New Delhi. Wyprawa do źródeł Gangesu
Kalendarium Wydarzeń
Bądź w kontakcie
Wyszukiwarka Wydarzeń

Organizujesz wydarzenie?
 Dodaj je do naszego kalendarza!

Informacje Specjalne

pokaż wszystkie

Informacje

Organizujesz wydarzenie?
 Dodaj je do naszego kalendarza!

pokaż wszystkie

Partnerskie szkoły jogi

New Delhi. Wyprawa do źródeł Gangesu

poniedziałek, 8 września 2008

Lotnisko Indiry Gandhi, środek nocy, gorąco. Odprawa sprawna, czekamy na bagaż. Kto się rozejrzy, to poza wielobarwnym tłumem, dostrzeże podświetlane kasetony 1,2x1.6 zdobiące ściany hallu. Pejzaże Himalajów, palmowe plaże nad Oceanem Indyjskim, tygrys en face, baśniowe postacie z ośrodków ajurwedy w Kerali, barwni tancerze z Rajastanu... INCREDIBLE INDIA

Noc z 25 na 26.02.06.

Na lotnisku Indiry Gandhi litak Aeroswita wylądował planowo, 12.35 po północy. Na razie idzie sprawnie, tylko "czy bagaż doleciał z nami?" pyta Ania, półgłosem i jakby do siebie, ale usłyszałam i przyznać trzeba, obawa słuszna. Jeśli nie zdążyli przerzucić go w Kijowie to mógł nie dolecieć a to dlatego, że rejs Warszawa - Kiev opóźnił się. Drobna usterka techniczna jak nas poinformowano a był to samolot Lotu.

Poważna sprawa? - zapytałam szefowej stewardes, Co, boi sie pani, że spadniemy? Niech pani na to nie liczy -odrzekła.

Mówiła prawdę i wszystko dobrze, tyle że z tej usterki zrobiło się z 40 min opóźnienia, czyli na transfer w Kijowie zostało 10 minut. Czy można odprawić 6 osob, przetransportować wybrany bagaż do drugiego litaka w 10 min? Małe szanse. Jednak udało się. Sukces zawdzięczamy między innymi sprawnej obsłudze lotniska. Spotkała nas tu życzliwość i zrozumienie okoliczności. Alarm w bramce wył gdyśmy przebiegali. Wycie to nie miało żadnych konsekwencji. Obyło się bez rewizji, ani butow ściągać nie kazali, pasków, zegarków albo jak to kiedyś w Berlinie (lipiec '89) odwijać gumę ze sreberka też nie kazali. Nic nie stanęło na przeszkodzie nam, cwałującym do gate nr 8. Odprowadzały nas za to pełne wyrozumiałości spojrzenia w słowiańskich oczach naszych sąsiadów. Pozdrawiamy cię Ukraina!

Niedoszłe na szczęście opóźnienie skomplikowałoby całą logistykę tej nocy, bowiem w godzinę po nas mieli lądować w Delhi pozostali uczestnicy wyprawy, rodacy zamieszkali we Franfurcie, Iwona i Lucjan. Lecieli Lufthansą. Oni i nasz rezydent w Indiach musieliby czekać. Tylko nie wiadomo jak długo. Ale wszystko przebiegło pomyślnie. Bagaż doleciał. WELCOME TO HUDGE DELHI przeczytała Eliza w swoim telefonie i uśmiechnęła się szeroko. Zaraz po wylądowaniu nastąpiła jakaś inwazja smsów od lokalnych operatorów. Naliczyliśmy ich z 5 (Dolphin, Airtel, Hutch -co go Eli przeczytała Hudge, CellOne i Idea). I tak oto na przykład by dowiedzieć się o taryfę trzeba dzwonić C Uzbekistan 7170 ewentualnie C Syria numer ten sam. Przysłali jeszcze adres polskiej ambasady w Delhi. Oby nie był potrzebny.

Kapil (nasz człowiek w Hindustanie) wraz z dwoma kolegami oczekiwali przy wyjściu z lotniska. Przywitanie, prezentacja. Na razie skład mamy taki: Ania, Beata, Eliza, Marcin, Kapil (bedzie nam towarzyszyl podczas całej wyprawy) i ja. Iwona i Lucjan na razie jeszcze w powietrzu, ale już niedlugo.

