Wędrówka do Serca Południowych Indii. Część I
piątek, 5 września 2008
Południowe Indie słyną z niezliczonych mędrców i joginów, którzy pojawiając się w każdym pokoleniu przez tysiąclecia stworzyli niemal namacalny duchowy klimat. Niektórzy Tamilowie twierdzą, że ich cywilizacja ma 90 tysięcy lat i jest pozostałością Lemurii, kontynentu starszego od Atlantydy, zatopionego pod Oceanem Indyjskim. Najsłynniejszą grupą mędrców są siddhowie, "doskonałe istoty", żyjący w różnych czasach, często niemożliwych do lustalenia, tak jak żywoty budowniczych średniowiecznych katedr...
Wędrówka jest stanem umysłu, permanentną gotowością do odkrywania i poszukiwania - wieczną młodością.Południowe Indie to kraina marzeń. Wędrując po niej odkrywamy na nowo siebie; to, czemu pozwoliliśmy częściowo, bo przecież nie do końca, obumrzeć. Każdy napotkany człowiek, roślina, zwierzę i nawet gleba tętnią wibracjami Serca. Budzą w nas pamięć, tęsknotę za utraconą wolnością i niewinnością. Nie sposób pozostać obojętnym, gdy odzyskujemy cząstkę samych siebie, płyniemy na fali wzruszenia i uniesienia. Pierwsza grupowa Wędrówka do Serca Południowych Indii rozpoczęła się w lutym i trwała miesiąc. Objęła tereny znajdujące się na mapie poniżej linii Madrasu i Bangaluru. Na naszej trasie znalazły się obiekty turystyczne, jak i miejsca mało znane, leżące z dala od ubitych szlaków. Naszym celem było zestrojenie się z rytmem życia i Sercem tej krainy, aby zaczerpnąć inspirację do dalszego twórczego życia, aby wzmocnić się duchowo i fizycznie. Spotykaliśmy ludzi, odwiedzaliśmy starożytne świątynie (miejsca duchowej mocy), aśramy i miejsca pobytu dawnych lub żyjących joginów i mistrzów, sanktuaria dzikiej przyrody, muzea sztuki i pałace maharadżów. Jedliśmy ręką miejscowe specjały wprost z liścia bananowca, słuchaliśmy koncertów muzyki klasycznej, oddawaliśmy się masażom i terapiom ajurwedyjskim, odpoczywaliśmy w nadmorskich i górskich miejscowościach, poddawaliśmy się gorączce zakupów na bazarach i w magicznych sklepach. Mogliśmy szybko się przemieszczać i odwiedzać wiele miejsc dzięki autokarowi pozostającemu do naszej wyłącznej dyspozycji przez cały okres pobytu.
Największym darem byli ludzie, zdrowi, ładni, wewnętrznie promienni i radośni. Uśmiechający się spontanicznie, często i szczerze. Niezakłamani w swoich odruchach, emocjach i mowie ciała. Członkowie społeczeństwa, które od tysiącleci nie zaznało niszczących wojen i najazdów.
Ludzkie istoty o spokojnym i naturalnym stosunku do życia i umierania. Pouczający był ich styl i szybkość podniesienia się po tsunami. Kontakt z nimi był odświeżający.
