W Punie. Justyna Wojciechowska
środa, 5 grudnia 2012
Publikujemy facebookowe notatki, które na bieżąco robiła Justyna Wojciechowska. W październiku 2012 r była przez 3 tygodnie w Ramamani Iyengar Memorial Yoga Institute i praktykowała pod okiem Iyengarów. Dziękujemy Justynie za zgodę na publikację swoich wrażeń.
3 października
Wróciłyśmy z Kingą z zajęć, dzisiaj po południu miała być praktyka kobieca, z jakąś nauczycielką, ale zajęcia właściwie prowadził Guruji z Abbie, wiec zamiast relaksu( tak sobie z Kingą wyobrażałyśmy te "lady class") był niezły wycisk:-) Generalnie Guruji dzisiaj szalał, na popołudniowej klasie medycznej można było obserwować jego słynne korekty:-)) Ma 94 lata a energia jak u głodnego lwa:-) jak kichnie, to się mury Instytutu trzęsą i koce podfruwają:-))
4 października
Sala w Instytucie Iyengara.Mieści się tam ponad setka ludzi. Jest około 20-25 stanowisk do wiszenia na linach, tak że zazwyczaj jest 5-6 zmian stanowisk. Jedni wiszą, inni robią trójkąt albo psa, albo coś jeszcze innego i zmiana. I wszystko przy "kojącym" głosie Prashanta (syn Gurujiego), bo z nim mamy zajęcia. W sumie dobrze wyszło, że na niego trafiłyśmy, bo z Gitą już miałam przyjemność praktykować, a Prashant ma zupełnie inne podejście do tematu, jego zajęcia są bardziej filozoficzne, dużo mówi, ale nie odnosi się do szczegółów technicznych pozycji, tylko do odczuwania, do tego, czym jest dla nas joga. Dzisiaj na porannych zajęciach w różnych asanach pracowaliśmy z bandhami (z mula i uddiyana bandhą)
6 października
Minął nasz pierwszy tydzień w Instytucie i muszę powiedzieć, że jestem zadowolona, że tu jestem. Mimo, że zajęć z nauczycielem prowadzącym jest jak na standardy polskie dosyć mało, to praktyka własna obok Gurujiego jest niesamowita. Na sali, na praktyce własnej jest zawsze kilkadziesiąt osób, jednak w ogóle nie przeszkadza to w skupieniu i skoncentrowaniu się na sobie. Podczas krótkiej przerwy pomiędzy jedną asaną a drugą, można poobserwować niesamowitą praktykę Gurujiego. Jego słynne wygięcia w tył robią wrażenie. Najśmieszniejszy jest widok jak stoją z Abbie ( wnuczka) na przeciwko siebie na głowie i ..... ciskają w siebie piorunujące spojrzenia:-). Iyengar prawie z prędkością światła wydaje wnuczce polecenia, co ma poprawić w pozycji i pyta, co czuje pod wpływem danego ruchu. W ogóle Guruji bardzo dużo czasu spędza z Abbie na praktyce, mam wrażenie, że spieszy się żeby jej jak najwięcej przekazać i nauczyć.Wczoraj miałyśmy pranajamę z Gitą, od zeszłego roku Gita jest już na emeryturze i prowadzi tylko pranajame. Jutro dzień wolny i z trójką polskich znajomych wybieramy się do świątyni Parwatti.
7 października
Dzisiaj był dzień wolny od zajęć, byłyśmy tylko zobaczyć, jak w Instytucie prowadzą jogę dla dzieci. Po zajęciach 7-osobowa grupka (5 polskich osób+1 Singapurczyk+1 Kanadyjka) wyruszyliśmy na podbój Puny. Obejrzeliśmy min. dwie świątynie hinduistyczne, no i niestety stało się to, co pewnie niejednemu białasowi przytrafia się w Indiach...Kindze zajumali sandały, zresztą nie tylko jej, na murku przed świątynia Parwatti siedział juz jeden Hindus bez butów i zastanawiał się, co ze sobą zrobić, za chwile ze świątyni wyszedł jeszcze jeden Niemiec ze swoim indyjskim przyjacielem i też okazało się, ze muszą wracać na bosaka, no cóż, incredible India:-))
11 października
Już drugi tydzień joguję w Punie. Nasza codzienna rutyna wygląda tak:
7-9 zajęcia z Prashantem,9-12 praktyka własna,
16-18 obserwacja/ asysta klas medycznych no i ewentualnie, jak mamy jeszcze power, idziemy na obserwacje zajęć dla początkujących lub średnio-zaawansowanych. Nauka asan w Instytucie ułożona jest tygodniami, pierwszy tydzień miesiąca pozycje stojące, w tym tygodniu uczone są pozycje siedzące i skłony do przodu.
