WYNIKI !!! konkursu na najciekawsze wspomnienie z wakacji 2006r
środa, 8 listopada 2006
Bardzo dziękujemy za nadesłane prace. Ogłaszamy wyniki konkursu na najciekawsze wspomnienia z wakacji.
I miejsceKasia Mulczyk z Zielonej Góry za wspomnienie "Dzieci, joga i ja"
nagroda:
mata Klasik, pasek, klocek, pokrowiec
II miejsce
Gresi Betti Kaumba z Krakowa za wiersz "Bhagawan"
Doceniamy oryginalność formy
nagroda:
mata klasik, pasek i klocek
III miejsce
Joanna Piekarska za opowiadanie "Santa Maria de Castellabate".
Nagroda:
mata i klocek.
Poniżej nagrodzone prace:
I miejsce"Dzieci, joga i ja" To był ten jeden z kolejnych, upalnych, wakacyjnych dni, nad cudownym jeziorem w naszej okolicy. Co rok, zjeżdżają się tu wszyscy spragnieni natury, kąpieli w przejrzystej wodzie, wielbiciele beztroskich nasiadówek przy ognisku. Przyjechałam tu w odwiedziny do znajomych. Pod koniec dnia zasiedliśmy wszyscy wokół prowizorycznego stołu z drewnianych, starych, "doświadczonych" desek na łonie natury. Było bardzo wesoło, co chwilę wybuchaliśmy salwą śmiechu opowiadając sobie różne zabawne, życiowe sytuacje. Dzieciaki kilku małżeństw na początku próbowały zaistnieć, biegały, wtrącały się, podjadały, by na końcu opaść z sił. Były zdecydowanie zasmucone, że nikt z dorosłych nie poświęca im należytej uwagi.
Poczułam w sobie kobiecy instynkt i postanowiłam coś z tym zrobić. Wzięłam je na bok i pomyślałam, że pokażę im coś z pozycji jogi, by przez jakiś czas miały zajęcie. Na początek zaprezentowałam pozycję drzewa licząc na to, że zajmie im to trochę czasu nim odnajdą równowagę ciała. Każda następna asana wzbudzała coraz większy entuzjazm i pragnienie wykonalności. Oczywiście nie stosowałam nazw sanskryckich lecz jedynie ich spolszczenie. Z czasem stworzyliśmy piękny ogród pełen różnych zwierząt. Przyroda wokół dopełniała dzieła. Nie sądziłam, że dzieciaki wciągną się aż tak bardzo, że drzemie w nich tak silna potrzeba ruchu i tworzenia, że mają po prostu wspaniałą wyobraźnię. Poczułam w sobie małą dziewczynkę, która bawi się przed blokiem ze swoimi rówieśnikami. Byliśmy w amoku.
Co jakiś czas słyszałam nawoływanie moich przyjaciół, bym w końcu do nich wróciła. Natomiast dzieciaki prosiły wciąż o pokazanie czegoś nowego. Nie wszystko było dla nich proste, oczywiście jednym wychodziło coś lepiej, a innym gorzej i tak na przemian. Widziałam w ich oczach podziw nad moją sprawnością (wciąż niedoskonałą), ale dla nich to nie miało znaczenia. Stałam się super ciocią joginką! Oni też tak chcą.
Czas bardzo szybko nam minął , bawiłam się z nimi równie dobrze jak wszyscy wokół "doświadczonego" stołu. Co zabawne, wzbudziłam też podziw wśród dorosłych, że taki świetny mam kontakt z malcami. Ależ czułam się dowartościowana
XXX
Kilka dni temu spotkałam wracającego ze szkoły, małego Michałka, chłopca z tamtego spotkania. Miesiąc temu zmarła mu mama (na raka). Pamiętam jak dziś jej uśmiech i łagodność rysów twarzy - była wtedy razem z nami, taka młoda, kochająca mama…
Zawołał mnie z daleka, coraz szybciej zbliżał się w moją stronę. Nie wiedziałam jak rozpocząć z nim rozmowę po tej tragedii.