1. Jogini i mistrzowie
Południowe Indie słyną z niezliczonych mędrców i joginów, którzy pojawiając się w każdym pokoleniu przez tysiąclecia stworzyli niemal namacalny duchowy klimat. Niektórzy Tamilowie twierdzą, że ich cywilizacja ma 90 tysięcy lat i jest pozostałością Lemurii, kontynentu starszego od Atlantydy, zatopionego pod Oceanem Indyjskim. Najsłynniejszą grupą mędrców są siddhowie, "doskonałe istoty", żyjący w różnych czasach, często niemożliwych do ustalenia, tak jak żywoty budowniczych średniowiecznych katedr. Jednak na pewno żyli, bo świadczą o nich pozostawione dzieła. Jednym z takich siddhów (siddharów, cittarów) był Patańdżali, który ułożył jogę w spójny system w "Jogasutrach", najważniejszym dziele o jodze. Odwiedziliśmy świątynię tańczącego Siwy w Cidambaram, gdzie według legendy miało miejsce zstąpienie Patańdżalego na ziemię. Siddhowie stali poza społeczeństwem i ustanowionymi religiami, byli rewolucjonistami ducha odrzucającymi system kastowy, władzę kapłanów, składanie ofiar i puste obrzędy religijne. Uczyli bezpośrednich metod poznawania Rzeczywistości. Stworzyli ajurwedę (do dzisiaj południe jest jej twierdzą), ale też inny oryginalny system medycyny, siddha-vaidhyę (którego celem było znaczne przedłużanie życia i nieśmiertelność fizyczna). Tradycja głosi, że wielu siddhów żyło, a nawet nadal żyje przez setki i tysiące lat, aby pomagać ludzkości. Jeśli nawet trudno jest nam uwierzyć w te i inne dokonania siddhów, to powinniśmy pamiętać, że są one ciągłym źródłem natchnienia dla setek milionów Indusów.Swami Ramalingam (Vallalar czyli Szczodrobliwy), największy poeta języka tamilskiego, który żył w XIX wieku, jest uważany za ostatniego z osiemnastu najbardziej znaczących siddhów. Jego ciało nie rzucało cienia, nie zostawiało śladów stóp, mimo wielu prób nie dawało się sfotografować - na zdjęciu było tylko ubranie. Jak inni siddhowie, był alchemikiem i przekształcał zwykłe metale w złoto oraz uzdrawiał beznadziejne przypadki. Po uzyskaniu od Boga nieśmiertelnego i odmłodzonego świetlistego ciała, żył w nim i pracował przez kilka lat, a w końcu poświęcił je dematerializując się publicznie, aby wejść we wszystkie żywe istoty i przyspieszyć ich rozwój. Odwiedzamy w Vadalurze światynię światła oraz misję Swamiego Ramalingam, gdzie od stu kilkudziesięciu lat trwa karmienie chorych, głodnych i pielgrzymów. Ogień zapalony w kuchni przez Swamiego nie został nigdy zgaszony. Uczył on, że karmienie głodujących powinno być naszym podstawowym obowiązkiem i naczelną praktyką duchową. Swami rozwiązał problem własnego głodu - w ostatnich latach żył bez spożywania pokarmów, pił tylko wodę.
Jedliśmy prosty posiłek siedząc wśród najbiedniejszych z biednych. Potem medytowaliśmy przed pokojem Swamiego, tym samym, w którym złożył ofiarę rozpraszając swoje nieśmiertelne ciało. W niedalekim Pondiczeri odwiedzamy aśram i miejsce spoczynku słynnego myśliciela i jogina Aurobindo oraz jego uczennicy i następczyni, Francuzki zwanej Matką. Praca Aurobindo i Matki koncentrowała się na poszukiwaniu metod sprowadzenia elementu duchowego na poziom materii. Aurobindo osiągnął oświecenie w młodym wieku, jednak ciągle odczuwał niedosyt, chociaż tradycja indyjska określała jego duchowe doświadczenie jako szczytowe. Zakwestionował więc tradycję. Nie wystarczało mu, że uwolnił swoją duszę, chciał też "przebóstwić" ciało i nauczyć tego ludzi, sprowadzić "niebo" na ziemię.
Ich praca jednak nie zgasła z chwilą opuszczenia ciała.
Kilkanaście kilometrów od aśramu zwiedzamy Auroville, eksperymentalne miasto budowane przez 2 tysiące ochotników pod auspicjami UNESCO na terenach wyłączonych z terytorium Indii, oparte na duchowych zasadach. Jego powstanie zainspirowała Matka: "Musi być takie miejsce na ziemi, którego żaden naród nie nazwie swoją własnością. Gdzie każdy człowiek dobrej woli, szczery w swoich dążeniach, będzie wolnym obywatelem globu, służącym tylko najwyższej prawdzie."
