Joga w Indiach i Nepalu 2013 - śladami Buddy. Część II. Wiktor Morgulec
czwartek, 25 kwietnia 2013
Kolejna wyprawa do Indii z Akademią Asan ma bardzo wiele atrakcji: trekking w regionie Annapurny (tzw. Poon Hill Trek), odwiedzenie wszystkich 4 miejsc związanych z nauką Buddy (Lumbini, Bodh Gaya, Sarnath, Kushinagar), wizyta w Parku Narodowym Chitwan, spływ pontonami po rwącej himalajskiej rzece etc. Przedstawiamy drugą część wrażeń Wiktora Morgulca, współorganizatora wyprawy.
Rano joga, śniadanie w stylu indyjskim: smażony placek z warzywami i jogurt. Żegnamy się w Alka Hotel, rozliczenia bez większych sensacji, wszystko gra. Dwiema łodziami wraz górą plecaków i waliz płyniemy na...przystanek autobusowy. Rzeką dużo łatwiej się tam dostać niż przez zatłoczone miasto. Płynąc wzdłuż brzegu rzut oka na poranne ablucje, modlitwy i wodne zabawy. Sprawny przepak do klimatyzowanego autobusu i w drogę. Kierowcy nie mówią po angielsku, na migi dogadujemy się w kwestiach postojów i mkniemy z zawrotną prędkością lokalnym płatnym highway'em omijając wyjeżdżające z poboczy w poprzek drogi ciężarówki. Okolica jest wyraźnie biedna, rolnicze tereny, rozpadające się budki, przybudówki, wyludnione stacje benzynowe, przydrożne restauracje świecące pustkami, w których strach się zatrzymać. Z owoców tylko winogrona i pomarańcze i to też nie za często. W końcu zatrzymujemy się przy jakimś bazarku, kupujemy owoce i pikantne makaroniki dla całej załogi, przez całą drogę nie było miejsca wzbudzającego zaufanie żeby coś zjeść - Bihar- najbiedniejszy stan Indii.
W końcu docieramy do Bodhgaya - ostatni raz byłem tu 11 lat temu, Aga nasza przewodniczka też, szczegóły się trochę pozmieniały. Znajdujemy drogę w kierunku Bhutanise Temple - Świątyni Bhutańskiej, gdzie mamy zarezerwowany (przynajmniej tak nam się wydaje) nocleg. Przystajemy na chwilę przy tylnej bramie świątyni pytając kilku młodzieńców, gdzie wjazd. Momentalnie zostajemy "zaopiekowani" - dwóch chłopaków wskakuje do autobusu, żeby nas poprowadzić do głównej bramy. Początkowo trochę mnie niepokoi ta nadgorliwość, nie planowaliśmy korzystać z usług lokalnych przewodników, ale w końcu nic nie mówię, goście wydają się w porządku. W międzyczasie próbują nam coś tłumaczyć że świątynia w remoncie i zamknięta, ale na odpowiedź, że mieliśmy rezerwację prowadzą nas do biura. Najpierw do niezbyt rozmownego młodego mnicha, który w ogóle nie przejawia ochoty do konwersacji i odsyła nas do pomniejszego managera. Ten z kolei, dyskretnie dłubiąc w nosie z zafrasowaną miną wysłuchuje naszych tłumaczeń o rezerwacji i ...potwierdza wersję chłopaków - że jest remont, nie ma łóżek w pokojach, bo stare wyrzucone a nowe jeszcze nie dojechały etc. A nasz rezerwacja no cóż, nie ma osoby która ją przyjęła - indyjski klasyk gatunku. Wietrzymy z Agą spisek, naciskam, żeby pokazali nam pokoje. Menago wysyła kogoś po klucze. Czekamy, w międzyczasie chłopaki roztaczają cudowną wizję rewelacyjnego hotelu z wi-fi w identycznej cenie. Teraz to już jestem prawie pewien, że to klasyczna ściema. Trochę mnie tylko dziwi, że bierze w niej udział świątynny kierownik, no, ale może ma swoją dolę. Facet z kluczami gdzieś zaginął. W końcu postanawiam sam sprawdzić, co jest w tych pokojach, każdy pokój ma nad drzwiami okienko z moskitierą - podciągam się na framudze i triumfalnie stwierdzam, że w pierwszym "sprawdzonym" pokoju stoją dwa łóżka. Ku zdziwieniu naszych nowych znajomych jak małpa przeskakuję kolejne kilkanaście framug - łóżka