Bhagawan Śri Ramana Mahariszi - Mędrzec z Arunaczali
środa, 25 listopada 2015
"A gdy się starało zbliżyć swą ludzką świadomość do Maharisziego, spotykało się bezkres, nieskończoną, niemożliwą do ogarnięcia wielkość, jakby jego indywidualność nie istniała oddzielnie od Świadomości Kosmicznej; odczuwało się w nim Boga niejako bezpośrednio, «dotykalnie». Osobiście widziałam w nim «soczewkę» bożej światłości, żywą, nieskończoną Prawdę, a nie człowieka. " - Wanda Dynowska
Śri Ramana urodził się na południu Indii we wsi Tiruchuzhi, leżącej około trzydziestu mil od Madury otrzymując imię Venkataraman. Jego ojciec zmarł, gdy miał dwanaście lat i od tego czasu wychowywany był przez matkę i wujów.
Do szesnastego roku życia młody Ramana nie wyróżniał się niczym szczególnym. Wówczas, siłą przeznaczenia trafiła w jego ręce jedna z ksiąg tamilskich, przedstawiająca opowiadania z życia świętych. Zagłębił się w nią aż "do utraty tchu". Uderzyło go najbardziej to, iż Bóg, zdający się dotąd odległym, niepojętym olbrzymem, może niejako "zstępować" ku swym wyznawcom, że można go dosięgnąć, z Nim obcować i ukochać Go najwyższą, najżarliwszą miłością; że całkowite zatonięcie w duchowej praktyce dało tylu świętym poznanie Go i bezgraniczne szczęście. Mamy podstawy wierzyć, że Ramana już wówczas był świętym o takim stopniu doskonałości jak ci opisywani w owym dziele a nawet, że przekroczył już ten stopień rozwoju duchowego.
W kilka miesięcy później doszło do wydarzenia zmieniającego całe jego życie, a właściwie odsłaniającego dokładnie jego przeznaczenie, wielkość i osiągnięte duchowe szczyty. Sam Mahariszi opisał to zdarzenie następująco:
"Ta wielka zmiana w moim życiu zaszła około sześciu tygodni przed moim definitywnym opuszczeniem Madury. A była zupełnie nagła. Siedziałem sam w pokoju, na pierwszym piętrze domu mego stryja. Chorowałem w ogóle niezmiernie rzadko, a w ów dzień absolutnie nic mi nie dolegało; aż oto nagle ogarnął mnie przerażający lęk przed śmiercią. W stanie mego zdrowia nic nie mogło być tego przyczyną; nie starałem się też przyczyny tej szukać i lęk mój uzasadniać. Po prostu czułem ponad wszelką wątpliwość: «zaraz umrę», i począłem zastanawiać się, co mam zrobić. Nie przyszło mi wcale na myśl, by zwrócił się do lekarza, rodziny lub przyjaciół; czułem, iż mam stanąć z tym faktem twarzą w twarz, zupełnie sam.
Ów wstrząs przenikliwego lęku przed śmiercią skierował całą moją uwagę i myśl w głąb siebie; powiedziałem sobie wewnętrznie, bez formułowania słów: «Oto przyszła śmierć, ale cóż to znaczy? Co ma umrzeć? To ciało umiera.» I od razu przeżywając ten oczekiwany fakt położyłem się wyciągając sztywniejące członki, jakby rigor mortis już mnie ogarniał; zatrzymałem oddech, zacisnąłem usta, aby żadne słowo się z nich nie wymknęło, ani «ja», ani żadne inne. Mówiłem sobie: «Ciało to już umarło; zaniosą je i spalą na popiół na stosie pogrzebowym. Ale czyż ze śmiercią tego ciała umarłem i ja? Czy to ciało to ja? Wszak jest ono bezwładne i nieme, a JA czuję pełnię sił mej indywidualności, a nawet słyszę głos mej Jaźni wewnątrz, w głębi, zupełnie poza ciałem i od niego niezależnie. A więc nie mogę być ciałem, muszę zatem być Duchem przewyższającym ciało. Ciało umiera, ale Ducha, który jest ponad nim, śmierć nie może dotknąć. Jestem więc nieśmiertelnym Duchem».
A nie były to mgliste, niewyraźne myśli, były one jak błyskawice świadomości, żywej bezpośrednio przeżywanej prawdy, niejako poza procesem myślowym. «Ja» było czymś żywym i realnym, jedyną rzeczywistością. Cała świadomość, dotąd związana z ciałem, była teraz ześrodkowana w tym «Ja». Jaźń skupiła cała swa uwagę na sobie, została wciągnięta niejako w głąb siebie samej jakimś potężnym impulsem. Lęk przed śmiercią zniknął, aby już nigdy nie wrócić."
Biografowie Maharisziego różnie to przeżycie interpretują. Jedni utrzymują, że było to pierwsze oświecenie, a po nim nastąpiły lata tzw. tapasu, tj. surowej dyscypliny i wysiłku w coraz głębszym sięganiu w Ducha, aż do zupełnego stopienia się z nim na stałe. Ale inni uważają, że wszelkie dyscypliny i wysiłki miał już Mahariszi za sobą, że w dawnych żywotach osiągnął już ich szczyty, a w obecnym wystarczyło jednego silnego wstrząsu, by całkowicie dojrzała, dorosła i z Bogiem już zjednoczona świadomość spłynęła niejako w to ciało i poczęła wyrażać się w codziennej świadomości. Własne słowa Maharisziego, różne wzmianki i napomknienia potwierdzają to stanowisko. Jest to fakt niezmiernie rzadki w dziejach ludzkości, w historiach życia mędrców, jogów i świętych; Śri Ramana nie miał Nauczyciela i nie znał przedtem żadnych duchowych metod ani ksiąg (prócz jednej). Wielu uważa Maharisziego za bezpośrednie wcielenie (awatara) Boga.