Kilka godzin jazdy i jesteśmy w Tiruvannamalai u stóp Arunaczali, najświętszej góry południowych Indii. Nazywana jest czasem Górą Płomienia ze względu na święty ogień rozpalany na jej szczycie, symbolizujący duchowy żar. Indusi wierzą, że góra jest duchowym sercem świata. U jej podnóża znajduje się wielka świątynia Siwy, a także aśram i miejsce spoczynku Śri Ramana Maharisziego, jednego z trzech najbardziej czczonych mędrców indyjskich ostatnich dwustu lat (pozostali dwaj to Sai Baba z Szirdi i Ramakryszna Paramahansa). Przekaz największych mistrzów jest zawsze poza- i ponadreligijny, niezwykle prosty i uniwersalny. Mahariszi uczył bez słów, w zupełnej ciszy, a jeśli już coś zalecał, to zaglądanie w siebie, badanie: "Kim jestem." Nie sposób zapomnieć wędrówki na górę do samotni, w której Mahariszi medytował przez wiele lat oraz niesamowitego spokoju przepełniającego aśram nawet kilkadziesiąt lat po opuszczeniu ciała przez mędrca. Szkoda, że nie było czasu, aby obejść górę na bosaka (kilkanaście kilometrów), co najlepiej jest zrobić podczas pełni księżyca w tłumie tysięcy pielgrzymów.
Jest też doniosły akcent polski. Góra Płomienia i nauki Maharishiego były podstawowymi inspiracjami w życiu Jerzego Grotowskiego, wielkiego reformatora teatru XX wieku, twórcy Teatru Laboratorium. W roku 1977 Grotowski zrealizował słynne parateatralne Przedsięwzięcie Góra, w którym miałem szczęście uczestniczyć. Odbyło się na górze Grodziec, łudząco podobnej kształtem i położeniem do Arunaczali; tam też palił się wielki ogień. Jerzy Grotowski zmarł w 1999 roku - jego wolą było, aby prochy zostały rozrzucone przez przyjaciół na Arunaczali. Spoczął tam, gdzie było jego serce - w duchowym sercu świata.
Adyar, obecnie dzielnica Madrasu, było 70-100 lat temu miejscem jednego z najosobliwszych eksperymentów z dziedziny okultyzmu. Było nim podjęcie przez Towarzystwo Teozoficzne próby przygotowania człowieka, w którego mógłby wstąpić Budda (zapowiadał, że przyjdzie ponownie na świat po 2500 latach). Towarzystwo było założone przez ludzi Zachodu, miało swoją siedzibę w Adyar i duże wpływy na świecie - dziesiątki tysięcy członków wśród intelektualnych elit.
Jiddu Krishnamurti, chłopiec znaleziony na pobliskiej plaży, od dziecka był poddawany intensywnemu treningowi, wspierał go specjalnie utworzony zakon, aż wreszcie na zjeździe w Holandii nadszedł ten najważniejszy dzień. Tysiące delegatów, bezpośrednia transmisja przez radio. Krishnamurti wygłasza swoje słynne przemówienie. Oznajmia zaszokowanym wielbicielom, że rozwiązuje zakon, bo do Prawdy nie można dojść żadną drogą, metodą, religią, techniką ani przez wielbienie kogokolwiek. "Truth is the pathless land" (Prawda jest bezdrożną krainą). Jedni nie rozumieją tego przekazu i odchodzą, inni wierzą, że jednak Budda wcielił się w ciało młodego człowieka - w końcu głosił podobnie rewolucyjne prawdy. Przez sześćdziesiąt następnych lat do swojej śmierci w 1986 r. Krishnamurti spotyka się z ludźmi i przemawia (miałem szczęście słuchać go dwukrotnie). Słyszał o nim chyba każdy poszukiwacz duchowy naszych czasów. Krishnamurti co roku przybywa do Szwajcarii, gdzie mieszka w jednym domu z BKS Iyengarem. Ćwiczy asany pod jego okiem (chociaż twierdzi, że tylko dla zdrowia), przemawia do zebranych, a Iyengar prowadzi dla nich lekcje jogi. Jednym z gości jest Edward Stachura, który słucha Krishnamurtiego