Lustro i młotek. Eloisa Fernandez Iskandar odpowiada na pytania Moni Kowalskiej
środa, 28 października 2015
Doczekaliśmy się w Trójmieście szkoły, w której odbywają się regularnie zajęcia Mysore! Eloisa Fernandez Iskandar i Artur Chruszcz otworzyli Ashtanga Yoga Trójmiasto, oferują mnóstwo entuzjazmu, świeżości i wielkie oddanie praktyce. Nie będę ukrywać wielkiej radości! Postanowiłam więc czym prędzej wziąć na spytki dziewczynę z Wenezueli, która spędziła swoje pierwsze, przy okazji naprawdę słoneczne i gorące wakacje w Polsce, w sali do jogi zamiast na plaży.
Czy jesteś gotowa na zimę? To będzie Twoja pierwsza zima w życiu?
Haha, tego się nie spodziewałam! No więc, nie wiem, czy jestem gotowa! Zobaczę, jak zima się zacznie. Jak ze wszystkim w życiu… Nie mamy pewności, czy jesteśmy gotowi na większość sytuacji, po prostu musimy przez nie przejść. I tak, to będzie moja pierwsza zima ze śniegiem i temperaturą poniżej zera! Rok temu w grudniu mieszkałam w Barcelonie, ale nie wiem, czy to się liczy ;-)
Rano będzie ciemno i jeszcze bardziej zimno, ale chyba byłaś rankami w podobnej sytuacji w Indiach, no oprócz zimna.
Nooo, ciemności też!
O której zaczynaliście praktykę w Indiach?
Zależy, ponieważ przez pierwsze dni po przyjeździe godziny rozpoczęcia praktyki są późniejsze, z czasem przychodzi się coraz wcześniej. A najwcześniej zaczynałam o 4:30.
A czemu tak jest? Żeby łatwiej było się przyzwyczaić do nowego miejsca? Czy ma to jakiś związek z samą praktyką?
Myślę, że dzieje się tak, bo dużo praktykujących jest już na miejscu, mieli przypisane wcześniejsze godziny, a kiedy wyjeżdżają, kolejne osoby wskakują na ich miejsca.
Tak po prostu;-) Nigdy nie byłam w Indiach, ale czuję, że to, co dzieje się w mojej praktyce tu, w Gdańsku, wydaje mi się (póki co) wystarczająco intensywne… W jaki sposób pobyt w Indiach wpłynął, może "zmienił" Twoją praktykę? Odczuwasz potrzebę, żeby tam wrócić?
Właściwie to pobyt w Indiach zmienił moją praktykę poprzez nie zmienianie jej wcale… Kiedy pojechałam tam po raz pierwszy, oczekiwałam, że stanę się lepszą uczennicą, "mądrzejszą" osobą. A okazało się, że… zmieniłam tylko współrzędne geograficzne! Wciąż byłam tą samą osobą, która dopiero co wjechała z Wenezueli. Tak więc pomogło mi to zrozumieć, że praktyka to nie zmienianie siebie, a akceptacja osoby, którą się jest naprawdę, a osiąganie czegokolwiek nowego, czy rozwój wewnętrzny nie są automatycznym skutkiem wycieczki, mają miejsce jedynie wtedy, kiedy podejmie się niezbędne, odpowiednie działania, które do tego prowadzą. To właśnie wyniosłam z pobytu w Indiach, jeżeli chcę zmiany to ja muszę ją wprowadzić, to ja wprowadzam lub nie dyscyplinę, jeśli chcę pogłębiać praktykę i to ja, to jest ten ktoś, kim muszę zawsze być. Nauczyciele po prostu stwarzają warunki, żeby coś takiego się zadziało, jednak decyzje oraz sposób, w jaki reaguję, zależą jedynie ode mnie. I tak, będę tam wracać, ponieważ związek nauczyciel - uczeń jest dla mnie jednym z najważniejszych aspektów praktyki.
Ile razy tam byłaś?
Tylko dwa.
Na razie! A jak długo tam przebywałaś?
Za pierwszym razem sześć miesięcy (już niemal stałam się Hinduską, hahaha), drugi raz trzy. Indie są po prostu piękne.
Powiedziałaś, że relacja nauczyciel - uczeń jest dla Ciebie bardzo istotna. Kto jest Twoim nauczycielem?