A on najzwyczajniej w świecie powiedział: "cześć ciocia, jak tam nasza joga?"
Uśmiechnęłam się i przytuliłam do siebie.
Kasia Mulczyk, Zielona Góra
II miejsce
Bhagawan
W wakacje prawie wszyscy gdzieś wyjeżdżają i mile czas spędzają;
a ja napiszę szczerze - ze mną stało się latem coś, w co do dziś nie wierzę:)
Moja mama była w szpitalu - miała operację,
a mój umysł przed szpitalem uprawiał "dziwne akrobacje";
spadała kondycja psychofizyczna mego ciała,
duch był słaby i świadomość umysłu zanikała!
Bałam się, że zaraz przyjdzie załamanie,
i, że nie będę w stanie pomóc mojej mamie!
Postanowiłam wziąć się "w garść", zaczęłam ćwiczyć jogę,
czyli skupiać uwagę na pozytywach, na tym, co zrobić mogę;
by pomóc mamie i sobie nie szkodzić...
zaczęłam wtedy prawie z "siebie" wychodzić..
bhagawana mi wtedy bardzo się przydała,
której formy mistyczne mama mi kiedyś podała;
mówiła: "miłosny związek z Bogiem zawsze ci pomoże;
On nigdy nie zawiedzie...zobaczysz z Nim świat w kolorze".
I miała rację, bo gdy zamknęłam oczy i Go przyzywałam szczerze,
zaczęłam odczuwać spokój, ukojenie w wierze;
przestałam się lękać o stan mojej mamusi,
wiedziałam, że będzie zdrowa, że tak przecież być musi!
Moja wiara rosła, a wraz z nią radość i pokój w mej duszy,
byłam pewna wyzdrowienia mamy, nie przeżywałam już katuszy.
Pod koniec wakacji mama wyszła ze szpitala do domu,
może nie całkiem zdrowa, ale o tym nie mówi nikomu.
Wciąż się uśmiecha, cieszy się, że żyje,
a ja z tej radości dużo jem - ale nie tyję:)
Bo nadal ćwiczę jogę i mantruję te słowa:
"jestem szczupła, szczęśliwa, nie boli mnie głowa"...
i uwierzcie mi, to naprawdę pomaga!
Kto nie wierzy - niech pozna najpierw Bhagawan!!!
Gresi Bett Kaumba, Kraków
III miejsce
Santa Maria de Castellabate
Kraków - Balice godzina 6:30 - mokro, zimno i ogólnie przykro, aż nie chce się wystawiać nosa poza ciepłe i przytulne mieszkanko. Lotnisko wypełnione jest z kierunku arrivals uśmiechniętymi, opalonymi pasażerami ze strony zaś departures lekko zaspanymi i poszukującymi słońca kandydatami na wczasowiczów.
Po chwili odprawy jestem już w samolocie - to mój pierwszy raz za granicą i w powietrzu. Jestem tak podekscytowana, ze prawie nie słyszę, że stewardesa upomina mnie, o zapięcie pasów. Jest bosko! Lecimy nad pięknymi kłębami chmur niczym wata cukrowa. Nasuwa mi się na myśl wspomnienie z dzieciństwa "w niedziele, po mszy idę z mama na Rynek i dostaję wielką, nieprzyzwoicie słodką watę i pałaszuję ją w rekordowym czasie"...
Z zamyślenia wyrywa mnie znów głos miłej uśmiechniętej, chyba z przyzwyczajenia, pani: "dziękujemy za wybór linii lotniczych XYZ i zapraszamy ponownie"..
Wychodzę z samolotu jak przez magiczną bramę - wita mnie słońce, uśmiechnięci szczerze ludzie i ten błękit nieba - tak jestem w Neapolu. Wreszcie. Czekałam na to cały rok.
