O historii asan ciąg dalszy... Piotr Künstler
czwartek, 17 października 2013
Na wstępie odpowiedzi Maćka Wieloboba na mój krytyczny artykuł dowiadujemy się, że temat dyskusji nie jest w zasadzie jakiś super ważny i warty podejmowania! Jest to o tyle ciekawe, że spośród wielu tematów, którymi zajmuje się na swoim blogu wybrał ten właśnie (opublikowany na blogu niespełna rok temu) do publikacji w II numerze nowo powstałego Joga Magazynu. To zresztą skłoniło mnie do podjęcia dyskusji. Przekonujemy się zatem, że "jeden z najbardziej rozpoznawalnych nauczycieli jogi i medytacji w Polsce" jak o sobie pisze, zaoferował czytelnikom pisma, którego inicjatorami są uczniowie pasjonujący się jogą, temat mało istotny i niewarty podejmowania. Musze przyznać - to trochę zaskakujące stwierdzenie.
Następnie Maciek podejmuje próbę zdyskredytowania moich argumentów zarzucając, iż nie prowadzę prawdziwej polemiki gdyż:
• nie przytaczam twardych dowodów (faktów) na poparcie mojej tezy
• posługuję się ideologiami i interpretacjami, które zdaniem autora nie mogą być dowodem
• przypisuję mu tezy, których nie głosił
• popełniam błędy merytoryczne.
Postępowanie Maćka wynika z pewnego założenia. Otóż założeniem, jakie czyni jest, że jedyną formą polemiki jest udowadnianie tezy przeciwnej. W komentarzu, jaki zamieścił na moim blogu potwierdza to pisząc: "Bardzo bym prosił przy okazji ewentualnej dalszej dyskusji przytoczyć argumenty, które dowodzą Twojej tezy. Przypominam, że według zasad dyskusji naukowej wysnuwając swoją tezę to Ty musisz jej dowieść."
Tu mój adwersarz wykazuje się niewiedzą w kwestii prowadzenia dyskusji naukowych. Oczywiście, dowodzenie odmiennej tezy jest elementem dyskusji, ale nie jedynym. Jest ich jeszcze kilka, a jednym z nich jest krytyka twierdzeń i uzasadnień, przez wskazanie na błędy lub przez uzupełnianie i wskazywanie nowych punktów widzenia.
Jeśli ktoś przeprowadza jakiś dowód na forum publicznym musi liczyć z tym, że zostanie on poddany krytyce. Jest to powszechną praktyką stosowaną w nauce. Powodem tego jest sposób postępowania, w którym potwierdzenia prawdziwości hipotezy dokonuje się przez próbę jej obalenia a nie tylko przez poszukiwanie dowodów ją potwierdzających.
Jest to bardzo cenny sposób, gdyż umysł ludzki ma tendencję do mniej lub bardziej świadomego fałszowania rzeczywistości np. przez dobór faktów, które potwierdzają żądany pogląd a pomijanie tych niewygodnych (joga też coś o tym mówi). Obalanie hipotez zmusza do dostrzegania tych faktów, których nie chcemy widzieć.
Nie było moim zamiarem udowadniać tezy przeciwnej i wcale nie jestem do tego zobowiązany. Występuję tu po prostu w roli "adwokata diabła". Wskazuję jedynie możliwe luki w dowodzie przeprowadzonym przez Maćka. Luki, które moim zdaniem nie pozwalają przyjmować jego tezy z tak absolutną pewnością, z jaką to czyni, a w każdym razie nie z taką, która pozwalałaby mu na zawoalowane obrażanie nauczycieli jogi. Mówię o stwierdzeniu: "Niestety, we współczesnym nauczaniu jogi napotykamy na wiele przekłamań, żeby nie powiedzieć bzdur."
Porównanie moich argumentów do "czajniczka Russella" jest niestety nietrafione. Przypomnę, że Russell użył tego przykładu, aby wykazać absurdalność stanowiska teologicznego, mówiącego, że to osoba wątpiąca musi udowodnić nieprawdziwość niefalsyfikowanych postulatów religii (dogmatów) tj. zrobić coś, czego z założenia się zrobić nie da.