Teraz zorganizować taksowkę i do hotelu. Tylko Marcin został na lotnisku, czeka na Iwonę i Lucka. A my cóż, z piskiem klaksonów i w podskokach toczymy się do miasta. Nocleg mamy w dzielnicy Paharganj bardzo blisko dworca i o to chodzi, bowiem potrzebujemy szybkiego dostępu do pociagów. Hotel nazywa się Millennium. Stoi w otoczeniu starganów, punktów usługowych oraz innych hoteli np. Prince Tower, Palace Hotel itd. Nie bedę opisywać wrażenia jakie robi na przybyszu Old Delhi, bo może ktoś z uczestników napisze, to bedzie lepiej, bo na swieżo. Na razie tylko powiem, że Paharganj to dość poważna próba wytrzymałości. Wbrew nazwom hoteli nie ma tu nic wspolnego z luksusenm, Hindusi zamieszkujący tą dzielnicę raczej średnio zamożni i niżej, kwitnie handel i turystyka (cytując Pascala kupić można wszystko od kadzidełka po pralkę). Życie na ulicy trwa 24h/dobę, hałas i gwar nie ustają nigdy, jesteśmy w sercu szalonego Delhi. Nie zna stolicy Indii kto tego nie widział.

26.02.06

Się wstało i na śniadanie idziemy. Wszyscy razem. Ma być na mieście, chodzi o to by wymieszać się z tłumem, być blisko całej tej gonitwy. Znaleźliśmy jadlodajnię, pure vegetarian, zjedliśmy parathy, ryże z warzywami popiliśmy lemoniadą z mango. Nikt się nie pochorowal albo się okaże.

Dalej w planach cos zwiedzić, to poszlismy do dworca negocjować taksówki, obserwowal nas niemy zbiór czarnookich chłopaków, tragarzy i innych naganiaczy. Negocjacje się udały (nieoceniona jest rola Kapila). Tego dnia znaleźlismy się w następujących miejscach:

1. Bazar w okolicy naszego hotelu, zostawiam tu miejsce dla naszych, gdyby chcieli podzielic sie impresjami...

2. Red Fort (w hindi Lal Kila). To był mój pomysł przyjechac w to miejsce, bo pamietałam jakie kiedyś wrażenie wywarła na mnie ta budowla (ogromne), a zamek w Malborku wydał się makietą zaledwie.

I ja mam ogladać to coś, jak to jest z XVII w? -zażartowała Ania. O nie.

Mimo młodego wieku, osobnej ceny dla Hindusow (5Rs) i cudzoziemców (100Rs) to cos jednak warto obejrzeć. Wysokość murów wynosi 33 m od frontu, z tyłu zaś 18. Juz sam kolor fortu jest przepiękny, jakby malinowy. To piaskowiec. Wewnątrz, jak na Indie panuje spokój, można odpocząć na trawie, utrzymanej, zieloniutkiej i tak robimy. Generalnie stanowimy atrakcję, ciągniemy za sobą grupki ciekawskich, niektórzy zagadują itd. Ogladają się za dziewczynami i to jest jakby normalne oraz za Lucjanem ( bardzo wysoki, zbudowany, skakał kiedyś ze spadochronów, szeroki usmiech itd.) i tu nie wiemy za bardzo co mysleć. Mężczyźni chadzają w Indiach objęci, czy za rękę, więc jak ktoś się podoba, to czemuż mieliby się nie ogladać? Biorą Lucjana za jakiegoś aktora, mówi nam Kapil, stąd ta radość i ekscytacja na jego widok.

Ale nie on jeden, a my wszyscy będziemy gwiazdami! Poza Elizą, ktora jest absolwentką szkoły aktorskiej, odbywała staż w teatrze Witkacego w Zakopanem i Luckiem, ktory juz tu na miejscu został włączony do panteonu (nie wiemy tylko jakiego: Bollywood czy Hollywood, ale może się okaże), nas pozostałych czlonków wyprawy tez raz po raz prosi się o pozowanie do zdjęć a nawet jedna dziewczyna spytala tak:

Can I make a movie with you?

Oczywiście!!! - odrzeklismy zgodnie. To nas sfilmowala jak siedzimy na trawie, a następnie przedstawiła swoje dwie kuzynki z Lucknow, a później przyszli ich bracia, pogadaliśmy i było wesoło.