Tak właśnie wyglądało moje pierwsze zetknięcie z ziemią włoską. Nie był to jednak cel mojej podróży. Po kilku godzinach jazdy przeuroczym, acz dyplomatycznie rzecz ujmując, niewygodnym, włoskim autobusem jestem w Santa Maria de Castellabate. Jest to małe średniowieczne miasteczko, w którym czas jakby się zatrzymał. Niezwykła architektura naszych przodków miesza się ze zgrabnie wpleciona, nienachalną nowoczesnością.
Mogłoby się pomyśleć, że moja opowieść będzie tą z gatunku "nawiedzony turysta szuka niezwiedzonych zakątków wszechświata". Jest to jednak opowieść z jogą w roli głównej, bowiem był to wyjazd jogiczny, jak się wkrótce okazało dosyć zaskakujący zarówno dla samych zainteresowanych jak i dla "castellabatanńczykow".
Mieszkaliśmy w cudownym, spokojnym miejscu na zboczu góry, która bezpośrednio wchodziła w morze. Codziennie wcześnie rano, jeszcze zanim wszyscy wstali, wychodziliśmy na plaże, ćwiczyć powitanie słońca. Było to niesamowite przeżycie, gdyż faktycznie witaliśmy wynurzające się z morskiej toni czerwone jeszcze słońce. Po energetycznej fazie powitań, ustawialiśmy się w pozycji drzewa, by śniadanie zjeść pogodzonym, ze swoim ciałem i ze spokojnym oddechem. Co było dla nas bardzo zabawne, że te nasze ćwiczenia wzbudzały niemałe emocje wśród tubylców. Stawali oni nad brzegiem plaży i uporczywie się w nas wpatrywali. Szybko rozeszła się po małym, jak by nie patrzeć, miasteczku wieść, że w hotelu mieszkają jogini. Mieliśmy z tego tytułu bardzo dużo miłych niespodzianek. Na przykład, któregoś dnia miła pani sąsiadka z domku obok zaserwowała nam przepyszne ciasto zrobione z tofu. Chciała wkupić się w łaski, abyśmy pokazali . Była zaskoczona jakJjej, na czym tak właściwie polega ta tajemnicza JOGA łatwo można dbać o swoje ciało. Od następnego dnia ćwiczyła już z nami.
W wielu miejscach, do których przybywaliśmy ćwiczyć - a były one oryginalne - spotykaliśmy się z wyrazami szczerego zainteresowania i sympatii. Zwiedziliśmy zarówno zakamarki możliwości swojego ciała, jak i cudną architekturę miasteczka, targ owocowy czy pozostałości świątyni greckiej bogini Hery. Był to wyjazd pod hasłem "dla każdego coś dobrego".
Muszę tutaj jednak zaznaczyć, że nie zawsze było tak sielankowo. Zdarzały się chwile, w których instruktorzy sprawdzali naszą wytrzymałość. Były łzy zmęczenia jak i uśmiech satysfakcji. Wydaje mi się, że każdy z nas poznał potencjał swojego organizmu i nauczył się z niego czerpać.
Długo mogłabym jeszcze pisać, o tym jak joga wspaniale łączy się ze słoneczną plaża włoskiego wybrzeża, jak dobrze zaczynać jest i kończyć dzień wysiłkiem, który łagodzi ciało i koi ducha. Jakie miejsca zwiedziliśmy i jakie zestawy ćwiczeń wykonaliśmy. Dla mnie jednak najważniejszym, co dała mi joga, było fantastyczne i nieprawdopodobnie szczere zbliżenie się do ludzi. Mam tu na myśli nie tylko "współćwiczących", ale także castellabańczyków, którzy z wielką życzliwością podeszli do (w ich mniemaniu ekstrawaganckich) joginów.