Tym czasem ja nie powołuje się wcale na teksty, których nie ma, bo nie przetrwały jak na czajniczek, którego istnienia nie da się udowodnić. Możliwość istnienia takowych jest tylko przykładem mającym uzmysłowić mu fakt, że nasza wiedza na temat czasów, w których powstały Upaniszady Jogasutry czy Hathayogapradipika jest dalece niekompletna i nigdy zapewne kompletna nie będzie. Fakt ten w sposób znaczący ogranicza możliwość wnioskowania na temat tego, co w rzeczywistości praktykowano w czasach przeszłych. Jest to fakt (nie ideologia), przywoływany podczas interpretacji danych historycznych w licznych publikacjach naukowych i poważnych popularno-naukowych.
Następnie Maciek napisał:, "Czyli wbrew temu, co wydaję się stwierdzać mój oponent w swojej polemice nie twierdzę, że asan w żadnej formie nie praktykowano, tylko, że "asany praktykowane w taki sposób jak współcześnie nie były elementem praktyki starożytnych joginów"!
Nigdzie nie przypisałem Maćkowi twierdzenia, "że asan w żadnej formie nie praktykowano". W swojej polemice cały czas mówię o różnorodności praktyki asan. Nie kwestionuję tego, że w tekstach wymieniano konkretne pozycje. Wskazuję jednak na to, że założenie, iż brak wzmianek na temat większej ich różnorodności oznacza, że takiej różnorodności w nie było jest ryzykowne. Zwracam uwagę również, że interpretacja pewnych zapisów w tych tekstach może świadczyć o istnieniu takiej różnorodności.
Nie zarzucam też Maćkowi tego, że umniejsza wartość asan. Stwierdzenia o tym., że sam bardzo lubi praktykę asan nie wnoszą niestety nic w warstwie merytorycznej a jedynie mają stworzyć wrażenie obiektywizmu autora.
Mój adwersarz zdaje się też cały czas mieszać dwie kwestie. Jedną jest forma, w jakiej praktykowano asany tj ich zróżnicowanie.
O tym właśnie mówi stawiana przez niego teza: "Asany praktykowane w taki sposób jak współcześnie nie były elementem praktyki starożytnych joginów."Jej doprecyzowaniem jest stwierdzenie: "Jednym z tych przekłamań jest teza o jakoby starożytnym rodowodzie asan (pozycji jogi)."
Z tą tezą właśnie polemizuję.
Drugą kwestią jest znaczenie praktyki asan w całym systemie (ścieżce) jogi. Wyraża się ona w stwierdzeniach Maćka: "Uważne studia pokazują, że autor pisząc traktat chciał przekazać pewną całościową wizję systemu praktyki, więc możemy jak najbardziej zauważyć, jakie jest miejsce danej praktyki w danym systemie." lub "Niektóre linie tradycji Nathów (tradycja hatha jogi) istnieją do dziś i znajomość ich pokazuje, że wbrew temu, co myśli większość osób, asany są marginalnym wątkiem praktyki."
Z tą tezą nie polemizuję. Wręcz przeciwnie, że uważam doskonalenie pozycji jogi w jakiejkolwiek formie za praktykę wstępną, a zaawansowane stopnie jogi można osiągnąć tylko podczas długotrwałych praktyk pranajayamy dharany i dhyany. Do tego wystarczy opanowanie jednej czy dwu pozycji siedzących. Tego dowodzi moim zdaniem analiza przywoływanych tu źródeł. W tym kontekście można rzeczywiście mówić o nadmiernym współcześnie nacisku na praktykę asan. Nie przypisywałbym tego jednak nieznajomości tradycji a raczej ogólnej dojrzałości nauczycieli i uczniów.
Rozróżnienie tych dwu kwestii, którego Maciek zdaje się nie dostrzegać, jest bardzo istotne, a ich ciągłe mieszanie bardzo zaciemnia obraz dyskusji.
