Buddyzm w barze.
środa, 17 czerwca 2009
Ponad 1200 lat po przywędrowaniu do Japonii z kontynentu azjatyckiego buddyzm przeżywa kryzys. Około 75 proc. spośród 127 milionów Japończyków określa się jako buddyści, ale poza Nowym Rokiem wielu wchodzi do świątyni tylko po to, by poprosić przeora o zorganizowanie tradycyjnego pogrzebu zmarłego członka rodziny. Z tego powodu kurczą się publiczne darowizny i wiele spośród 75 tysięcy japońskich świątyń przeżywa trudności. Liczba podań o przyjęcie na buddyjskie uczelnie spadła tak bardzo, że kilka placówek usunęło ze swoich nazw odwołanie do religii. Jak zachęcić sceptycznie nastawionych Japończyków do kontaktu z tradycją duchową?
Świątynia Baijozan Komyoji w Tokio otworzyła kawiarnię na świeżym powietrzu przed swym głównym budynkiem, a świątynia Zendoji w Kioto prowadzi salon piękności. W jazzowym klubie Chippie w Tokio saksofony raz w miesiącu ustępują miejsca sanskrytowi. Trzej wygoleni mnisi w szatach do ziemi śpiewają wówczas sutry i zachęcają gości, aby się do nich przyłączyli.
W świątyni Tsukiji Honganji w Tokio kilkudziesięciu mnichów i mniszek wyszło ostatnio na ulicę w kolorowych jedwabnych szatach. Wydarzenie to, nazwane Tokyo Bouz Collection, rozpoczęło się śpiewaniem modlitw buddyjskich w rytmie hip-hopu, a zakończyło wyrzuceniem w powietrze konfetti w kształcie płatków lotosu. - Wielu duchownych wie, że mamy kryzys i trzeba coś zrobić, żeby trafić do ludzi - mówi 37-letni mnich Kosuke Kikkawa, który pomagał zorganizować tę imprezę. - Nie zmieniamy nauk Buddy, ale być może uda nam się przedstawić je w inny sposób, by dotrzeć do serc współczesnych.
Mnich serwujący sake to kolejny z nowatorskich sposobów wyciągnięcia z kryzysu tutejszego buddyzmu. Taguchi siedzi w barze (Bozu) z kieliszkiem w ręku. Na kontuarze przed nim stoi butelka rumu, a obok wypełniona do połowy popielniczka. Zapach dymu miesza się w powietrzu z aromatem kadzideł - Rozumiem, dlaczego młodych ludzi nie ciągnie do buddyzmu - mówi 46-letni Taguchi, były urzędnik, który zwrócił się ku religii przed trzydziestką, gdy zaczął mieć kłopoty ze wzrokiem. - Większość mnichów się starzeje i nie wydaje mi się, by młodzi chcieli słuchać ich rad. A ja z przyjemnością tu przychodzę i rozmawiam z nimi o wszystkim, na co mają ochotę. Sami zdecydują, czy warto zastanowić się nad moimi radami.
Niektórzy rówieśnicy nie pochwaliliby jego metod, ale wobec dramatycznego spadku zainteresowania buddyzmem wśród młodych Japończyków Taguchi gotów jest wejść niemal wszędzie, nawet do baru (bozu) w Tokio, by przekonać sceptyków. Właściciel Bozu, Toshinobu Fujikoda twierdzi, że japońskie szkoły głównego nurtu buddyzmu zmuszone są zerwać z konserwatywnym wizerunkiem, by poszerzyć krąg zainteresowanych. Ten bar to miejsce, gdzie można przyjść i swobodnie porozmawiać o swoich problemach. Około 90 milionów Japończyków deklaruje się jako buddyści. Zaledwie jeden procent mieszkańców podaje się za chrześcijan.
Artykuł ten ukazał się 29.01.2008 w The Guardianopracowała Justyna Moćko
justyna@joga-joga.pl