Indyjskie impresje. Anna Duszak. Część II.
czwartek, 29 października 2009
Jestem w Indiach, w Dharamsali. Do domu mam pod górke:) Po jednym noclegu w hotelu przeniosłam się do prywatnego domu. Mieszkam u Hindusa i Niemki, którzy maja dwoje dzieci. Wydaje mi się, że adoptowane, bo takie mocno hinduskie. Ria (matka), rozmawia z nimi na przemian, po niemiecku i angielsku, natomiast ojciec mówi w hindi. A dzieciaki przechodzą z języka na język z szybkością i sprawnością dla mnie nie do pojęcia.
Dziś rano, po zrobieniu prania - szarym mydłem na betonowej podłodze, poszłam odwiedzić siedzibę Dalajlamy w Mc Leod Ganj.Z reguły wszystkie serwisy informacyjne podają, że siedzibą jest Dharamsala. Nie jest to prawda. Siedziba Dalajlamy znajduje się na obrzeżach McLoud Ganj. Kompleks Tsuglagkkang znajduje się na południe od miasta, przy jednej z dróg prowadzących do Dharamsali. Na ogrodzonym terenie znajdują się pomieszczenia sakralne oraz wszystkie inne służące życiu mieszkających tam mnichów.
Byłam w Muzeum Tybetu oraz Świątyni. Obeszłam cały obiekt. Spotkany po drodze młody Tybetańczyk pokazał mi, jak zgodnie z tradycją zachowywać się w Świątyni.
Musiałam dwukrotnie dotknąć ciągu kilkunastu kołowrotków, każdy pobudzając do kręcenia. Chciał o mnie wszystko wiedzieć. Skąd jestem, dlaczego tu przyjechałam, jakie są moje przekonania, szczególnie po tym, gdy dowiedział się, że jestem rozwiedziona. Zagadnienie rozwodu wśród europejskich par szczególnie go zainteresowało. Oczywiście i to, ile mam lat. Gdy mu odpowiedziałam na to pytanie, dodając informacje o synach i ich wieku. Stwierdził, że plasuje się równo pomiędzy wiekiem ich obu, zasępił się trochę i jakby stracił ochotę do dalszej rozmowy.
Trochę za mało czasu poświęciłam na to miejsce. Zbliżał się czas umówionego spotkania z Patrizią, moją towarzyszką podróży z Delhi do Dharamsali, więc pożegnałam młodego kolegę i pognałam w drogę powrotną.
Część podróży do wsi Bhagsu, skąd jest bliżej do mego domu, odbyłam rikszą. To nie jest daleko, jednakże po wysiłku poprzedniego dnia (noszenie w górę i w dół 13-kilogramowego plecaka) bolało mnie cale ciało. Rikszą szybciej dotarłam na miejsce spotkania. Patrizia przyjechała tu na kurs reiki.
Mogę powiedzieć, że już ogarniam to miejsce.
Jutro zaczynam swój kurs. Będzie trwał 5 dni.
Co dalej, zobaczę, ale już wiem, że mogę czas spędzony tutaj świetnie wykorzystać. Nie tylko na kurs jogi. Ale o tym później . Ciągle coś mnie zaskakuje.
Słuchajcie, tu dzieją się niesamowite rzeczy! Człowieka - Polaka, którego spotkałam w samolocie z Kijowa do Delhi zobaczyłam wczoraj wieczorem w Mc Leod Ganj obok hotelu, w którym mieszkałam. Spotkaliśmy się dziś ponownie, wieczorem wyjeżdża.
Trochę stracił w Indiach. Był w Amistarze gdzie ukradli mu aparat fotograficzny. Nie może odżałować zdjęć, które tam miał.
Gdy się trochę ogarnę, spróbuję swych sił w obsłudze aparatu i przenoszeniu zdjęć do maili. Będziecie wówczas mieli lepsze wyobrażenie o tym miejscu.
Oczywiście nie jest tu czysto. Ale nie wszędzie też jest brudno. Tutejsze toalety, jeśli przestrzega się obowiązujących w nich zasad, są bardziej czyste niż zachodnie.
Moje mieszkanie jest czyste i ma świetny klimat. Mam balkon. Dzisiejszy poranek spędziłam bujając się w hamaku. Było ciepło i słonecznie. Przede mną drzewa i góry.
Mój gospodarz oprowadza grupy trekkingowe, więc może pójdę trochę wyżej i posmakuje je z bliska.
Błędem było nieopanowanie pięciopalcówki na klawiaturze komputera. W czasie jednej godziny napisałabym więcej. ;-)
Wieczorem wybieram się z Patrizią na koncert muzyki tybetańskiej.
Cdn
Publikujemy pisane na bieżąco, w kafejce internetowej impresje Ani z Indii. Przesyłała je do przyjaciół, bliskich, a teraz wyraziła zgodę, aby je opublikować.Jeśli chcecie jej coś poradzić, zasugerować, piszcie do niej.
anmaduku@gmail.com