Indyjskie impresje. Anna Duszak. Część I.
czwartek, 22 października 2009
Zaplanowałam wyjazd do Indii już wiele lat temu. Dlaczego umieściłam je w tak odległej przyszłości? Powód bardzo prozaiczny. Nie znałam angielskiego. Musiałam się go nauczyć. W lipcu ubiegłego roku spotkałam w Warszawie Sharata Aurore i postanowiłam swoją pierwszą wyprawę odbyć do jego szkoły w Dhamarkot w październiku 2009 roku. Podróż wielu powodów, w tym możliwości czasowych, zaplanowałam na prawie trzy miesiące. Pierwszy etap, około jednego miesiąca na północy Indii, potem podróż w dół - Rajastan, i sąsiednie stany, następnie trzy tygodnie na Goa (intensywny kurs jogi) i na zakończenie Delhi.Przed świętami będę w Polsce.
Wczoraj wylądowałam w Delhi.Dlaczego i po co?
Ciekawość i chęć pogłębienia praktyki pod kierunkiem Sharata Arory. Jego letnia szkoła znajduje się w Damarkot, niedaleko Dharamsali. Podróż do tej miejscowości postanowiłam odbyć samolotem.
Chcąc być całkowicie niezależna w podroż wybrałam się sama. Samolot, w moim pojęciu, zapewniał mi bezpieczeństwo i oszczędzał czas, a co za tym idzie niwelował zmęczenie. W Indiach z lotniska międzynarodowego bezpłatnym autobusem, z uwagi na posiadany bilet, przemieściłam się na lotnisko krajowe. Po odprawie znalazłam się w części handlowej.
Lot do Dharamsali miałam ciągle odkładany, aż w końcu został całkowicie odwołany. Nad Dharamsala były chmury uniemożliwiające bezpieczne lądowanie.
Z trójką młodych ludzi, czekających na ten sam lot - Patrici - Meksykance i parze Szkotów Carol i Fraziera - zdecydowaliśmy, że trzeba jak najszybciej znaleźć inny środek lokomocji. Połączenia kolejowe wymagały przesiadek, pojechaliśmy więc taksówką na dworzec autobusowy. Nie będę go opisywać, popatrzcie na zdjęcie. Egzotyka wyglądająca strasznie. Przerażająco i fascynująco. Oczywiście brud. Ale jednocześnie interesowna i bezinteresowna grzeczność.
Byłam strasznie głodna. Spałaszowałam tam małe co-nieco. Wcześniej, na lotnisku krajowym, wypilam lassi czyli tutejszy jogurt z bananami. Ten sposób na przyzwyczajenie żołądka do kuchni indyjskiej podpowiedziały mi dwie dziewczyny. Jak do tej pory sprawdza się.
Po trwających trochę uzgodnieniach i targach, o godzinie 20-tej wyruszyliśmy w drogę. Spanie w fotelu nie należy do odprężających sposobów spędzania nocy. Mimo tego musiałam spać mocno, bo nie zauważyłam w jakich okolicznościach, na wysokości poprzedzających zajmowane przeze mnie i Patricie miejscach, wyleciała większa część okna, a ta pozostała przypominała siekańca.Sytuacja długo docierała do mojej świadomości. Zdziwiła mnie ilość świeżego powietrza, kobieta kilkakrotnie powtarzająca w łamanej angielszczyźnie słowo "glass", ale było mi tak dobrze w stanie ograniczonej świadomości, że dociekanie prawdy zostawiłam sobie na później. Gdy dotarła do mnie oczywistość sytuacji, autobus jechał sobie dalej, pasażerowie siedzący przy wybitej szybie poradzili sobie sami.
Znaleźli sobie inne miejsce lub zasłaniali szybę, ciągle wyfruwającymi na zewnątrz zasłonkami. Podziwiałam spokój tych ludzi. Choć przyznaje, że mnie ten fakt też zbytnio nie pobudził. Szczerze się uśmiałam, gdy przypomniałam sobie rozmowę na dworcu na temat zalet wybranego przez nas autobusu. Klimatyzacja miała być bardzo delikatna. A tymczasem bez okna momentami chciało urwać głowę.
Na najbliższym, planowanym postoju kierowca obejrzał z zewnątrz to, co zostało z okna, a dwaj pasażerowie z dużą wprawa usunęli resztki szkła. Spokój, spokój, jeszcze raz spokój. Nawet klaksony, które były ciągle w użyciu brzmiały inaczej niż u nas. Albo ja spokojniejsza i wyluzowana.;-) Nie słyszałam w ich brzmieniu złości i irytacji. Sygnalizowały i porządkowały. Kiedy rozwidniło się na dobre brak okna okazał się bardzo pomocny. Bez szyby zdjęcia wychodziły lepiej.
Ponadto, na coraz to liczniejszych przystankach przy zbliżaniu się do końca podróży, budziliśmy duże zainteresowanie.
Dotarliśmy do Dharamsali około 9-tej i błyskawicznie przerzuciliśmy bagaże do drugiego autobusu. Małego, lokalnego. Jak się okazało najwłaściwszego gabarytem. Większy nie dalby rady wjechać na te drogi. Teraz jestem w Mc Leod Ganj. Jutro przenoszę się w miejsce położone bliżej siedziby szkoły Sharata, gdzie dziś zapisałam się na rozpoczynający się w czwartek 5-dniowy kurs. W czasie spotkania zapytał mnie czy myśmy się wcześniej gdzieś nie spotkali. Potwierdziłam. Rzeczywiście pamiętał mnie z warsztatu w lipcu 2008 roku w Warszawie czy zagrał?
Jestem bardzo zmęczona ale przeszczęśliwa. CDN
Publikujemy pisane na bieżąco, w kafejce internetowej impresje Ani z Indii. Przesyłała je do przyjaciół, bliskich, a teraz wyraziła zgodę, aby je opublikować.
Jeśli chcecie jej coś poradzić, zasugerować, piszcie do niej.
anmaduku@gmail.com