No więc, od początku, Ashtanga jogę poznałam od Liz Carrasquel (w Caracas), to z nią nawiązałam pierwszą relację nauczyciel - uczeń, można powiedzieć, żeby była moją pierwszą miłością. Od niej nauczyłam się wszystkiego, co najważniejsze w praktyce, ponieważ ona znała mnie bardzo dobrze, a ja ją, co jest bardzo ważne, ponieważ praktyka nie może być taka sama dla wszystkich. Każdy z nas jest inny, mamy inne ciała, inne umysły, kiedy więc tworzy się związek z nauczycielem i dobrze się znacie, praktyka dopasowuje się do ciebie tak idealnie, że nie sposób się jej nie poddać;-)Następnie, idąc jej (Liz) śladami pojechałam do Indii uczyć się u Lino Miele i Sharatha Joisa. U nich obecnie praktykuję. Wierzę, że postać nauczyciela w życiu jest wspaniała, bo oznacza, że zawsze będziemy uczniami, zawsze będziemy mieć coś do zgłębienia. Że zawsze możemy rozwijać się u boku tej osoby i akceptujemy fakt, że nigdy nie posiądziemy całej wiedzy.
Poznamy Liz już niedługo! Przyjeżdża na warsztat do Ashtanga Yoga 3miasto na ostatni weekend października. Nie mogę się doczekać! Wcześniej będzie przez półtora tygodnia na zajęciach Mysore. Czy jest, tak jak Ty i Artur, bezkompromisową "korektorką" asan? Dajecie z Arturem na zajęciach minimum wskazówek słownych, jak ustawić ciało w pozycji…
Tak, na zajęciach Mysore i Liz, i my dajemy minimum wskazówek słownych. Za to mnóstwo korekt bezpośrednich, ruch i oddech to język Ashtangi, słowa wypełniają jedynie głowę myślami, tymczasem praktyka chce się ich pozbyć.
Saraswati Jois w jednym z wywiadów powiedziała: najpierw opanuj asany, potem naucz się oddechu. Lino Miele natomiast: ciało musi odnaleźć oddech, poprzez oddech - asanę. Czy według Ciebie to się uzupełnia czy wyklucza? (Oczywiście) oddech jest dla mnie bardzo trudny, z drugiej jednak strony to oddech pomaga mi zrobić cokolwiek trudnego w jodze. Mam jednak wrażenie, że to bardziej sposób na odwracanie uwagi od myśli, niż świadome oddychanie;-)
Oddech jest najważniejszy, jeśli przestaniemy oddychać, umrzemy! Ot tak, hahaha.To prawda, że na początku niektórym technika oddychania w Ashtandze (wg starej szkoły prana jama ujjayi, wg nowej - wolny oddech) może wydawać się nieco trudna. Ale z czasem oraz nabywanym doświadczeniem pojawi się w sposób naturalny. To, jak zwykle, kwestia praktyki.
Myślę, że i Saraswati i Lino mają rację, tłumaczą to po prostu na swój sposób. Właśnie dlatego uważam, że istotne jest trzymać się jednego nauczyciela, w innym przypadku umysł może pogubić się, szukając właściwej odpowiedzi. Kiedy umysł zaakceptuje istnienie wielu dobrych odpowiedzi, a każdy użyje tej, która pasuje jemu/jej, wówczas nauka u różnych nauczycieli, odkrywanie z nimi innych rzeczy, stają się możliwe.
To wymaga już całkiem sporej samoświadomości. A czy miałaś okazję uczyć się u swoich nauczycieli gdzieś jeszcze (nie w Indiach)?
Tylko z Lino, we Włoszech.
Lino pisze w swojej książce, że ważne jest zbliżyć się do nauczyciela, poznać go w życiu poza salą do jogi. On miał zaszczyt poznać samego Guru, Sri Pattabi Joisa. Masz taką potrzebę?
Nie czuję takiej potrzeby, bardziej myślę, że to coś, co dzieje się naturalnie, rozwija się, jak zasadzone nasiono, o które dbasz, podlewasz, a potem ono rozrasta się i kwitnie.
Powiedziałaś, że praktyka to coś, co nosimy w sobie, gdziekolwiek przyjdzie nam praktykować. Wiem, że ciężko pracujesz i jesteś bardzo oddana jodze. Czy doświadczyłaś czegoś na kształt uzależnienia od praktyki?
