Joga w Nepalu z Akademią Asan, listopad 2012. Wrażenia. Justyna Wojciechowska
Kalendarium Wydarzeń
Bądź w kontakcie
Wyszukiwarka Wydarzeń

Organizujesz wydarzenie?
 Dodaj je do naszego kalendarza!

Informacje Specjalne

pokaż wszystkie

Informacje

Organizujesz wydarzenie?
 Dodaj je do naszego kalendarza!

pokaż wszystkie

Partnerskie szkoły jogi

Joga w Nepalu z Akademią Asan, listopad 2012. Wrażenia. Justyna Wojciechowska

piątek, 15 lutego 2013

Justyna Wojciechowska

W listopadzie 2012 roku Akademia Asan zaprosiła joginów do Nepalu. Trasa Kathmandu, Patan, Bhaktapur, Treking w Regionie Annapurny, Pokhara, Lumbini, Park Narodowy Chitwan, Katmandu była dostępna dla każdego. Relację na bieżąco, (o ile miała dostęp do Internetu) na fb zamieszczała organizatorka Justyna Wojciechowska.

9 listopada

Pierwszy dzień w Nepalu:) wrzucam kilka fotek z dzisiejszego dnia. Szczęśliwie po 22 godzinnej podróży, prawie bez strat (jedna osoba straciła trapery, bo po odprawie na Okęciu odkleiły się podeszwy, no i zostały na lotnisku, reszta doleciała do Londynu:). Dzisiejszy spacer po starówce Kathmandu- był niesamowity nie tylko z powodu architektury, kolorów, zapachów i widoków, ale również atmosfery jaka panuje na ulicach miasta. Urok przenośnych sprzedawców był tak duży, że większa część grupy zaopatrzyła się w szaliczki, wisiorki, maści tygrysie, szachy podróżne, słowem we wszystko, co będzie nam niezbędne podczas trekkingu na który wyruszamy pojutrze.

10 listopada

Dzisiaj było naprawdę mokro i to nie z powodu deszczu, tylko raftingu, którym się spławialiśmy po rzece Trisuni. Nasz dowcipny sternik parę razy wpakował nas w największe piętrzenia wody. Zależało mu żeby ktoś wypadł za burtę, ponieważ ogłosił konkurs: "kto wypadnie stawia piwo". Załoga trzymała się dzielnie, ponton wyskakiwał na największych falach, nasze oczy zalewały ściany wody. Trzymaliśmy się tak dzielnie, że na jednym z takich wyskoków zgubiliśmy kierowcę:-) Biedny, zgubił swoje wypasione okulary, więc mu podatowaliśmy to piwko. Spływ był super, dosyć wymagający, ale świetna zabawa. Teraz jemy kolacje w Pokharze, jutro rano lecimy do Jomsom- rozpoczynamy trekking.

11 listopada

Wylądowaliśmy w Jomsom:)) jest super!!! I wciąż jest wi-fi:)

13 listopada

Znowu w Jomsom. Grupa w komplecie, nikt nie zamarzł, chociaż temperatura w nocy spadała poniżej zera. Od dwóch dni się nie myjemy i jest fajnie:-)). Jak tylko słońce schowa się za góry znowu zrobi się zimno, w takich temperaturach wieczorna toaleta znajduje się na końcu listy potrzeb. Umyjemy się za 2-3 dni jak dotrzemy do gorących źródeł w Tatopani:-) Wieczorne biesiadowanie w schroniskach trwa godzinami, bo nikomu się nie chce iść do zimnego pokoju. Ale dzięki temu dużo rozmawiamy i grupa się integruje.

20 listopada

Znowu w cywilizacji. Pokonaliśmy około 100 km w rejonie Annapurny właściwie bez strat (oprócz jednego zgubionego aparatu fotograficznego), grupa spisała się dzielnie. Teraz próbujemy odnaleźć się w mieście:-) Nadmiar bodźców (dźwięków, jedzenia i ciepłej wody) przyprawia o zawrót głowy. Siedzimy przy kolacji i rozmawiamy o kolejnej wyprawie, w magiczne Himalaje

21 listopada

Dzisiaj leniwy odpoczynek w Pokarze. Korzystając z możliwości posiadania z netu zamieszczam moja relacje z poprzednich dni oraz kilkanaście zdjęć.