Dalej Maciek wytyka mi, jak rozumiem, błąd merytoryczny pisząc: "Ten argument wykazuje nieznajomość tradycji indyjskiej przez autora polemiki. Teksty do XIX/XX wieku nie były zapisywane, były przekazywane ustnie równolegle przez wiele rodzin bramińskich, którym akurat była przypisana misja przekazywania danego tekstu. W związku z tym kwestia dewastacji jest bardzo zminimalizowania"
Odnośnie zminimalizowania kwestii dewastacji dzięki równoległemu przekazowi przez wiele rodzin bramińskich, zacytuję brytyjskiego badacza i wykładowcy sanskrytu Johna L. Brockingtona:"...Mimo faktu, że studia nad Wedą stanowiły bezwzględną powinność dla ludzi z trzech wyższych klas, już we wczesnym okresie zaginęła znajomość tekstów wedyjskich; prace średniowiecznych komentatorów dostarczają aż nadto dowodów niekompletnego ich rozumienia" (1)
Mowa jest o Wedach można jednak przypuszczać, że zjawisko to dotyczyło to również przekazu innych tekstów, co zresztą wskazuje Brockington dalszych częściach cytowanego dzieła.
Odnośnie stwierdzenia: " Teksty do XIX/XX wieku nie były zapisywane" Nader często w literaturze omawiającej teksty, na które powołuje się Maciek padają stwierdzania o ich zapisach Znany jest np. fakt, że 1657 roku uczeni z Benaresu na polecenie księcia Dara Shikoh przełożyli na język perski zbiór upaniszad, zaś francuski indolog Abraham Hyacinthe Anquetil-Duperron przełożył ten wybór na łacinę w pracy opublikowanej w latach 1801-1802 (2).XVII wiek to nie XIX/XX, a nie wiadomo jak stare były teksty, z których korzystali uczeni z Benaresu.
Ponieważ muszę jednak przyznać, że nie jestem tu ekspertem i używając tego argumentu kierowałem się moją wiedzą ogólną i doświadczeniem badacza, postanowiłem zasięgnąć opinii eksperta. Zadałem pytanie dr hab. Marzennenie Czerniak-Drożdżowicz, prof. UJ i kierowniczce Zakładu Indianistyki, specjalistce od wczesnych tekstów kultury Indii. Pytanie brzmiało:
"Jakie są najstarsze znane nam zapisy, czyli konkretnie istniejące manuskrypty Wed, Upaniszad, i Bhagawadgity czy też szerzej Mahabharaty i Jogasutr? Czy rzeczywiście do końca XIX wieku przekaz był tylko ustny, czy może tworzono wersje pisemne?"
Oto odpowiedź, jaką otrzymałem:
"Teksty, które Pan wspomina były tworzone w różnym czasie, ale rzeczywiście, z tego, co wiemy, zaczęły być spisywane dopiero w pierwszych wiekach naszej ery. Natomiast manuskrypty, które przetrwały do naszych czasów są jeszcze późniejsze, co wynika z nietrwałości materiału, zwłaszcza na południu Indii (liście palmowe). Lepiej nieco było na północy, gdzie spisywano je na korze brzozowej, a i klimat był bardziej sprzyjający ich przechowywaniu. Tak, więc zachowane manuskrypty powstawały głownie od około IX/X wieku.W żadnym, więc razie nie możemy twierdzić, że teksty Wed i inne "kanoniczne" były aż do XIX wieku przekazywane wyłącznie ustnie. Były i są nadal przekazywane także ustnie, ale już od wielu stuleci istnieją w manuskryptach."
Maćku, IX/X wiek to nie XIX/XX a mowa jest, że zaczęły być spisywane w pierwszych wiekach n.e. To już nie sugestie z mojej strony, (co prawda nie eksperta w tej dziedzinie, ale doświadczonego badacza), to fakty podważające Twoje eksperckie kompetencje. Jak widać, Twoje wieloletnie studia nad tekstami pozostawiły jeszcze pewien obszar niewiedzy. Warto pamiętać o tym zanim sformułuje się kategoryczne wnioski do tyczące innych.
Fakty te zdają się raczej potwierdzać moje sugestie o tym, że do naszych czasów mógł nie przetrwać kompletny przekaz tego, co faktycznie praktykowano w średniowieczu czy starożytności.