Do Krakowa wracałam już napełniona pozytywną energią, wyciszona, i naprawdę wypoczęta. Jak nigdy dotąd byłam zadowolona z wakacji. W przyszłym roku wybieramy się do Indii - ojczyzny jogi....
Joanna Piekarska
Poniżej przedstawiamy pozostałe opowiadania nadesłane na konkurs
"To nie koniec, to początek.."
Co prawda wakacje już minęły, ale moje wakacyjne przygody na pewno będę jeszcze długo pamiętać. I dobrze, bo miłe wspomnienia warto zachować jak najdłużej! W tym roku razem z moją najlepszą kumpelą - Anią wybrałyśmy się na obóz adaptacyjny do Gołdapii. Adapciak, to obóz zerówkowy dla przyszłych studentów. Jechałyśmy tam kompletnie zielone, prócz siebie nie znałyśmy nikogo. Nawet w Gołdapii nigdy wcześniej nie byłyśmy. To była jedna wielka niewiadoma!
Po kilkugodzinnej, wyczerpującej podróży, najpierw pociągiem, a później autobusem, dotarłyśmy na miejsce. Jakie było nasze zaskoczenie i zdziwienie, gdy znalazłyśmy się ze 100-osobową bandą w samym środku lasu!! Było cicho i zielono... Zupełnie inny klimat niż wielkomiejska dżungla, pełna blokowisk i samochodów. Tam było tak nieziemsko spokojnie, na tym skraju puszczy.
Szybko udało się nam znaleźć nowe, obozowe współlokatorki i we czwórkę dostałyśmy klucze do naszego nowego domku. Mały, drewniany domek bez ogrzewania miał być naszym domem przez najbliższy tydzień! Gdy szok minął, zajęłyśmy się rozpakowaniem rzeczy i poszłyśmy zwiedzać okolicę. Szybko znalazłyśmy pobliskie jezioro i rozkoszowałyśmy się jego widokiem. Pikanterii dodawał fakt, że nieopodal nas jest już inny kraj-Rosja. A granica przebiega właśnie na owym jeziorze Gołdap. Robiło się coraz później, więc postanowiłyśmy, że jeziorem zajmiemy się kolejnego dnia. Planowane było ognisko, więc oczywiście na nie poszłyśmy. A tam śmiechom i śpiewom nie było końca!
Następnego dnia mieliśmy gry i zabawy integracyjne. Nikt za bardzo nie miał na nie ochoty, bo właściwie nie wiedzieliśmy o co w nich chodzi, ale organizatorzy mile nas zaskoczyli! Cztery duże drużyny rywalizowały ze sobą w różnych konkurencjach. A co to były za konkurencje! Wręcz komandoskie. I tak mieliśmy do przejścia małpi gaj! Z ziemi wyglądało to przerażająco, a co dopiero z samej góry. Ale dałam radę!! Owszem, bałam się, że nie dosięgnę stopą do kładki, że puszczę się liny, że mam za słabe ręce i miliona innych rzeczy. Ale przezwyciężyłam lęk i pokazałam, że w małej kobietce też drzemie wielki duch i wola walki godnego lwa. Starałam się wyciszyć tak, jak na zajęciach z jogi. Nie przejmować się światem wokół mnie, odpłynąć w inny wymiar. Nie muszę mówić, jaka później byłam z siebie dumna. A tak się rozochociłam, że bez trudu przeszłam też po linach, zawieszonych na drzewach. I spodobało mi się robienie ekstremalnych rzeczy, ta adrenalina.
