Lotosy na ciężarówkach
środa, 22 października 2008
W Indiach sztuka leży na ulicy. A właściwie wisi, stoi, jeździ. Długą tradycję mają tu ręcznie malowane plakaty, billboardy, odbijane na ścianach domów i pojazdach szablony - nieszablonowe zarówno w formie, jak i w treści. Duchowość miesza się na nich z przyziemnością, a reklama ze sztuką, tworząc współczesną, wolnorynkową wersję martwych natur i malarstwa portretowego.
Gigantyczne klapki japonki rywalizują o uwagę ze zjednoczonymi w ekumenicznych gestach na sąsiedniej ścianie Sai Babą, Ganeśą i Chrystusem, otwarta dłoń w barwach narodowych Indii namawia do głosowania na partię Soni Gandhi, a brunet w ciemnych okularach - do przekroczenia progu zakładu krawieckiego Pink Rose. Ręcznie malowane reklamy przyciągają uwagę jaskrawą, odważną kolorystyką, prymitywnym realizmem, nienaturalną skalą przedmiotów i postaci, złożonością symboliki.
Najciekawsze są na południu kraju - w regionie Tamil Nadu i w Kerali. W tamilskiej stolicy Chennai (dawnym Madrasie) działa jedna z indyjskich wytwórni filmowych, zwana Kollywood (w odróżnieniu od słynnego Bollywood z Bombaju). Na potrzeby tych gigantycznych fabryk snów, produkujących setki filmów rocznie, przez dziesięciolecia powstawały wielkoformatowe, ręcznie malowane plakaty filmowe, m.in. autorstwa Balkrishny Laxmana Vaidyi, który przez trzydzieści lat pracy zaprojektował i wykonał w swoim studiu afisze do ponad tysiąca filmów.
Dziś tradycyjne kina coraz częściej zastępowane są przez multipleksy, a prace ręczne przez cyfrowe wydruki, lecz, choć zawód malarza szyldów wymiera, artystyczna ekspresja anonimowych zazwyczaj hinduskich artystów wciąż znajduje swój wyraz w przestrzeni publicznej - na reklamach sklepów, miejskich murach, progach domów, rogach jaków, kabinach ryksz i ciężarówek.
Hinduistyczni bogowie pojawiają się w tych malowidłach równie często jak celebrities, promując zarówno prawdy wiary, jak i usługi biura podróży ich imienia czy nowy proszek do czyszczenia zębów. Za ojca ulicznych wizerunków bóstw i herosów uznawany jest żyjący na przełomie XIX i XX wieku słynny hinduski malarz Raja Ravi Varma, którego twórczość do dziś oddziałuje na kolejne pokolenia indyjskich malarzy równie mocno jak Poczet królów i książąt polskich Matejki na naszą wyobraźnię. Ulubiony przez Hindusów słoniogłowy Ganeśa czy Hanuman o twarzy małpy chronią kierowców przed wypadkami, wspomagani przez malowane na maskach otwarte oczy symbolizujące boską opiekę. A każdy, kto poznał indyjski ruch uliczny, wie, że taka ochrona jest nie do przecenienia. Wizerunkom bóstw towarzyszą wymalowane z pietyzmem w ramkach ze stylizowanych peonii i chryzantem nazwiska kierowców czy zamknięte w ornament złote myśli i odezwy do innych uczestników ruchu z wszechobecnymi "Keep your distance!"i "Sound Horn", wzywającymi do zachowania odległości i używania klaksonu, którego dźwięk brzmi w uszach jeszcze długo po wyjeździe z Indii.