Maciek pisze "Moje pytanie brzmi: Na ile uważnie, Piotrze czytałeś te teksty? Bo ja każdy z nich przeczytałem, niektórym poświęciłem dobre parę albo więcej lat studiów, także pod okiem tradycyjnych specjalistów od tych tekstów."
To nie jest argument merytoryczny, z którym można jakkolwiek dyskutować. Jeśli Twoje wieloletnie studia mają być dowodem tego, że masz rację to ja mam lepszy dowód - robię to dłużej od Ciebie i to pod kierunkiem nauczycieli, którzy wymagali nie tylko uważnego ich przeczytania, ale i przekazywali wgląd przez praktykę. Możemy przedstawiać odmienne interpretacje tekstów, z czego największą korzyść odniosą czytelnicy, ale jeśli będziemy kwestionować wzajemną znajomość tekstów i ścigać się, kto dłużej je studiuje nigdzie nie dojdziemy.
Kolejne argumenty dotyczą interpretacji tekstów, co jak Maciek stwierdził nie może być dowodem w dyskusji. Sam jednak przedstawia odmienną interpretację, jako kontrargument.
Maćka interpretacja: "Uważne studia na tymi tekstami nie pokazują wcale, że autor przekazywał "wybrane techniki jogi". Uważne studia pokazują, że autor pisząc traktat chciał przekazać pewną całościową wizję systemu praktyki, więc możemy jak najbardziej zauważyć, jakie jest miejsce danej praktyki w danym systemie."
Zgadzam się, autorzy chcieli przedstawić całościową wizję systemu praktyki i miejsce danej techniki w systemie i dlatego nie wymieniali wszystkich sposobów praktyki np. asan czy pranayam itd. Myślę, że wystarczającym dowodem jest choćby właśnie to, że w Gheranda samhicie spośród 84 najważniejszych wybrano do omówienia jedynie 32, a nie opisano w wszystkie 84. Choć zgodnie z dalszym argumentem Maćka powinny zostać opisane, gdyż asany należą do praktyk zewnętrznych i nie było powodu, aby ich nie opisywać:"Praktyki zewnętrzne nie podlegały przekazowi inicjacyjnemu, więc raczej mała szansa, że były z tego powodu przemilczane w tekstach.".
Dalej, jako przykład skrajnego podejścia przytoczyłem tu Jogasutry mówiąc, że Patańdżali nie opisał żadnej pozycji. Maciek twierdzi natomiast, że autor Jogasutr opisuje tak samo dokładnie pozycje jak i inne techniki:
"Otóż Patańdźali przedstawia konkretne techniki oddechowo-koncentracyjne, które znamy pod nazwami: pierwszej, drugiej, trzeciej i czwartej pranajamy. Są to bardzo konkretne techniki, a nie ogólne uwagi. Oczywiście nie są to techniki, które my współcześnie znamy, bo my znamy techniki z okresu późniejszego, czyli pranajamy wykonywane przez wedantystów, tantryków, sufich… Patańdźali konkretnie omawia też inne techniki, choćby jamy i nijamy czy różnego typu koncentracje, dlaczego miałby inaczej postąpić z asanami?"
Patańdżali nie wymienił jednak ani nie opisał żadnej pozycji, do czego Maciek się nie odniósł. Czy oznacza to, że w czasach, gdy tekst powstał (datuje się go między od III w p.n.e. do III w n.e.) nie ćwiczono żadnych pozycji. Wszak komentarz Wjasy - Jogabhhaszja, w którym wymienionych jest kilka pozycji powstał dopiero w V w n.e., co oznacza, że Wjasa pisał nie za czasów Patańżalego od 200 do nawet 700 lat później.Moim zdaniem Patańdżali nie opisał konkretnych pozycji a tylko stan fizyczno-mentalny, w jaki powinny być wykonywane, ponieważ sutry są tekstem opisującym doświadczenia mistyczne i konkretne techniki pojawiają się w nich tylko w zakresie niezbędnym dla opisania całości ścieżki (systemu). Podobnie było z pranayamą. Maciek jednak twierdzi, że to konkretne techniki. Rzeczywiście, są to istotne różnice w podejściu do interpretacji tekstów.