Konkurencji grupowych też było wiele. Jak choćby skakanie przez mega skakankę. Ludzie mieli niezwykły widok, 18 osób przeskoczyło 15 razy!! Po kila osób startowaliśmy też w konkurencji zwanej narciarze. Ciężko było zsynchronizować ruchy kilku osób na raz. Ale dla chcącego nic trudnego! A jaki był ubaw na wyścigu skrzynek! Staliśmy ściśnięci jak śledzie na skrzynkach i ostatnia osobo podawała do przodku skrzynkę. Skrzynka szła z rąk do rąk, a pierwsza osoba rzucała ją do przodu i wszyscy się przemieszczali. A jak było wesoło jak się traciło równowagę i walczyło o utrzymanie na "lądzie". Albo jak przesuwaliśmy harpun między oponami, na których stały kubeczki z wodą. Test Rangers oczywiście zaliczyliśmy wzorowo i mieliśmy całkiem niezły czas. A dziewczynom najbardziej podobało się, jak w jednej z konkurencji, chłopcy przekładali je przez "oczka" siatki. Wielka siatka miała 18 oczek, po 6 oczek w każdym rzędzie. Każdy musiał przejść przez jedno, swoje bez dotykania siatki. Chłopcy spisali się wzorowo i dziewczyny przekładali przez najwyższe oczka. Nasza drużyna spisała się naprawdę rewelacyjnie!!
Oprócz tego, co opisałam wyżej, graliśmy również w paintball. Było świetnie! Ale już samo włożenie stroju wyzwalało w nas wiele radości. Zresztą zobaczcie sami na fotkach :) I jeszcze quad, jak dla mnie to było mega ekstremalne doznanie! Mało co nie spadłam z górki, ale o tym ciiii...
Oczywiście w Gołdapii mieliśmy również dyskoteki i karaoke. Wieczorami nie było nudno, więc nad ranem zasypialiśmy naprawdę wymęczeni. Ale też szczęśliwi. A przed snem jeszcze z dziewczynami powtarzałyśmy Kwiat lotosu i relaksowałyśmy się, po dniu pełnym wrażeń. Chciałyśmy zachować wewnętrzny spokój i równowagę ciała, ducha i umysłu.
Pobyt tam był naprawdę prawdziwą szkołą życia! Nigdy nie zapomnę, tego co tam robiłam, co przeżyłam. Wróciłam bogatsza o nowe doświadczenia i znajomości. Nie muszę dodawać, że joga również pomogła mi tego dokonać! Teraz wiem, że potrafię być twarda i odważna. I jednocześnie mogę się pochwalić, że sporty ekstremalne nie są mi obce! Wiem, że niewiele osób by się odważyło na takie wyczyny, więc tym bardziej cenię swoje wspomnienia z groza i adrenaliną w tle :)
Kamila
Z jogą przez życie
Moja przygoda z jogą zaczęła sie ponad rok temu. Nie mogę niestety powiedzieć, że towarzyszyły jej miłe wspomnienia, bowiem był to okres kiedy coraz bardziej namacalnie zaczęło zmieniać się moje życie. Byłam wówczas po 4 roku studiów, a przede mną pół roku wolnego czasu przeznaczonego przez władze uczelni na odbycie praktyk. Ponieważ udało mi się odbyć praktyki podczas wakacji, pół następnego semestru postanowiłam przeznaczyć na odpoczynek. Jak się okazało był to najgorsza decyzja, jaką mogłam podjąć ... jednocześnie dzięki niej być może nigdy nie doświadczyłabym tego, czym jest i jak dużo daje mi joga ....
Semestr uniwersytecki się więc zaczął, a ja popadłam w rutynę dnia codziennego. Byłam przekonana, że pół roku nic nie robienia będzie świetnym pomysłem na odpoczynek, tymczasem ku mojemu zaskoczeniu, z miesiąca na miesiąc przestawałam mieć ochotę na robienie czegokolwiek, każdy następny dzień podobny był do poprzedniego, a co dziwne, kompletnie nie wiedziałam jak temu zaradzić. W wyniku takiej kilkumiesięcznej bezczynności stałam się ospała, ciągle z wszystkiego niezadowolona i nieustannie szukająca spełnienia w codziennie wykonywanych czynnościach. Koniec pierwszego semestru się jednak z każdym dniem zbliżał i zbliżała się obrona pracy magisterskiej. Po tak długiej przerwie kompletnego wręcz odizolowania od wszystkiego co jeszcze pół roku temu stanowiło całe moje życie, nie wyobrażałam sobie siebie przestępującej do egzaminu magisterskiego. To także jeszcze bardziej psuło moje już i tak nienajlepsze samopoczucie. I wtedy, nie wiem gdzie, nie wiem skąd trafiłam do sklepu internetowego, gdzie można było zakupić pozycję książkową pt.: "Światło jogi". Zaintrygował mnie sam tytuł, wyszukałam więc informacje o tym , czym joga właściwie jest. Nieufnie ale z nadzieją zakupiłam podręcznik i już za tydzień znalazł się on w moim domu.