Dużą siłę plastyczną mają dla turysty już same znaki indyjskich alfabetów - hindi oraz tamilskiego, i to niezależnie od zrozumienia twórczo kaligrafowanych nimi haseł. Powszechne tu zjawisko ozdabiania pojazdów świetnie wpisuje się w zachodnią tendencję do personalizacji wszystkiego, jednak siłę jego wyrazu trudno porównać ze ściąganiem z sieci dzwonków na komórkę czy wygaszaczy ekranu na komputer. Tutejsze ciężarówki i ryksze są nośnikiem najrozmaitszych treści o znaczeniu symbolicznym i magicznym - od przywoływanych na każdym kroku symboli narodowych - indyjskiej flagi, wyrażającego siłę tygrysa bengalskiego, symbolizującego dumę i piękno narodowego pawia oraz całej rzeszy świętych zwierząt, takich jak byki, krowy, małpy, orły, łabędzie, myszy, po znaczące dla wyznawców hinduizmu rośliny - kwiat lotosu, symbolizujący długie życie i wolę przetrwania oraz czystość umysłu i ducha czy drzewo figowca. Pojawiają się one w różnych zestawieniach, często obok niezwykle popularnego znaku Om, najświętszej sylaby hinduizmu, pierwotnego dźwięku powstania Wszechświata i najważniejszej mantry.
Na szyldach sklepów i ścianach domów przyciągają wzrok złowrogie dla Europejczyków swastyki, tu najczęściej z ramionami zgiętymi w prawo, by naśladować ruch Słońca i przynosić szczęście, czy rzadziej lewoskrętne - jako znak nocy i atrybut hinduskiej bogini czasu i śmierci, Kali. Znaki na ciele, np. pionowe białe kreski na ludzkich czołach, ale również na pojazdach i murach, oznaczają natomiast podążanie śladami boga Wiszu, podczas gdy poziome wskazują na wyznawców Śiwy.
Ulotną, a bardzo popularną w Indiach sztuką jest rangoli - dekorowanie przedsionków i podwórek usypywanymi z kolorowych proszków, wapna, mąki ryżowej, płatków kwiatów i liści lub po prostu rysowanymi kredą na progach rytualnymi wzorami, które pomagają zdobyć błogosławieństwo bóstw. Każdy region w Indiach ma swój styl malowania rangoli, a wiedza o wzorach jest przekazywana z pokolenia na pokolenie, ostatnio również całkiem nowocześnie, bo przy pomocy prasy, która publikuje nowe wzorniki.
Patrząc na obrazy atakujące nas zewsząd na indyjskiej ulicy, trudno oprzeć się skojarzeniom z malarstwem zachodnim, a nawet twórczością konkretnych artystów. I nie chodzi tylko o naturalnie przywoływany na widok gigantycznych malarskich wizerunków codziennych przedmiotów pop art, ale np. o pokrewieństwo z zaangażowaną sztuką dyskursu obrazowo-tekstowego, jaki w polskim malarstwie prowadzą dziś m.in. Paweł Susid i Jadwiga Sawicka. Na swój sposób realistycznie potraktowane figury z malarskich reklam na najprostszym poziomie przywodzą na myśl malarstwo Gruppy czy Grupy Ładnie. Przemalowywane znaki towarowe kojarzą się z zachodnim street artem, poruszającym się w świecie marek i sloganów reklamowych i przetwarzającym wizualny język wielkich korporacji. Choć pod względem formy prace te bywają łudząco podobne, a niedosłowne kopiowanie zastrzeżonych znaków towarowych może być łatwo zinterpretowane jako skierowany przeciwko konsumpcjonizmowi i globalizacji guerilla art, to jednak strategia i przekaz są tutaj zupełnie inne - nie chodzi bowiem o manipulację znakami i symbolami ani o opór wobec ustalonego porządku świata, lecz raczej o jego afirmację.
Siła tych ulicznych obrazów sprawia jednak, że mimo natłoku pchających się przed nasze oczy bodźców, reklam i komunikatów, nie sprawiają one wrażenia wizualnego śmietnika czy bałaganu, tak irytującego w miastach Europy i Ameryki. Promują idee i towary, twórczo dyskutują z kulturą, religią, globalnym rynkiem, a zarazem fascynują estetyczną odwagą i świeżością. I nawet jeśli jest to bałagan, to wyjątkowo artystyczny.
Artykuł ukazał się w Art&Business, nr7-8
www.artbiznes.pl