Mukhtinat- pierwszy nocleg na 3800 m.n.p.m był dla większości osób koszmarem, z powodu nie tyle ekstremalnie niskiej temperatury, ale wysokości i rozrzedzonego powietrza, ból głowy, koszmarne sny , niepokój - towarzyszyły kilku osobom z grupy. Najgorsze było jednak zimno, cele w których mieliśmy nocować były tak nieszczelne, że właściwie nie robiło to różnicy czy jesteś w środku, czy na zewnątrz, było tak samo zimno. Na szczęście śpiwór, który kupiłam w Kathmandu sprawdził się na medal i utrzymał temperaturę, która pozwoliła mi się wyspać. Rano czekając na śniadanie zrobiliśmy szybki rekonesans okolicy.

22 listopada

Kolejna noc - Kaghbeni była zdecydowanie łatwiejsza, byliśmy już kilkaset metrów niżej i łatwiej było złapać oddech. Do gesthousu dotarliśmy po zachodzie słońca i zwiedzanie miasteczka tzw. " skalnego miasta", zostawiliśmy na poranek następnego dnia. Życie całej społeczności toczy się w kamiennych tunelach, posesje ogrodzone są kamiennym murem, uliczki wyglądają jak labirynt. Kaghbeni - tworzy wrota do królestwa górnego Mustangu, gdzie wjazd możliwy jest tylko ze specjalnym zezwoleniem i z grubym portfelem. Pozwolenie kosztuje 500 $ do tego dochodzą jeszcze koszty transportowe, kwaterunkowe itp. Siedząc w oszklonej jadalni naszego schroniska i delektując się naszym ulubionym śniadaniowym daniem ( owsianka na wodzie z jabłkami) podziwialiśmy ośnieżone szczyty gór.

23 listopada

Trzeci dzień trekkingu był długą wędrówką po płaskowyżu, częściowo przebiegał po korycie rzeki, która o tej porze roku ma kształt skromnego górskiego strumienia. Ponieważ dotychczasowe warunki nie pozwoliły poćwiczyć jogi, namówiłam grupę na wędrówkę medytacyjną: milczenie i skupienie na oddechu do następnej wioski, co trwało jakieś 2 h-:) . Po krótkim lunchowym postoju w Jomsom wyruszyliśmy w dalszą drogę, motywacja, żeby pójść szybciej była duża, ponieważ w Marfie- mieście" drewutni" obchodzono tego dnia jakieś święto, nikt nam nie potrafił odpowiedzieć, o co dokładnie chodziło, ale przedstawienie w Monastyrze było rzeczywiście ciekawe - były bębny, przebrania za yaki, smoki, potwory tańczący mnisi, a najlepsza była wiwatująca, jak na meczu piłki nożnej publiczność.
Widok Marfy z góry jest odlotowy, wygląda jak wielki skład drewna. Na tej wysokości drewno jest już łatwiej dostępne i stanowi główny materiał opałowy - składy drewna suszone są na dachach budynków.
Miasteczko to słynie z produkcji jabłek, które przetwarzane są na wszelkie możliwe sposoby - szarlotki, soki, no i oczywiście różne napoje wyskokowe. Niektóre tak palą w gardło, że rzeczywiście z butów można wyskoczyć. Receptura jest niestety tajna. W Marfie pojawiła się pierwszy raz perspektywa mycia w prawie letniej wodzie, z czego duża część grupy skorzystała:-)
Musze powiedzieć, że trekking w takich warunkach nieźle oczyszcza umysł i to nie tylko z powodu zalecanego przeze mnie okresowego milczenia, ale z powodu naszej codziennej rutyny. Jedzenie - chodzenie- jedzenie - chodzenie- jedzenie- spanie. Z grubsza tak to wygląda. Śniadanie zamawiamy zawsze podczas kolacji, na szybki lunch zatrzymujemy się w przydrożnych barach i sprawdzamy, jak w kolejnych wioskach smakuje zupa pomidorowa lub warzywna z kluskami, do celu docieramy zazwyczaj około godz. 17:00 i rozpoczynamy przygotowania do najważniejszej części dnia- do KOLACJI:-)), która wjeżdża na stół około godz. 19.30. Wszyscy z wypiekami nasłuchują, czyje zamówienie idzie. Do tego small i big poty czajów, hot lemonów, ginger tea ipt. Generalnie kulinarnie się rozpieszczamy:-)