Nie ukrywam że pierwsze dni praktykowania jogi były dość ciężkie, ponieważ moje ciało nie było kompletnie przystosowane do codziennej praktyki rozciągania. Z każdym kolejnym dniem było jednak coraz łatwiej. O ile zaczynając przygodę z jogą traktowałam ją jedynie jako sposób na ruch, o tyle z każdym następnym tygodniem odkrywałam czym naprawdę jest joga. Dziś mogę powiedzieć, że to dzięki niej udało mi się wrócić do wewnętrznej równowagi. Co więcej, wróciłam na studia, jako pierwsza na roku obroniłam się na piątkę, w ciągu zaledwie miesiąca zdobyłam wymarzoną pracę i jednocześnie podjęłam kolejne studia. Nie ukrywam, że w moim życiu zdarzają się mniej lub bardziej przykre niespodzianki, ale dzięki jodze potrafię się do nich szybko zdystansować. Dziś joga to dla mnie sposób na nowe życie, staram się w miarę możliwości praktykować ją codziennie, ona w zależności od nastroju uspokaja mnie lub dodaje nowej energii, dzięki niej mam ochotę na wiele rzeczy i odkrywam w sobie coraz nowsze pasje, cieszę się naprawdę małymi rzeczami, uwielbiam przebywać wśród natury. A jaki związek ma to ze zdjęciem które przesłałam? Otóż w tym roku, po obronie pracy magisterskiej wybrałam się na 10-dniowy odpoczynek do Puszczy Piskiej. Szczerze mówiąc, choć od wielu lat jestem zapaloną "grzybiarą", nigdy wcześniej nie widziałam piękniejszych lasów. Będąc tam, często myślałam sobie o tym, jak w ciągu zaledwie jednego roku diametralnie zmieniło się moje życie ... na lepsze oczywiście. Gdy zobaczyłam to zdjęcie po raz pierwszy, pomyślałam sobie że jest ono wręcz idealną ilustracją tego co się stało ze mną w minionym roku. Na zdjęciu widać jak z leśnej zacienionej ścieżki wstępuję na ścieżkę pełną słońca, której końca nie widać. Jest to perfekcyjna przenośnia tego, jak joga zmieniła moje życie. Czuję jakbym zaczęła nowe, bo lepsze życie. Cieszę się bardzo, że mogłam przebyć tę drogę, bo jak powiedział Albert Einstein : "Najpiękniejszym, co możemy odkryć w sobie, jest tajemniczość."
Katarzyna Wesołowska
Joga w walizce
Ciężko moją "wakacyjną przygodę z jogą" nazwać stricte "przygodą".
Nie mogę nawet zacząć mojej opowieści od "za górami, za lasami.., w malowniczym zakątku pełnym zieleni, wykwalifikowany nauczyciel...." itd. Nie. Krótko i prozaicznie - byłam we Włoszech, w małym, ciasnym, dusznym miasteczku, pracowałam przez miesiąc jako kelnerka. Nie miałam ze sobą swojej ukochanej, wytartej maty, ani innych pomocy; jedynie pasek i jogę, którą przywiozłam z Polski w sobie. Wystarczyło. Tam właśnie, na kawałku podłogi, przydarzyła mi się wakacyjna przygoda z jogą
Mój wyjazd nie był planowany, wyskoczył zupełnie spontanicznie, decyzja zapadła
2 tygodnie przed wejściem na pokład autokaru.
