Muzyka duszy. Wywiad z Anną Jurksztowicz w 6 Magazynie Joga
piątek, 16 maja 2014
Anna Jurksztowicz-znana piosenkarka i wokalistka jazzowa na najnowszej płycie "Poza czasem" śpiewa min.: hinduskie mantry i zaprasza do świata muzyki kontemplacyjnej, czerpiąc z wielu tradycji duchowych. O tym, co jej w duszy gra, medytowaniu bladym świtem oraz najnowszym albumie rozmawia z Kasią Bem.
Kasia Bem: Spotkałyśmy się na macie, uczyłam Cię jogi. Od tamtego spotkania minęło kilka lat, a Ty w tym czasie sama zostałaś nauczycielką jogi. Co Cię do tego skłoniło?
Anna Jurksztowicz: Po prostu zaobserwowałam, że praktyka przynosi mi wiele korzyści i sprawia dużą przyjemność. Jestem nauczycielką Kundalini Jogi, a to jest także rzecz o muzyce, mantrowaniu i medytacji ze śpiewem. Zobaczyłam w tym duży potencjał dla własnego rozwoju osobistego, w zgodzie ze mną i tym, co najbliższe mojemu sercu, czyli śpiewaniem.
Zrobiłaś ten kurs, żeby uczyć innych, czy dla siebie?
- Dla siebie. Praktyka jogi wciągnęła i zafascynowała mnie na tyle, ze chciałam pogłębić ten fenomen, a poza tym jestem typem prymuski, lubię gruntownie poznać temat, który mnie pociąga. W muzyce tak samo - wykształcenie muzyczne mam pełne, a głos długo szkoliłam w klasie śpiewu operowego.
W jaki sposób praktyka jogi jest obecna w Twoim życiu na co dzień?
- Staram się nie przerywać praktyki, dlatego nawet podróżując ćwiczę. Nie jestem jeszcze takim mistrzem, abym ćwiczyła sama, potrzebuję energii grupy, więc nawet jeśli jestem gdzieś tylko jeden dzień, wyszukuję w sieci najbliższą szkołę jogi i idę praktykować. Ćwiczyłam już na całym świecie, w Indiach, w Nowym Yorku, w Los Angeles, w Rio, w Wiedniu, czy w Paryżu. Ćwiczę Kundalini, Jivamukti, obojętnie właściwie jaka to szkoła. Joga jest jedna. Teraz można też ćwiczyć w domu, przez komputer, łączyć się ze swoją ulubioną grupą. Tak też ćwiczyłam.
Był czas, kiedy intensywnie medytowałaś. Wstawałaś o czwartej rano, żeby posiedzieć na poduszce. Co Ci medytacja dawała, że warto było się zrywać bladym świtem?
- Na początku medytacja dawała mi zwykłe ukojenie. Takie uczucie, które przychodzi, gdy możesz wreszcie zagrzać zmarznięte ręce. Takie rzeczy się zdarzają początkującym, gdy zaczynasz medytować 11-31 minut. Ale potem w miarę rozwoju praktyki nauczyłam się sięgać po odpowiedzi na pytania, które zadawałam sobie. Po prostu czekałam na informacje. A więc można powiedzieć, że medytacja pomaga zobaczyć siebie. Może to brzmi jak banał, ale niektórzy mają wielki problem z określeniem, czego w życiu chcą.
Czy Twoja najnowsza płyta "Poza czasem" z muzyką kontemplacyjną powstała z fascynacji jogą i medytacją właśnie, czy też ten rodzaj muzyki grał Ci już w duszy wcześniej?
- Zawsze byłam uduchowiona. Na początku śpiewałam muzykę dawną, szalenie religijną, potem wczesny Barok. Muzykę religijną Bacha czy Mozarta śpiewałam po niemiecku już w dzieciństwie. W wieku 16 lat założyłam z przyjaciółmi zespół muzyki gospel i śpiewałam po angielsku przez wiele lat. Jest powiedziane, że kto śpiewa, modli się podwójnie. Zakreśliłam koło. Po szaleństwach z komercyjną muzyką pop i jazzie, ustatkowałam się, dojrzałam i bardzo taką siebie lubię. Z tej akceptacji siebie, wewnętrznej harmonii, zachwytu życiem i zadumy nad nim wzięła się moja najnowsza płyta.
Twoja płyta toruje drogę gatunkowi muzycznemu praktycznie nieznanemu w Polsce - muzyce duchowej. Jaki to rodzaj muzyki?
- Może powinnyśmy powiedzieć muzyce duchowej popularnej, ale produkowanej przez zawodowych muzyków. Bo muzyka duchowa jako taka jest oczywiście u nas obecna. Wiele do życzenia pozostawia niestety jej poziom artystyczny. Muzycy zawodowi rzadko kiedy ją grają i wychodzi mieszanka ogniskowo-oazowa. Jest jeszcze takie koszmarne zjawisko jak muzyka relaksacyjna, taka jak na przykład w każdym spa. Albo piosenka tygodnia w Radiu Maryja. Moja płyta przeciwstawia się tym zjawiskom i pokazuje, że muzyka dla duszy może być na wysokim poziomie, profesjonalna wyprodukowana.