Książka Gdybyś miał przed sobą rok życia. Eksperyment na świadomości.
poniedziałek, 15 września 2008
To bardzo ważna . Traktująca o umieraniu w sposób mądry i godny. Pisana przez osobę, która jest praktykującym psychologiem towarzyszącym innym ludziom w odchodzeniu. Teraz Stephen Levine proponuje nam ćwiczenie: przeżycie tak roku, jakby był to ostatni rok naszego życia. Zamieszczam kilka cytatów, które najlepiej i najpełniej oddadzą treść tej świetnej ksiązki, którą bardzo polecam.
We wstępie autor pisze:"Jest to o odnowie. Będzie w niej mowa nie o umieraniu, lecz o tym, jak budzi się nasze serce, gdy stajemy twarzą w twarz z naszym życiem i śmiercią w sposób świadomy i pełen współczucia.
Możemy uporać się z problemem niezgody na śmierć, a także niezgody na życie, podejmując roczny eksperyment, który przyniesie uzdrowienie, radość i odnowę sił witalnych.
Opisany w tej program nie musi być realizowany krok po kroku. Przeciwnie, zachęcam każdego do tworzenia własnego planu. Na przykład poszukiwanie uzdrawiającej pieśni, o którym piszę pod koniec książki, nie musi być jednym z ostatnich etapów pracy, lecz może zostać połączone z innymi praktykami w bardzo osobisty proces uzdrowienia i odnowy.
Dalej autor pisze:
Nie musimy umierać, czując się jak bankruci, pełni lęku i poczucia winy, niezdolni, by pokierować się naszym wewnętrznym światłem. To właśnie proponuje ta książka: rok przeżyty najbardziej świadomie, jak się tylko da, rok na dokończenie wszystkich spraw, rok na dogonienie życia, na zmierzenie się z lękiem przed śmiercią, rok na odnalezienie prawdziwej mądrości i radości, na zaufanie prawdzie swego serca. Rok, który powinniśmy przeżyć tak, jakby był wszystkim, co nam pozostało.
Wiele osób, mając przed sobą rok życia, chciałoby zmienić swój stosunek do pracy. Niektórzy przestaliby pracować. Większość chciałaby pracować mniej, zmienić pracę lub robić coś zupełnie innego niż dotąd: podjąć wymarzone studia albo wręcz przeciwnie, porzucić karierę naukową i zająć się stolarką lub szlifowaniem kamieni. Wielu ludziom przypominają się dawne zainteresowania, które musieli odłożyć ze względu na zobowiązania wobec rodziny, kościoła lub pod presją otoczenia. Niektórzy kupują sobie to, o czym zawsze marzyli: wiolonczelę, tokarkę, farby i blejtramy lub nowy komputer z oprogramowaniem graficznym. Inni odnajdują w sobie uśpioną dotąd potrzebę kontaktu z przyrodą i spędzają czas w lesie lub nad morzem, wsłuchani w szum fal. Niektórzy wracają na łono kościoła, inni podejmują praktykę i zwracają się w stronę Nieznanego, by poświęcić się zgłębianiu swojej nieśmiertelnej natury. (…)Wielu ludzi uważa, że w takiej sytuacji przyjęliby łagodniejsze tempo życia, zmienili otoczenie, zrezygnowali z ambicji materialnych lub aspiracji towarzyskich. Jedni chcieliby przeprowadzić się na wieś, inni do miasta. Jedni budowaliby nowe domy, inni burzyliby stare. Wszystkich zaś łączy jedno pragnienie: zwolnić tempo i znajdować czas, jeżeli nie na uprawę, to przynajmniej na wąchanie róż. (..)
Dla niektórych z was będzie to po prostu romantyczna przygoda, zabawa w śmierć. Dla innych — pełna straszliwych zmagań bitwa o życie, o to, by je dogonić i nadać mu sens, zanim odpłynie z ostatnim oddechem. Dla kogoś w zaawansowanym stadium raka, dla umierającego dziecka czy chorego na AIDS nie są to akademickie rozważania, lecz praca, którą trzeba podjąć natychmiast i to na jak najgłębszym poziomie. Dla tych zaś, którzy odpychają od siebie myśl o nieuleczalnej chorobie czy umieraniu, przeznaczona jest jeszcze głębsza prawda: przygotowanie do śmierci jest jednym z najbardziej uzdrawiających zadań naszego życia.
(…)
Sokrates radził, abyśmy nieustannie "ćwiczyli umieranie". Podobnie uważa Dalajlama, który — zapytany kiedyś o plany na najbliższą przyszłość — odpowiedział, że ma pięćdziesiąt osiem lat i jest to właściwy czas, by dokończyć przygotowania do śmierci. (…)
W wielu kulturach i tradycjach duchowych przygotowywanie się do śmierci uważane jest za przejaw najwyższej mądrości. Gandhi, ugodzony kulami zamachowca, upadając, powtarzał imię boga Ramy. I nie był to przypadek: przez całe lata praktykował stan bycia w pełni żywym niezależnie od okoliczności. Bóg był obecny w jego sercu każdego dnia, był więc obecny także w chwili jego śmierci.
W islamie, judaizmie, hinduizmie i chrześcijaństwie człowiek przez całe życie przygotowuje się na spotkanie ze swoim stwórcą. Nawet w tradycji buddyjskiej, gdzie człowiek nie kieruje się ku jakiejś najwyższej istocie, lecz ku najwyższemu istnieniu jako takiemu, praktyka służy temu, by spotkać się z własnym stwórcą — z własną jaźnią — i odkryć ogromną jasność oświetlającą zarówno tego, który stwarza, jak i tego, który został stworzony.
(..)
Można by się spodziewać, że praca z umierającymi gruntownie przygotowała mnie do śmierci, tym bardziej, że jestem również nauczycielem medytacji buddyjskiej. Podczas tego jednorocznego eksperymentu zdałem sobie jednak sprawę, że wszystko, co wiem na temat śmierci, nie dotyka jej istoty. Zrozumiałem, że przez cały czas byłem skoncentrowany na lęku przed śmiercią, podczas gdy powinienem przede wszystkim poświęcić uwagę lękowi przed życiem. Przy odrobinie szczęścia mógłbym na tym etapie odejść bez walki, umierałbym jednak ze świadomością, że pewne aspekty mojego życia: chorobliwe ambicje, nie wybaczone łajdactwa, lęk przed zburzeniem obrazu własnej osoby, przywiązanie do cierpienia i identyfikowanie się z cierpieniem, nie zostały do końca uzdrowione, choć dzięki praktyce duchowej miałem szansę je kontrolować.
(..)
Ponieważ na ogół żyjemy na powierzchni, schwytani w sidła doznań fizycznych i szaleńczej gonitwy myśli, częściej odwracamy się od życia, niż je przeżywamy. Ledwie spostrzegamy delikatne fale, które wzbudza w umyśle każde nowe zdarzenie.
Ponieważ nigdy nie wiemy, czy następny oddech nie będzie ostatnim, nieustająca gotowość na spotkanie z nieznanym powinna być czymś tak oczywistym, jak złożenie wniosku o paszport przed wyruszeniem w podróż. Bez pierwszych kroków ostatnie mogą się nie powieść.
Zapraszam do lektury!
Justyna Moćko