Praktyka to coś, co nosimy w sobie. Narzędzie do samoobserwacji. Kiedy praktykujemy, sposób, w jaki podchodzimy do asan, jest taki sam, jak sposób, w jaki podchodzimy do spraw życia codziennego. Dlatego, kiedy to obserwujemy, możemy zrozumieć, w jaki sposób cokolwiek poprawić, jak stać się lepszym człowiekiem. Praktyka może zamienić się w uzależnienie, tak. Ale nie o to chodzi. Na początku normą jest, że czujemy potrzebę doskonalenia asan, ale to jedynie drzwi wiodące do odkrycia, że, jak mówi mój nauczyciel Lino, praktyka jest jak prysznic. Tak, jak bierzemy prysznic albo myjemy zęby, żeby poczuć świeżość na zewnątrz, tak praktykujemy, żeby oczyścić wnętrze.
Lino pisze również: to niekończąca się konfrontacja z lękami i poddaniem. To niewątpliwie prysznic dla duszy. Świetne porównanie: musisz, chcesz brać prysznic, ale doprawdy nie ma to nic wspólnego z uzależnieniem.Owa konfrontacja i codzienna praktyka to oczywiście: zakwasy i zmęczenie… Jak sobie radzisz ze zmęczeniem?
Sharath zawsze powtarza: kiedy praktykujemy rano, a potem czujemy zmęczenie, nie walczymy, a brak chęci do walki to dobra rzecz. Myślę, że ma rację. Czasem konfrontacja z sytuacjami czy ludźmi powoduje u nas większe zmęczenie niż sama praktyka. Jeśli praktykujemy, zachowujemy spokój, nie walczymy… Unikamy konfrontacji! Dzięki czemu stajemy się szczęśliwsi. A czy nie tego wszyscy pragniemy?
Jeżeli chodzi o obolałe mięśnie, to zjawisko sezonowe, hahaha, kiedy robimy coś nowego, mamy zakwasy, potem się przyzwyczajamy, więc się ich pozbywamy… A potem przychodzi nauczyciel, mówi: "od dziś robisz to" i znów się pojawiają. Kolejna ukochana rzecz w praktyce. Uczy nas ona, że nic nie trwa wiecznie. Wszystko może się zmienić i zmieni się. Dzięki praktyce uczymy się to akceptować i zachowywać spokój.
Super porównanie, zmęczenie jako preludium do Samadhi;-) Nic, tylko polubić zmęczenie. Jeszcze trochę Lino Miele (z Waszej książki, którą zjadł mój pies): poczuj ból, aby mieć okazję sobie z nim poradzić ;-)Nie mamy w zwyczaju odczuwania bólu, bierzemy leki, odpoczywamy, odpuszczamy. Tymczasem Ashtanga może być bardzo wymagającą praktyką. Sama powiedziałaś o naturalnej początkowej potrzebie doskonalenia asan. Rozmawiałyśmy kiedyś o tym. Niekiedy słyszy się, że Ashtanga może być szkodliwa. Tymczasem Lino Miele, Saraswati Jois, każdy szanowny nauczyciel Ashtangi, o Guru nie wspominając, uważa, że to praktyka dla wszystkich. Czemu, jak myślisz, pojawiają się takie głosy?
Ból to część życia, tak samo, jak radość, ulga, smutek. Nie możemy uciec od żadnego z nich. Musimy je akceptować. Ignorowanie bólu, unikanie nowych wyzwań również przynoszą ból. Trzymają nas w tym samym miejscu (co również jest bolesne), nie rozwiniemy się, niczego nowego nie osiągniemy: ani nie zbierzemy doświadczeń, ani nie przeżyjemy przygód, tylko dlatego, że uważamy ból za coś złego. Akceptujmy, że życie niesie ze sobą ból, tak jak i radość, uczmy się radzić sobie z nim. Kiedy zaakceptujemy, że te zjawiska są na zewnątrz nas, możemy obserwować i coraz mniej się w nie angażować, po to, żeby nieprzerwanie móc iść dalej.
David Swenson mówi, że praktyka jest jak młotek, w zależności od tego, jak go użyjesz, może być niebezpieczny lub nie. Jeżeli używasz młotka, żeby kogoś uderzyć, jest niebezpieczny, jeśli użyjesz go przy budowie domu, staje się wspaniałym narzędziem.
Wielki test dla ego.