Dalej mój adwersarz podąża podobnym tropem kwestionując mój argument o tym, że konkretnych praktyk nie opisywano, bo pozostawały w zakresie przekazu bezpośredniego od nauczyciela do ucznia. Ujął to w ten sposób:
"Niby wszystko ok, tylko, że asany są praktyką zewnętrzną (myślę, że Piotr też to wie, jest to rzecz stosunkowo oczywista dla kogoś, kto choć troszkę zna tradycję jogi, nie wspominając o tym, że B.K.S. Iyengar, którego metody Piotr naucza również to wykazuje w swoich książkach). Praktyki zewnętrzne nie podlegały przekazowi inicjacyjnemu, więc raczej mała szansa, że były z tego powodu przemilczane w tekstach."
Argument Maćka przedstawia pewną interpretację a nie fakt. Tymczasem "ten, kto choćby trochę zna się na tradycji jogi" wie, że pierwotnie relacja między nauczycielem a uczniem była bardzo bliska. Nauczyciel poznawał najpierw dobrze ucznia, gdy ten wykonywał u niego najzwyklejsze czynności (stąd sanskryckie ćela oznaczające ucznia, ale i sługę) a później dobierał praktyki zgodnie z jego zdolnościami, ale i dostosowane do jego konstytucji. Podobny pogląd przedstawia jeden z najbardziej znanych badaczy jogi antropolog kultury Mircea Eliade: "W Jogasutrach są to opisy jedynie szkicowe, gdyż adept uczy się asan od od swego guru, nie zaś z książek." (3)
Maciek ma jednak w pewnym sensie rację. Rzeczywiście praktyki wewnętrzne nie były zapisywane, bo przekaz doświadczenia mistycznego wymyka się słowom. Nauczyciel, który osiągną urzeczywistnienie spogląda w umysł ucznia bezpośrednio i daje wskazówki niejako "ad hoc". Wejście na ten poziom relacji z nauczycielem wiązało się z inicjacją. Na pewnym poziomie jest to przekaz z umysłu do umysłu odbywający się poza słowami. Nie oznacza to jednak, że z automatu wszystkie praktyki zewnętrzne znajdowały odzwierciedlenie w tekstach.
Komentując moją sugestię o pominięciu wiedzy na temat powitania słońca Maciek napisał:
"Piotrze, tu również wykazujesz się nieznajomości tradycji indyjskiej. Otóż powitania słońca są jak najbardziej tradycyjne (niekoniecznie w wykonywanej obecnie formie), ale do XX wieku były albo praktyką religijną, wedyjską albo ćwiczeniem zapaśników indyjskich. Dopiero w okolicach XX wieku, prawdopodobnie głównie za sprawą Kuvalayanandy i Krishnamacharyi stają się w sposób trwały powiązane z jogą. Gdyby autor polemiki uważnie przeczytał artykuł Krzysztofa Steca, na który się powołuje dostrzegłby zdanie na początku artykułu: "Rodowód Suryanamaskar sięga starożytności i pochodzi z okresu wedyjskiego. Jednak od około 150 lat Suryanamaskar zostało zaadaptowane do potrzeb jogi". Czyż autor polemiki sam nie podkłada sobie nogi, cytując ten tekst, nie przeczytawszy go dokładnie?"
Pomijając to, że polemika Maćka okraszona jest po raz kolejny oskarżeniem mnie o kompletny dyletantyzm, owszem, w tekście pada cytowane przez Maćka zdanie zawierające cezurę 150 lat. A jednak, gdyby Maciek czytał ze zrozumieniem i choć odrobiną krytycznej refleksji, zobaczyłby w tym samym tekście pewną niekonsekwencję. Kszysztof Stec mówi o joginach odwołując się do tradycji tantrycznej:
"Jogini zajmujący się tantrą używają Suryanamaskar razem z energetyzującymi oddechami po to, by wchłaniać w ciało energię Słońca (istnieje cała gałąź tantrycznej nauki pod nazwą Suryavidya)."