Dla mnie samej był on ogromnym zaskoczeniem, ponieważ jechałam w miejsce, w które obiecałam sobie już nie wrócić. A przynajmniej nie do tej samej pracy, co w zeszłym roku. Dlaczego?
Otóż wybrałyśmy się rok temu z koleżanką na 3 miesiące do Genui.
W Polsce została moja rodzina i chłopak. Było mi bardzo ciężko, tęskniłam. Praca w pubie w nocy okazała się bardzo ciężka, płacono nam mało, wciąż dokładano obowiązki. W dodatku osoba, z którą jechałam bardzo się zmieniła, niestety na gorsze. Brakowało mi kogoś bliskiego - nie miałam się do kogo zwrócić, gdzie szukać wsparcia...Byłam tak zmęczona, wyniszczona i zrezygnowana, że jogę odstawiłam w kąt.
Po powrocie do Polski jedyne, co mi z praktyki wychodziło dobrze, to mówienie o tym, że kiedyś tak często ćwiczyłam i że to takie fantastyczne. Poza tym nic. Z czasem odzyskałam siebie i swoje zamiłowanie do praktykowania. W międzyczasie pojawiło się nawet marzenie o byciu nauczycielem.
Niechęć do ponownego wyjazdu do Włoch była w pełni usprawiedliwiona.
W tym roku plan był inny - pojedziemy razem- ja i mój chłopak, na Wyspy. Cieszyłam się bardzo, bo wiedziałam, że z nim się nie zagubię, że będzie dobrze i bezpiecznie. Los chciał inaczej - on dostał dobrą pracę i uznał, że zostaje. Musiałam to zaakceptować jednocześnie szybko znajdując jakieś wyjście z sytuacji - na studia trzeba znaleźć pieniądze. Musiałam jakoś zarobić, a gdzie zarobię tyle, jeśli nie za granicą. Nie pozostało mi nic innego jak jechać znów do Włoch z tą samą znajomą. "Trudno, zacisnę zęby i dam radę, to tylko miesiąc"- powiedziałam sobie.
W momencie pakowania do walizki paska i książki "Światło jogi"(na matę miejsca niestety nie starczyło) postanowiłam sobie, że w tym roku nie dam zburzyć swojej harmonii żadnym zewnętrznym czynnikom - praktyka codzienna to podstawa mojego przetrwania.
Z tym postanowieniem dojechałam do Alessandrii. Mieszkanko miałyśmy ładne, do pracy
w miarę blisko. Zaraz pierwszego wieczoru - poszukałam dwóch koców i przygotowałam sobie "jogiczny kącik". Starałam się ćwiczyć codziennie; łatwo nie było, gdyż klimat w tym regionie panuje zabójczy ( jest strasznie gorąco i duszno), słońce zaglądało nam w okna od południa do wieczora. Zdarzały mi się chwile słabości, ale mimo to kawałek podłogi, 2 koce, pasek i odrobina dobrej woli pozwoliły mi uniknąć sytuacji sprzed roku. W zależności od samopoczucia szukałam w jodze uspokojenia bądź dodatkowego zastrzyku energii.
Dzięki książce, która była moim jedynym przewodnikiem, odkryłam nowe asany.
Czułam, że nie daję się tak zmęczeniu w pracy, że jestem silniejsza psychicznie i fizycznie. Potrafiłam zapanować nad swoimi emocjami, uniknęłam wielu konfliktów.
Mając "ze sobą" jogę, gdziekolwiek się nie jest na świecie, ma się ogromną moc. Trzeba tylko chcieć z niej korzystać. Dzięki tej właśnie mocy wróciłam do Polski zdrowa, optymistycznie nastawiona do świata, a moja praktyka zyskała nowy wymiar.