są w każdym pokoju. W końcu wraca facet z kluczami, otwiera pokój - fakt łóżka są, ale w środku brudno, nie ma wentylatorów, wiatraków pod sufitem, ogólne lipa. Coś z tym remontem jest na rzeczy - szybka burza mózgów z Agą. Szanse że "dłubiący w nosie" będzie w stanie cokolwiek ogarnąć, choćby posprzątanie, są minimalne. Nasi są zmęczeni podróżą i głodni musimy szybko działać. Propozycja naszych nowych znajomych nabiera innego wymiaru. Chłopaki mają motor, wskakuję z Ganeschem i pędzimy z prędkością znacznie przekraczającą moje oczekiwania (oczywiście bez kasków ) do naszej ziemi obiecanej. W 5 min jesteśmy po drugiej stronie Bodhgayi, blisko centralnego miejsca, trochę wygląda to jak plac budowy, ale hotelik rzeczywiście bardzo zadbany i czysty, pokoiki schludne. Na motor i z powrotem. Na miejscu Aga rozeznaje hotelik naprzeciwko świątyni - gość prowadzi mnie do pokoju żeby pokazać - brudny i nieświeży, cenę proponuje wyższą. W całej prezentacji uczestniczą też nasze Chłopaki, gość od hotelu w przedziwny sposób rekomenduje nam miejsce swoich konkurentów. Nic nie rozumiem, czy trafiliśmy w macki jakieś wielkiej, tajnej, wszechobecnej kooperatywy roztasowującej białasów w Bodhgai i zarządzanej przez kilku młodzieńców śmigających a jednym motorze ? Finał jest taki, że mamy...4 przewodników: trzech z pierwszego rzutu plus... tego z hotelu Agi - który notabene okazuje się najbardziej rzutki.
Kolację jemy w stylizowanej na tybetańską ale zarządzanej przez hindusów namiotowo-barakowej knajpce rekomendowanej w Lonely Planet i oczywiście załatwionej przez naszych przewodników. Jedzenie wyśmienite, smażone veg momo jest super. Umawiamy od razu śniadanie i idziemy do Mahabodhi temple- miejsca oświecenia Buddy. Jest już wieczór, na miejscu wyjątkowo spokojnie i cicho, zupełnie inaczej zapamiętałem to miejsce. Ale wtedy byłem w zimie i było mnóstwo Tybetańczyków mantrujących głośno non stop. Miejsce ma swoją szczególną atmosferę, część grupy zostaje do momentu zamknięcia. Osoby chętne mogą wystąpić do zarządzającego świątynią Mahabodhi Society o specjalne pozwolenie na medytowanie w nocy pod drzewem Bodhi, żeby je otrzymać trzeba w biurze znajdującym się dokładnie naprzeciwko świątyni złożyć ksero paszportu, wpłacić 100 Rp i dostaje się potwierdzenie upoważniające do przebywania na terenie świątyni po 21.00. Może obowiązywać wiele dni. Cała operacja załatwiana jest od ręki. Dla chcących medytować w nocy dostępne są mini iglo moskitiery - można je kupić, albo jak się trochę zakręci, nawet wypożyczyć. Koszt zakupu - cena startowa 750 rp, wypożyczenie 200 rp.
Rano joga na dachu jeszcze o świcie, kiedy słońce nisko. Śniadanie i wycieczka do tzw. miejsca Sujaty. W okolicy Bodhayi położonych jest kilka miejsc, w których książę Siddhartha po osiągnięciu pełnego wyzwolenia medytował przez ponad 2 miesiące zgłębiając wszystkie aspekty Dhammy. Miejsce Sujaty znajduje się na peryferiach Bodhgayi 20 min od centrum. Pokonujemy koryto wyschniętej od trzech lat rzeki. Po drodze mijamy usypaną z cegieł stupę upamiętniającą dom Sujaty i lokalną szkołę utrzymywaną z datków turystów. Potem idziemy przez malowniczo falujące w słońcu łany zbóż i zielone pola kapusty do niepozornej kępy drzew. Tutaj właśnie przeszło 2500 lat temu książę Siddhartha porzuciwszy ascetyczne praktyki przyjął posiłek od mieszkającej nieopodal Sujaty i wkrótce potem medytując, obserwując rzeczy takimi jakimi są, a nie zdają się być - doświadczył stanu Nibbany i stał się Samasambuddą.