i rozmawia z nim sam na sam. Wynikiem tego jest "Fabula Rasa", książka uważana przez wielu za najpiękniejszą i najbardziej poruszającą w dorobku Steda.Zwiedzamy egzotyczny ogród Towarzystwa Teozoficznego - kilkudziesięciohektarową zieloną enklawę w sercu metropolii. Rośnie tam największe drzewo banyanu na świecie, w którego cieniu odbywały się historyczne spotkania Towarzystwa. W ogrodzie biegają dzikie zwierzęta, rosną drzewa wyhodowane z gałązek lub nasion najświętszych drzew świata, stoją świątynie wszystkich religii, jest rozległa biblioteka i budynki w stylu kolonialnym, w których mieszkają sędziwi już członkowie Towarzystwa. Mieszkała tam Wanda Dynowska (Uma Devi) najsłynniejsza polska teozofka, całkowicie oddana idei zbliżenia Polski i Indii, znakomita tłumaczka i wydawca dzieł literatury indyjskiej w serii Biblioteki Polsko-Indyjskiej. Przez kilkadziesiąt lat książki te, przemycane do Polski w czasach komunistycznej cenzury, były niemal jedynym źródłem dostępu do duchowej kultury Indii. W Indiach dużą wagę przywiązuje się do przebywania z żyjącymi mistrzami, chociaż możliwość oddziaływania opiekunów duchowych podobno nie zmniejsza się po śmierci. Odwiedziliśmy dwoje żyjących, najbardziej czczonych guru na południu Indii - Matę Amritanandamayi i Sathya Sai Babę.
Mata Amritanandamayi, zwana też Ammą (Matką), mieszka w swoim aśramie Amritapuri w stanie Kerala. Jest nazywana "hugging guru", ponieważ jej główna metoda uzdrawiania i przekazywania energii polega po prostu na przytuleniu. Objęła już 35 milionów ludzi na całym świecie. W aśramie przebywa z nią stale kilkanaście tysięcy osób. Amma prowadzi zakrojoną na szeroką skalę pracę charytatywną, zwłaszcza po tsunami (odbudowuje domy, opiekuje się sierotami...). Jej aśram stojący tuż przy brzegu morza został zalany przez fale, jednak nikt w nim nie ucierpiał.
Starając się o darsian (widzenie) poznajemy troje Polaków mieszkających w aśramie od miesięcy i lat - wielka jest nasza wzajemna radość. Stoi kolejka, ale w końcu nasza grupa pojedynczo podchodzi do Ammy. Niemal wszyscy głęboko przeżywają kontakt z osobą oświeconą - nawet niewierzący czują jakąś ulgę, większość płacze ze wzruszenia. Ktoś opowiada, że Amma zwróciła się do niego po polsku: "Moje kochane dziecko". Ta pięćdziesięciodwuletnia, promiennie uśmiechnięta kobieta, jest z pewnością duchową matką południowych Indii.
Któż nie słyszał o Sathya Sai Babie - kontrowersyjnym mistrzu uwielbianym przez miliony ludzi? Podaje się za wcielenie wielce czczonego Sai Baby z Szirdi (przeciwko temu protestują jego duchowi spadkobiercy). Ogłaszając się awatarem, zstąpieniem Boga na ziemię, i publicznie materializując różne przedmioty, osiągnął status trudno mieszczący się w kategoriach myślenia człowieka Zachodu. W ważnych sprawach radzą się go prezydenci i premierzy Indii. Prowadzi gigantyczną działalność charytatywną i edukacyjną.
Ostatnio nasilają się oskarżenia pod jego adresem - że materializacje są tylko banalnymi magicznymi sztuczkami oraz kwestionowana jest etyka seksualna tego ponad osiemdziesięcioletniego i schorowanego guru. Chcieliśmy jednak spotkać się z Babą, więc udaliśmy się w daleką podróż do położonej nieco na uboczu jego siedziby Puttaparthi. Doświadczenia grupy ze spotkania były bardzo różne - od zachwytu, poprzez obojętność, do irytacji. Ale czy w jeden dzień można zrozumieć fenomen Sai Baby?