W moim odczuciu Ashtanga jest jak lustro, to, jacy jesteśmy, zobaczymy w czasie praktyki. A nie wszystkim podoba się to, co widzą w lustrze. Niektórzy nie chcą widzieć, że, pracując nad jakąś asaną, są zbyt surowi dla siebie, wręcz doprowadzają do kontuzji. Oczywiście - łatwiej winić praktykę. Dla mnie to jak uderzyć się młotkiem i powiedzieć: "to wina młotka, to zbyt niebezpieczne narzędzie, powinni zaprzestać produkcji, nikt nie powinien już więcej go używać". Oczywiście, zdarzają się wypadki, robimy sobie krzywdę nawet, jeśli postępujemy właściwie, ale, jak już mówiłam wcześniej, to część życia. Kurujemy się i idziemy dalej. Ashtanga nie jest niebezpieczna, niebezpieczny jest umysł ludzki.
Istnieje również, oczywiście, drugie ekstremum, kiedy to zamiast być dla siebie zbyt ostrym, traktujemy się zbyt delikatnie. Mówimy sobie: "to nie dla mnie, to zbyt trudne, nie mamy tyle siły, elastyczności, to niemożliwe, po prostu dam sobie spokój". W tym przypadku również łatwiej winić praktykę, dać jej etykietę niebezpiecznej i niemożliwej, zamiast zaakceptować, że to my jesteśmy tym kimś, kto nie chce spróbować.
"Ashtanga jest dla wszystkich, jedynie leniwi nie mogą jej ćwiczyć", jak mówi mój nauczyciel Sharath. I ma rację. Tylko leniwi nie mogą odnieść sukcesu, praktykowanie jest kluczem do sukcesu w jakiejkolwiek dziedzinie, a mistrz upadł dużo więcej razy, niż uczeń zaledwie próbował, różnica polega na tym, że on się podnosił i próbował znów. Jesteś gotów/gotowa spróbować?
Nic dodać, nic ująć.
Dziękuję Ci bardzo za rozmowę ;-)
Eloisa Fernandez Iskandar -urodziłam się i dorastałam w Caracas w Wenezueli. Moja przygoda z praktyką Ashtanga Vinyasa Yoga zaczęła się, kiedy miałam 25 lat i od razu się zakochałam. Nigdy wcześniej nie praktykowałam nic podobnego. Widząc po raz pierwszy zaawansowanych uczniów i nauczycieli praktykujących jogę, pomyślałam: "ok, fajnie... tyle, że ja nigdy nie będę w stanie robić pozycji tak, jak oni, ale - spróbuję i dam z siebie wszystko". Po pewnym czasie zaobserwowałam, że poprzez stałą praktykę jestem w stanie wykonać rzeczy, które wydawały się wcześniej niemożliwe, jedne szybciej, inne wymagające więcej czasu. Ashtanga tak mnie oczarowała, że odwiedziłam Indie już dwa razy, by studiować z Lino Miele oraz w głównym ośrodku Ashtangi KPJAYI w Mysore... To nie koniec moich wyjazdów. Wierzę, że najlepsi nauczyciele to ci, którzy są też uczniami. Wierzę również, że jeżeli ja byłam w stanie nauczyć się tych wszystkich rzeczy, każdy może się ich nauczyć. Nie mówię tylko o asanach (pozycjach), mam na myśli wszystko, co chcemy osiągnąć w tym życiu. Dlatego właśnie uczę jogi, aby pomóc każdemu przełamywać ograniczenia własnego umysłu i udowodniać, że, poprzez małe kroki każdego dnia, nawet najtrudniejsze rzeczy da się zrobić. Nasza nauka nigdy się nie kończy i do naszego ostatniego dnia możemy się ciągle zmieniać i rozwijać.
Moni Kowalska - praktykuje jogę od 2010 roku. Początkowo Vinyasa Kramę z Anią Haracz, następnie Ashtangę i dynamiczne Vinyasy z Asią Moździerz - Kozłowską. Obecnie - ukochaną Ashtanę w szkole Ashtanga Yoga Trójmiasto, u Eloisy i Artura. Regularnie pobiera korespondencyjne lekcje jogi od Mayi Devi Georg. W wolnych chwilach tłumaczy artykuły inspirujących nauczycieli. Ogólnie, sprawa z jogą jest poważna, potwierdzić to mogą mąż, dwóch synów, trzy koty i sunia.