Jak wiadomo początki rozwoju tantryzmu datują się na IV w n.e. a najważniejsze teksty tantryczne powstały około IX/X wieku. W tym czasie swoje początki ma zresztą ulubiona przez Maćka tradycja Nathów uznawana za odmianę tantryzmu siwaickiego[4]. Jest to zatem troszkę dawniej niż 150 lat temu (jakieś 1000). No chyba, że ci jogini tantryczni, o których pisze Krzysztof nie ćwiczyli jogi. Ale co w takim razie ćwiczyli i dlaczego nazywamy ich joginami? ;)
W tym samym tekście znajdujemy jeszcze jeden przykład:
"Na przykład we wstępie do swojej książki "Guru Namaskara" Swami Raghavendra pisze: "Suryanamaskar to metoda oddawania czci Słońcu, a Gurunamaskar - oddawania czci Sri Maruti… Tak samo jak Suryanamaskar, jest starożytną metodą sadhany" oraz "nasi starożytni riszi nazywali to upasana (oddawanie czci); stworzyli spójny system, który zawierał ćwiczenia fizyczne, asany i pranajamę. Praktykowanie zarówno Surya, jak i Guru Namaskar, zapewnia całemu ciału sadhaki harmonijne ćwiczenie, a oprócz tego rozwój duchowy, bo obejmuje ono również oddawanie czci w sposób uporządkowany, stanowiące uzupełnienie oddania, wiary i duchowości"."
Jak widać, w powyższym cytacie powitanie słońca wymienione jest niemal jednym tchem obok niewątpliwie jogicznych technik asany i pranayamy jako dziedzictwo starożytności. Przypomnę, że według europejskich kryteriów starożytność kończy się w V n.e. Przyznam, że nie do końca jestem pewien, kiedy starożytność kończy się w historii Indii, ale chyba dawniej niż 150 lat temu.
Ta wyraźna niekonsekwencja niektórych autorów piszących na temat jogi wynika, moim zdaniem, z trochę sztucznej próby rozdzielenia jogi i religii hinduizmu (bardzo silnie rozwijającej się od chwili zetknięcia się cywilizacji zachodniej z jogą) de facto na gruncie indyjskim zupełnie niemożliwego. Oto dwa przykłady:
Wśród najistotniejszych dla jogi tekstów Maciek wymienia Upaniszady, Bhagavadgitę, czyli religijno-filozoficzne teksty będące świętymi tekstami hinduizmu właśnie. Dalej sam przyznaje, że w tradycji teksty były przekazywane przez linie rodzin braminów. Od razu wyjaśnię - kapłanów hinduizmu posiadających wiedzę, znajomość obrzędów, umiejętność recytacji odpowiednich formuł przy składaniu ofiar i czynnościach rytuału państwowego, publicznego i domowego. Powszechnie uznawanym faktem w historii jogi jak i hinduizmu była tak zwana interioryzacja ofiary (uwewnętrznienie ofiary). Polegało to na przekształceniu rytuału zewnętrznego składania ofiary dokonywanego przez braminów na ofiarę wewnętrzną dokonywaną za pomocą technik jogi Był to wyraz rozwoju w mistycyzmu hinduistycznego, który przypieczętował integrację jogi i braminizmu. Odbyło się to w czasach powstawania końcowych części brahman i pierwszych upaniaszad (około 2500 lat temu). Innym przykładem niech będzie identyfikowanie przez badaczy tradycji Nathów, jako odmiany tantryzmu siwaickiego (4). Śiwaizm jest niczym innym jak odłamem hinduizmu.
W końcu Maciek dostarcza nam odmiennej niż moja interpretacji sformułowania z Gheranda sanhity np. "asan jest tyle, ile jest gatunków stworzeń na ziemi" pisząc:
"…myślę, że większość z nas nie będzie brała dosłownie niektórych stwierdzeń średniowiecznych tantryków takich jak: "asan jest tyle, ile jest gatunków stworzeń na ziemi", "lotos leczy nie tylko wszystkie choroby, ale i wszystkie grzechy" czy "uddiyana bandha jest słoniem, który zabija śmierć".