28 listopada

Nasza 20 - osobową grupą opiekuje się dwóch nepalskich przewodników - Hum i Prim. Na przekor nazwie Prim zabezpiecza tyły, a Hum idzie przeważnie z przodu dyktując tempo i kierunek marszu.
Kolejne trzy dni, były spokojną wędrówką w kierunku miejscowości Largung, Ghasa, Totopani. Krajobraz zmienił się całkowicie, pojawiła się zieleń, sady jabłoniowe, lasy iglaste, klimat stal się łagodniejszy. Bielące się za naszymi plecami szczyty gór przypominały nam o surowych warunkach, jakie spotkały nas na wysokości 4000 mnpm. Zza kolejnych zakrętów wyłaniały się dumne szczyty kolejnych pasm górskich, w takich okolicznościach przyrody praktyka asan zyskała nowy wymiar. Co prawda, niewiele osób miało jeszcze ochotę podczas przerwy w marszu ćwiczyć jogę, jednak Ci, którzy ćwiczyli, zgodnie twierdzili, że było to niezapomniane przeżycie.
Siódmego dnia marszu dotarliśmy do Totopani- lokalnego "spa", miejsca gdzie wreszcie można się było wymoczyć w gorącej wodzie. W rzeczywistości są to dwa baseny zasilane wodą z gorących źródeł. Miejsce to przypominało do złudzenia jedno ze słowackich "term", których wystrój i obsługa zatrzymała się na czasach komunizmu. Dla nas jednak po tylu dniach marszu i prowizorycznego mycia się w zimnej wodzie, było to super przyjemne i regeneracyjne.
Kolejnego dnia zaczęliśmy 2 - dniowe forsowne podejście przez miejscowość Sikha, do miejscowości Gorepani, skąd przed wschodem słońca następnego dnia ruszyliśmy na Poon Hill.

3 grudnia

To był koszmar wstać o 5:00 żeby wdrapać się na tą górę i podziwiać wraz z tłumem innych osób, aż słońce wreszcie postanowi wstać. Wcale się nie dziwię, że mu się nie chciało wstawać, mi też się nie chciało, ciemno, zimno i do domu daleko:-) Kładąc się postanowiliśmy, że jak nam się bardzo nie będzie chciało wstawać, to sobie podarujemy tą atrakcję, no ale wiadomo, jogin = sadomasochista, lubi zmuszać się do tego co bolesne, no i poleźliśmy na tą górę, a właściwie wbiegliśmy, bo maksymalnie przeciągaliśmy moment wyjścia z ciepłego śpiwora. W każdym razie zdążyliśmy i przy okazji trening biegowy tego dnia odbyliśmy:))

4 grudnia

Wracamy do cywilizacji, ciepłej wody, netu, shoppingu:-)

Zdjęcia i tekst:
Justyna Wojciechowska

profil na fb Justa Wik
17 lutego w ramach dnia Otwartego w Joga Politechnika oprócz bezpłatnych zajęć Wprowadzenie do jogi według metody Iyengara (godz. 14) odbędzie się o godz. 16 pokaz zdjęć z wyjazdu do Nepalu 2012 połączony z indyjskim poczęstunkiem
O godzinie 18 organizatorzy zapraszają na spotkanie informacyjne dotyczące wyjazdów do Nepalu, Indii i Chin w 2013 roku
Wyszukiwarka Szkół Jogi

JOGA SKLEP - Akcesoria do Jogi
Styl Życia
Polecamy