Dziś teoretycznie może wejść tutaj każdy. Jednak przed laty, była to siedziba cesarskiego dworu. Budowe Lal Kila rozpoczął w 1638 najwybitniejszy władca mogolski Shachdzachan, ten sam, ktoremu istnienie zawdzięcza jeden z siedmiu cudów świata, wzniesiony w Agrze tajemniczy pałac Tadz Mahal, miejsce spoczynku małżonki Mumtaz Mahal (stąd nazwa budowli) zmarłej po urodzeniu 14 dziecka. Cesarz Shachdzachan zadecydowal o przeniesieniu stolicy do Delhi, bowiem rezydując w Agrze "stale mial przed oczami nieskończenie dłużącą się budowę Tadz Mahalu i to jątrzyło bolesne wspomnienia" (z książki W. Hansen "Pawi Tron"). Cytując dalej "za potężnym murem Czerwonego Fortu powstał zespół koronkowych pałaców, surowe a jednak pełne zmysłowości arcydzieło z białego marmuru". Z Agry sprowadzono wysadzany klejnotami Pawi Tron, na ktorym w Sali Audiencji Prywatnych zasiadał Shachdzachan. W tejże sali werset perski głosił "Jeżeli istnieje raj na ziemi, to jest to tutaj, jest to tutaj, jest to tutaj".

3. Radz Ghat. Jest to miejsce kremacji Mahatmy Gandhiego zlokalizowane nad brzegiem rzeki Jammuny. Marmurową płytę z wiecznie płonącym ogniem otacza piękna zieleń i o dziwo jest tu prawie pusto. Przybylismy tam o zmierzchu. Dwa metry od ognia siedział sadhu i śpiewał bardzo przejmująco. Pojawiły się pierwsze gwiazdy.

4. India Gate. O, łuk triumfalny -mowi z uznaniem Ania, i w rzeczy samej takiż on jest, w dodatku nawet jaśniejący łuk triumfalny, bo podświetlony był i ładny. Z Pascala: Budowle poswięcono pamięci 85 000 żołnierzy indyjskich poległych w I wojnie światowej podczas operacji na froncie północno-wschodnim oraz w trzeciej angielsko-afgańskiej wojnie w 1919.

Nikt nigdy nie wygrał żadnej wojny z Afganami, taka tylko dygresja.

Końcówka dnia. Wracamy do naszych ambasadorów, kolacja i hotel. W drodze powrotnej na skrzyżowaniu zastukał do okna żebrak. Marcin dał mu parę rupii, ale tamten nie wziął. Marcin dołożył. Żebrak pokiwal głową i odszedł.

Marcin: Boże, nawet z żebrakami trzeba negocjować.
Będziemy wiedzieć na przyszlość.

Wieczorem siedzimy chwilę z Kapilem w hallu naszego pięknego Millennium. Rozmowy z Hindusami wyglądają podobnie: were are you from, are you married, how old are you... pytają.

Kapil ma dwadziescia jeden lat. Nie jest żonaty. Mój ojciec jest urzędnikiem w indyjskim sądzie cywilnym mówi. My mum is a housewife. I have younger brother and sister. We are a small familly, dorzuca po chwili z uśmiechem.
Jesteśmy małą rodziną, powiedział.

27.02.06

Wczorajsza joga odbyła się na dachu, poniewaz w hotelu nie ma sali do jogi z drewnianą podłogą ani żadną inną.

Ten dach byl dobrze do sprzątania, co podobno uczyniono, a czego nie sprawdzilismy, bowiem pierwsza sesja byla w nocy i bylo ciemno. Choć nie do konca, mieliśmy przecież gwiazdy. Także uliczne neony. A także zgiełk, klaksony i pieśni ze świątyń. W Rishikeszu będzie sala, a w Bodhgai spokój -to bedzie inaczej.

Rano gdy wyszłam na taras okazało się że w nocy ktoś tu był i zostawił bałagan. Chłopaki z obsługi hotelowej spali teraz pokotem naciągnąwszy koce na głowy. Wokoło leżały porozrzucane skórki limonek i inne przedmioty. Sprzątnełam to, przyszli ludzie, zaczeła się joga wśród zgiełku ulicy i śpiących delhijczyków, pracowników branży hotelarskiej. Tłumaczymy sobie, że brak idealnych warunków nie jest przeszkodą.

Dzień zapowiada się ciekawie. Rodzice Kapila zaprosili nas do domu. Jest to 12 km od Delhi, w mieście Ghaziabad i trzeba będzie dojechać pociągiem, to jedziemy.

