCJA JOGI -Sharat Arora prosto z INDII ponownie w Polsce.
WAKACJE Z JOGĄ 2011- RENOMOWANE SZKOŁY- NAJWIĘKSZY WYBÓR WYJAZDÓW Z JOGĄ !
Autorka: Julitta Klama