Dosłowne rozumienie i odbieranie powagi z pozoru fantastycznym sformułowaniom opisującym praktyki a w szczególności ich efektów oraz traktowanie ich jako zabieg czysto marketingowy, to zaiste oryginalna koncepcja. Nie będę z nią polemizował. Pozwolę sobie tylko zauważyć, że jeśli przyjąć by ją jako wykładnię analizy wszystkich tekstów, o których wspominamy w tej dyskusji, to więcej niż połowę ich treści należałoby rozumieć jako marketingową ściemę.
Na koniec jeszcze raz podkreślę, że nie było moim celem udowadnianie tezy przeciwnej.Wskazałem jedynie na:
• wady formalne wywodu, to, że może być oparty na błędnych założeniach.
• możliwość odmiennej interpretacji wymienionych tekstów.
• to, że nie została wzięta pod uwagę całości wiedzy na temat jogi.
Ocenę efektu tego pozostawię czytelnikom, mając jedynie nadzieję, że dyskusja ta przyczyni się do poszerzania wiedzy na temat jogi i głębszego zrozumienia praktyki.
Dziękuję za dyskusję.
PS. W międzyczasie we wrześniowym FORUM ukazał się przedruk artykułu z niemieckiej gazety Der Spigel "Najdłuższa lekcja WF".
Artykuł prezentuje oryginalne podejście do praktyki asan będące rozwinięciem jak rozumiem, poglądów Marka Singletona, na którego autorytet autor się powołuje. Prezentuje tezy, z których wynika, że praktyki pozycji jogi nauczyli hindusów angielscy koloniści a tamtejsi asceci nie oddawali się mistycznym praktykom prowadzącym do wyzwolenia z cierpienia a rozwijali oryginalne techniki walki, gdyż w rzeczywistości służyli jako wojsko zaciężne u swoich królów.
Rozumiem, że zapewne stoi za tym tradycja sięgająca starożytności przekazywana przez pokolenia rodzin bramińskich. No proszę, jak jednak niewiele wiemy o czasach nie tak znowu odległych. Polecam
Literatura
1. Johna L. Brockington: Święta nić hinduizmu, IW Pax, 1990, s:13
2. Klaus G. Witz: The Supreme Wisdom of the Upanisads An Introduction. Delhi: Motilal Banarsidass Publishers Pvt. Ltd., 1998, s. 37-38. (ang.)
3. Eliade M.: Patańdżali i Joga, WKR, 2004, s 58.
4. Feuerstein, G. Joga - encyklopedia, Brama, 2004, s196.
Piotr KünstlerJestem nauczycielem jogi stopnia Introductory II wydanym przez Ramamani Iyengar Memorial Yoga Institute. Praktykuję od 24 lat, a jogę Iyengara od lat 15, uczę od 11 lat, a od 7 prowadzę własną Pracownię Jogi Yogamudra. Mam 40 lat, jestem mężem Oli i ojcem 7 letniego Antka oraz kilkumiesięcznego Janka. Z wykształcenia jestem doktorem nauk biologicznych.
Pierwsze kroki na ścieżce jogi stawiałem pod kierunkiem Mirka Toczki w tradycji przekazywanej od Leona Cyborana. Jogę Iyengara poznałem w akdemii Sławka Bubicza głównie dzięki Adamowi Bielewiczowi, Grzegorzowi Nieścierowi i Leszkowi Kawie. Zainspirowany przekazem i postacią BKS Iyengara poświęciłem życie praktyce i uczeniu jogi. Ukończyłem pierwszą edycję kursu nauczycielskiego organizowaną przez PSJI pod kierunkiem Jurka Jaguckiego. Regularnie biorę udział w warsztatach doskonalących z doświadczonymi nauczycielami: Faeq Birią, Lois Steinberg, Rittą Keller, Gabrielą Gubillaro. Od ponad 10 lat praktykuję również medytację w tradycji buddyzmu zen.
Więcej tekstów Piotra na http://yogamudra.pl/blog/