Odpoczywamy, w kojącym cieniu drzew. Próba krótkiego podsumowania, esencji nauki Buddy i powrót. Z nieba leje się żar, w cieniu ponad 40 stopni. Mijamy po drodze raz jeszcze szkołę, grupa robi zrzutkę na wentylatory dla dzieciaków. W szkole dzieci w klasie mają na ścianach kilka tablic edukacyjnych między innymi jest jedna z "Największymi nauczycielami Indii". Budda zajmuje 3 pozycję ;-)
Wracamy do hotelu, szybki przepak, prysznic, rozliczenie rzeczy wędrują do autobusu i po wymeldowaniu jesteśmy formalnie bezdomni. Na lunch każdy może spróbować: masala dosa, idly sambar, veg chowmain, veg momo gotowane i oczywiście lassi. Potem ruszamy w tournee po świątyniach, w zależności od kraju, różne style architektoniczne i wykończenie detali. Czasu mamy niewiele- każdy posiłek, w ogóle każdy punkt programu w Indiach jest zawsze opóźniony, tak tradycyjnie.
Decydujemy się na japoński model zwiedzania. Czyli: podjazd klimatyzowanym (jeszcze ) autokarem, szybki wyskok, 2-3 fotki, z powrotem do autokaru i kolejne miejsce. Niestety w naszym wypadku japoński model zawodzi: wyskok zamienia się w wyczłapywanie, z 2 fotek robi się kilkanaście, wycieczka rozpełza się po lokalnych straganach i sklepikach. Brak nam japońskiej dyscypliny. Część osób jest już mocno zmęczona. Upał wprawdzie zelżał i robi się znośnie, ale morale powoli siada. Odwiedzamy jeszcze wielką statuę Buddy - otoczoną przez posągi najwybitniejszych arahantów - wybudowaną notabene przez Japończyków. Na deser świątynia tajska o kosmicznym designie z pięknymi malowidłami w środku. Żegnamy ekipę naszych przewodników- są trochę rozczarowani, bo nikt już nie ma siły na wizytę w polecanym przez nich sklepie.
System polecania to ciekawa instytucja działająca w Indiach perfekcyjnie i bez zarzutu. Każdy kto przyprowadzi gdziekolwiek białasa, albo jeszcze lepiej grupę Białasów, żeby coś kupili i zna reguły gry ( polecającym może być białas ) - otrzyma 10% prowizji. W szczególnych przypadkach prowizja może ulegać podziałowi. Np. grupa ma swojego krajowego przewodnika i dodatkowo dołącza się lokalne wsparcie - prowizja może być dzielona na pół po 5% - jeśli krajowy przewodnik wie, co jest grane i chce korzystać z systemu. W naszym przypadku prowizja - za np jedzenie w restauracji, czy wizytę w wytwórni jedwabiu w całości trafiała do chłopaków. System działa uczciwie i bez kantowania tak, że nasi przewodnicy poza tipami od uczestników za targanie walizek i wynagrodzeniem od nas, rozliczali się też zapewne z restauracją, gdzie jedliśmy. Ich zaangażowanie było 100%, Ganescha powiedział mi, że normalnie oni nie robią nic, nie mają pracy i obsługa takiej grupy to dla nich i okazja do zarobku i przyjemność, bo coś się dzieje.
cdnWiktor Morgulec
www.joga.waw.pl Wiktor Morgulec
dyplomowany nauczyciel jogi wg B.K.S. Iyengara. Autor pierwszego w Polsce multimedialnego podręcznika do nauki jogi na DVD: "Joga dla początkujących START". Przeszło 10 letnie doświadczenie w nauczaniu zdobywał miedzy innymi w Indiach. W latach 2002- 2004 spędził pół roku w Indiach kształcąc się pod okiem najwybitniejszych nauczycieli metody B.K.S Iyengara w HIMALAYAN IYENGAR YOGA CENTRE w Dharamsala oraz w YOGANGA YOGA CENTRE w Dehradun. Prekursor zajęć jogi dla dzieci w szkole i przedszkolach Montessori w Warszawie. Od 2005 roku prowadzi w ramach Akademii Asan wakacyjne i weekendowe kursy jogi. Współzałożyciel Akademii Asan, szkół: Joga Żoliborz i Joga Politechnika w Warszawie. Organizator wyjazdów z jogą do Indii, Nepalu.