Dla mnie była to próba i prawdziwa przygoda, a czeka mnie ich jeszcze pewnie sporo.
Niech moc będzie ze mną zatem i mam nadzieję, że "do zobaczenia" kiedyś na prowadzonych przeze mnie zajęciach Namaste!
Agata Ludwiczak
Jaskinie i joga
Moje wspomnienie z wakacji może nie tyle dotyczy jogi, ale ma z nią coś wspólnego, a było to tak..
Pewnego dnia z chłopakiem wybraliśmy się do jaskini Mylnej w Zakopanym. W jaskini jest mokro ciemno i łatwo się zgubić, trzeba czołgać się po kamieniach i do tego operować latarką a jeszcze do tego wszystkiego jest zimno :) Osobiście jestem szczupła i małą osobą, więc dla mnie nie było zbyt ciężkie przejście tej jaskini, natomiast mój chłopak jest wysoki i masywniejszy ode mnie :) Bardzo się denerwował, kiedy przechodziliśmy, bo czasami aż się klinował w szczelinach :). W pewnym momencie powiedział, że od jutra zaczyna uprawiać jogę, żeby już nigdy nie musiał się tak denerwować. Będzie się mógł wyciszyć i uspokoić na duchu:) Początkowo myślałam, że tylko tak żartuje, ale po powrocie do domu zaczął się interesować tą sztuką, czytać i próbować uprawiać jogę a co najśmieszniejsze mnie także wciągnął:)
Agnieszka Maziarz
Moja historia jogiczna.
Na obozie pogłębionej praktyki u Konrada Kocota w Przesiece była praktyka palenia ognia, ceremonia, którą odprawia Konrad. Inną praktyką, którą chciał celebrować Darek, było palenie agnihotry. Do agnihotry (indyjski rytuał) używa się wysuszonego łajna krowiego, sklarowanego masła ghi i ryżu. Są to różne praktyki i pod względem czasu wykonywania i akcesoriów.
Kilka lat wcześniej uczestniczyłam w ceremoniach palenia agnihotry, duża wrażenie zrobiła na mnie energia tego ognia, mantry i obrządek.
Postanowiłam pomóc Darkowi w przygotowaniu materiałów do palenia. Innymi słowy poszliśmy szukać wysuszonego krowiego łajna. Przesieka to dziwna miejscowość pod tym względem, ma wiele łąk i mało krów. Zupełnie inaczej niż w innych miejscowościach.
Od tubylców dowiedzieliśmy się, że we wsi jest jedna pani, która ma krowy. Bardzo się ucieszyliśmy i poszliśmy do niej. Zapytaliśmy ją uprzejmie, czy moglibyśmy pozbierać sobie nawóz krowi. Pani miła, sympatyczna oczywiście pozwoliła.
Poszliśmy na łąkę. Darek brał wysuszone łajna w rękę, oglądał badawczo, wyciągał trawki, doczyszczał. Poszłam w jego ślady. Szukaliśmy najlepszego nawozu z bardzo dużym zaangażowaniem. Pani od jakiegoś czasu nas obserwowała. Chyba wyglądaliśmy nietypowo. Podeszła do nas i nieśmiało zapytała: "Państwo do kwiatków potrzebują? Pożyczyć szufelkę?" Darek nie przerywając badania kolejnego placka krowiego odparł: "Nie do kwiatków, do agnihotry". Pani spojrzała na nas bezradnym wzrokiem i powiedziała: " Aaaa, do agnihotry. A co to jest?" Darek zaczął tłumaczyć, że obyczaj indyjski, że się pali, że z masłem, z ryżem. Pani popatrzyła przerażona: "Pali się? Z masłem?". I odeszła mrucząc coś pod nosem.
Zebraliśmy dużo "paliwa", wystarczyło do końca obozu.
Justyna Moćko