Na początku trochę byłyśmy zawiedzione, że tylko 2 godz. z nauczycielem, a 3 godz. praktyki własnej, ale muszę powiedzieć, że mi ta praktyka własna idzie tu jak nigdy wcześniej:-)) Parę miesięcy temu, jedna z moich koleżanek, nauczycielek jogi, powiedziała, że w Punie, to ona tak naprawdę nauczyła się tylko praktyki własnej:-)) i cos w tym jest. Zresztą sam Prashant, powiedział, że choćbyśmy mieli najlepszych nauczycieli, a nie będziemy mieli nauczyciela w sobie, to niczego istotnego tak naprawdę się nie nauczymy.
Obserwowałyśmy wczoraj jak ćwiczą początkujący, no i nasuwa się jeden wniosek, jak ja bym z moją grupą poprowadziła takie zajęcia, to połowa grupy raczej by nie wyszła z sali na własnych nogach:-)) no cóż , oni bez problemu zakładają lotos, a my bez problemu zakładamy nogę na nogę:-).
13 października
Wczoraj na praktyce własnej uwieczniłam na zdjęciach kilka ciekawych wariantów pozycji. Wybrałam te warianty, do których nie trzeba posiadać całego skomplikowanego arsenału pomocy, tak że będziecie mogli wypróbować pozycje w domowym zaciszu przy pomocy: trzech pasków, drewnianego kija od szczotki, pianki, klocka, wałka no i asystenta, który wam to wszystko założy. Każdy poważany jogin po jakimś czasie powinien mieć własnego asystenta:)
16 października
Dzisiaj będzie wątek kulinarny, bo jedzenie to bardzo ważna przyjemność i chociaż Patanjali zalecał joginom wstrzemięźliwość, to tutaj w Indiach trudno jest się oprzeć pokusom. W większości knajpek menu jest dosyć rozbudowane i napisane alfabetem łacińskim, tylko nigdzie nie jest wytłumaczone, co się pod daną nazwą kryje, więc zawsze przy zamawianiu i oczekiwaniu na posiłek występuje pewna doza niepewności. Kelner zapytany - co to jest? - hingliszem ( hinglisz - połączenie języka hindi i angielskiego;-) trochę nam podpowie, ale na jego słowach nie zawsze można polegać.
Za to zawsze jest bardzo pomocny i usłużny, w jednej z knajpek w której się stołowałyśmy zamówiłyśmy coca colę ( napój obowiązkowy;-) niestety, w tej restauracji z napoi serwowali tylko wodę, być może z amebą, wolałyśmy tego nie sprawdzać.