20 min i na miejscu.A tam pierwsze i nie ostatnie doświadczenie z rikszą rowerową. Po dwoje wsiadaliśmy i grzecznie w drogę. Wrażenia moze niech opiszą inni.

Osiedle jak to osiedle, niewysokie bloki, jakieś stragany, plac zabaw, dzieciaki graja w krykieta. Pierwszym domem byl dom kuzynki, pełen ludzi, a nawet sadhu był (zrozumieliśmy, że coś jakby nasz ksiądz po kolendzie). Ugoszczono nas bardzo, i w ogole te dawki życzliwości i gościnności w hinduskich domach mogą przyprawić o zawrót głowy. Bylo tam z kilkunastu członków rodziny i my. Rozmowy co kto robi, gdzie studiuje (dotyczyło rodziny hinduskiej, bardzo duzo nastolatkow). Przyszedl pan Mathur - tata Kapila. Przemiły, ciepły człowiek. Ucieszył się na widok Marcina, znali się z poprzedniej wyprawy. Posiedzieliśmy ze 2 godziny, po czym ruszyliśmy przez osiedle taką jakby tyralierą, wszyscy: ci kuzyni, kuzynki, sadhu, i my. Tylko Eliza wskoczyla na motor z Kapilem i w tumanach kurzu zniknęli w okamgnieniu. Zrobiliśmy tego dnia z kilkadziesiąt albo kilkaset zdjęć, tyleż samo razy ścisnęliśmy sobie dłonie. W domu Kaplila bylo podobnie, tyle że tam jeszcze pan Mathur zagral na czyms -jakby akordeonie i tamburynie, Kapil na tablach, a jego mama na mini talerzach. Chcieliśmy by zaśpiewali nam przeboj z Khabi Kushi... ale Kapil mowi, że ma chore gardło.

Aż zapragnęli usłyszeć coś naszego. Tylko co? Coś tradycyjnego, polskiego! Eliza, ty masz być aktorką, śpiewaj!

Ania mówi: najlepiej kolędę. Tak kolędę! Ale która?!! Wybraliśmy jednogłośnie Przybieżeli do Betlejem... odśpiewali, Kapil to nagrał i zaraz nam puścił. Wypadło nieźle.

To teraz coś z hitu filmowego. Tym razem wybór padł naCzterech pancernych i psa, Marcin trochę żałował później, że nie Stepie szeroki....

Powrót: riksha, nieoczekiwany korek i kolej do Delhi. Czasu coraz mniej, a o 18.35 mamy pociąg do Varanasi. Trochę zasiedzieliśmy się u rodziny Kapila, ale doprawdy z trudem opuszczało się ten dom.

Już z bagażami na dworcu. Nasz pociąg odjeżdża z peronu nr 1 (sprawdzone) czekamy na Marcina (kupuje dla nas prowiant na drogę) i Kapila (musiał wrócić po coś do hotelu). Nagle Kapil wpada zdyszany, Iwona później powie, po minie widziałam że coś się święci. Kapil: pociag odjeżdza z peronu nr 11. Hurry up, please. Zmiana zaszła, podobno ogłaszali. Do odjazdu zostalo 12 minut, odległość wynosi z kilkaset metrow, ruszamy. Schody, góra - dół, schody, przebić się przez tlum, wreszcie peron 11 (zawiadomić Marcina) 3 min, Hinusi na peronie ze współczuciem wołali za nami hurry up, hurry up. Pociąg niemiłosiernie długi, ponad 50 wagonów, a nasz ostatni, uff jest Marcin, Kapil wysłal w biegu smsa.

Ania: Jak ty się Marcin tu dostałes? - Przyfrunąłem.

Pociąg powoli zaczął ruszać. Marcin jako ostatni, zrobił krok i znalazł się w środku. Spojrzałam po ludziach. Panowała cisza. I wtedy Lucjan powiedział: Jestem naprawdę wkurzony. Korytarzem, dzwoniąc kankami przeszedl stewart wrzeszcząc: tea masala, tea masala (indyjska herbata z mlekiem doprawiana kardamonem i cukrem). Dobra - powiedziala Iwona - Kto chce herbaty? Ja stawiam. Wszyscyśmy chcieli. Czekała nas 12-godzinna podróż, na trasie Delhi - Varanassi.

Wyszukiwarka Szkół Jogi

JOGA SKLEP - Akcesoria do Jogi
Styl Życia
Polecamy