Miły pan kelner wyskoczył do sklepu obok i przyniósł nam prawie to, co zamawiałyśmy. To się nazywa zadbać o klienta:-)
Kilka dni temu zamówiłam masala dose i tak się tym daniem najadłam, że postanowiłam do końca wyjazdu więcej tego nie zamawiać, ale dzisiaj złamałam się i zamówiłam nieco inną odmianę tej potrawy: pepper masala dosa. Kelner uprzedził mnie, że to będzie duże i że może na pół z koleżanką..., a ja na to, że nie i że jestem głodna i że koleżanka to sobie coś innego zamówi. No i wjechało po chwili na trzech talerzach danie, no i.... eh nie dałam rady.Na razie robie sobie szlaban na masale dose:)
17 października
Indyjska masakra piłą mechaniczną - ak w skrócie można opisać dzisiejszy poranek z Gurujim:-). Ponieważ trochę za późno przyszłyśmy z Kingą na zajęcia wszystkie najlepsze miejsca były już zajęte, zostały tylko te pod obstrzałem Gurujiego. Cóż było robić, raz kozie śmierć, pomyślałyśmy. Zaczęło się niewinnie, kilka lotosów na rozgrzewkę, bujanie w lolasanie, niektórzy chyba bujali w obłokach i to podniosło ciśnienie Mistrzowi. Trzeba przyznać, że Lew był dzisiaj wyjątkowo bojowo nastawiony, po lotosach i lolasanach, które trwały z 20 minut pojechały kolejne balansy i kiedy po godzinie dyndania, stękania i ociekania potem dobrnęliśmy do staniu na rekach, Guruji na prawdę się na nas wściekł, że aż się cały trząsł, normalnie, jak mój dziadek, kiedy przegrywa w karty:-)
Powodem jego reakcji była nasza opieszałość w znajdowaniu stanowisk do stawania na rękach. W sumie atak trwał jakieś 15 minut. Właściwie to nawet dobrze, bo nam nadgarstki odpoczęły:-)) Na koniec jeszcze kilka mostków: ze stania na głowie , z ławki, spod ławki, no i po tym wszystkim relaks smakował jak nigdy:-))
20 października
Różne oblicza Bombaju - z jednej strony to prężnie rozwijająca się metropolia biznesowo-finansowo-kulturowa, z monumentalnymi wiktoriańskimi budynkami i chyba jedyne miasto w Indiach, gdzie kierowcy jako tako przestrzegają sygnalizacji świetlnej:-). Z drugiej strony największe pod względem liczby mieszkających tam osób slumsy. Jednak wbrew pozorom życie w slumsie wcale nie jest tanie, opłata wstępna tzw. kaucja za wynajem lokalu wynosi 40 tys. rupii, (w przeliczeniu na pln jakieś 2400), do tego dochodzi co miesięczna opłata za czynsz 5 - 7 tys. ( 300-500 zł ).
Za takie pieniądze można wynająć klitkę 10m2, która pełni funkcję kuchni, living roomu i sypialni w jednym. Łazienki rzecz jasna nie ma, są publiczne szalety, gdzie na jeden "punkt" przypada kilka tysięcy osób, są również płatne ubikacje, przedsięwzięcie bardziej operatywnych biznesmenów w slumsach, ale do nich, z tego co widziałam, kolejek raczej nie ma.Dla najbiedniejszych pozostaje ulica i tekturowe kartony, na szczęście zima w Indiach jest dosyć łagodna.
Cały obszar slumsów podzielony jest na dzielnice. W tych najbiedniejszych ludzie pracują przy recyklingu - zbierają z ulic i wysypisk śmieci plastikowe odpady, które następnie sortują, myją, farbują na jakiś kolor ( w zależności od zamówienia) i rozdrabniają na 1cm kawałki, a następnie za pomocą specjalnej maszyny formują w małe kulki, które są następnie wysyłane do producenta plastikowych produktów.
Część osób nie mających własnego dachu nad głową śpi w zakładach pracy, co jest dobrym rozwiązaniem dla pracodawcy, bo pracownicy pilnują biznesu i nie spóźniają się do pracy. Dzielnice bogatsze pachną inaczej, zamiast mieszaniny zapachów ścieku, dymu, rozpuszczalników, farb, czuć zapach przypraw, gotującego się obiadu, prania. Mieszkania tutaj są dużo wygodniejsze, z bieżącą wodą i łazienkami, a ulice MONITORWANE! Mieszkańcy zamożniejszej części slumsów posyłają dzieci do prywatnych szkół, stać ich na samochód, a nawet apartament w mieście. Motywacja, żeby pozostać w slumsie jest jedna - tutaj wyjęci są spod prawa, mają możliwość prowadzenia nielegalnych interesów i prania brudnych pieniędzy. Bardzo ważny jest równiej dla nich aspekt społeczny, tutaj przecież mieszkają ich rodziny, przyjaciele, tutaj są u siebie.
Tekst i zdjęcia: Justyna Wojciechowska