Wkrótce po tym wydarzeniu młody Ramana porzucił rodzinny dom wyjeżdżając do Tiruvannamalai, miejsca licznych pielgrzymek, miasta położonego u stóp świętej góry Arunaczali, przez hindusów uznawanej za fizyczną manifestację Boga.
Udając się do Tiruvannamalai rozpoczął drugi okres po owym pamiętnym przeżyciu, mający trwać kilka lat; zmieniał miejsca pobytu, najpierw w obrębie tej samej świątyni, potem mieszkając w małych, przydrożnych świątyniach, albo pod drzewami, a jeszcze później po grotach na stokach Arunaczali; zawsze w tym absolutnym pogrążeniu w świat rzeczywistej, boskiej świadomości. Przez długi czas nie wymawiał do nikogo ani jednego słowa. Okoliczni mieszkańcy rozpoznający wzniosłą duszę zaspokajali jego materialne potrzeby przynosząc pokarm, wierząc, że mogą zaskarbić sobie łaski poprzez służbę świętej osobie. Choć otoczenie i część biografów uważała ten okres za wstęp do wyzwolenia, czyli trudną drogę umartwienia (tapasu), to było to tylko bezpamiętne pogrążenie się w bezkres rzeczywistości, życie z Bogiem i w nim.
"Najwyższy kieruje przeznaczeniem dusz, zależnie od karmy każdej z nich. To, co nie jest przeznaczone, nie stanie się, choćbyśmy się o to najusilniej starali. A to, co jest przeznaczone, stanie się, choćbyśmy wszystko robili, by tego uniknąć. Jest to niezawodne i pewne. Najlepiej więc pozostawać w milczeniu."
Około 1901 roku Ramana zamieszkał w jaskini Virupaksha położonej na stokach Arunaczali i pozostał tam przez ok. 15 lat, by następnie przenieść się do wzniesionego nieopodal Skandaśramu.
Otoczenie poznawało jego mądrość i potęgę powoli, ale stale. Zaczęło się od prostych okolicznych chłopów, potem przychodzili inteligentniejsi i bardziej nabożni ludzie oraz różnego rodzaju sannjasini, potem uczeni w pismach, pandici, jogowie, swami, intelektualiści - lekarze, prawnicy itd. Pewnego dnia zjawił się "przypadkiem" sławny już i wielce poważany mistrz Ganapati Muni. Był człowiekiem wybitnym, znanym, mógł był zająć pierwsze miejsce wśród pisarzy i filozofów swego czasu, gdyby mu na tym zależało, ale interesowała go więcej praktyka duchowa - doszedł w niej do znacznych wyżyn; miał wielu uczniów, tak w swych świeckich jak i duchowych umiejętnościach; miał wpływy, powodzenie, zaufanie setek ludzi, a jednak ani spokoju, ani bezpośredniego odczucia Boga. Nie spotkał nigdy silniejszego i mądrzejszego od siebie praktyka; czuł jednak niedosyt i pragnął kierownictwa. Męczył się, nie wiedział co dalej począć. W takim stanie udał się do groty, którą zamieszkiwał wówczas Mahariszi. Rozpoznając Mędrca, rzucił mu się do stóp i drżącym ze wzruszenia głosem powiedział: "Wszystko co można było przeczytać z filozofii i duchowości - przeczytałem; pojąłem w pełni Wedanta-Śastry, praktykowałem bez końca mantrę-dżapę, a jednak nie pojąłem jeszcze, na czym polega prawdziwy tapas. Po to przychodzę do ciebie, poucz mnie, oświeć, powiedz co jest istotą tapasu."
Mahariszi zwrócił wzrok na uczonego i przez chwilę trwał bez ruchu, wreszcie rzekł:
"Kiedy badasz skąd wyłania się pojęcie «ja», cały umysł pogrąża się w TO; to jest tapas. Gdy powtarzasz mantry i badasz, czym jest źródło, z którego wydobywa się dźwięk, dusza pogrąża się w TO; to jest tapas"
Z biegiem czasu coraz więcej ludzi poczęło odwiedzać skalne ustronie by spotkać się z tym wyjątkowym człowiekiem. W 1922 na usilne prośby otaczających go ludzi zgodził się przenieść do małej chatki zbudowanej przez nich u stóp Arunaczali a nieprzerwany ciąg odwiedzających wzmagał się z roku na rok. W latach 20-tych i 30-tych miejsce to rozbudowano tworząc Ramanasramam, który w tym miejscu istnieje i działa do dzisiaj. Śri Ramana pozostał u stóp Arunaczali do końca swojego ziemskiego życia, przyciągając rzesze wyznawców, którzy w jego milczącym oddziaływaniu znajdowali przedsmak najwyższego szczęścia, rzeczywistego Boga. Jego drzwi były zawsze otwarte na na odwiedzających aśramę pielgrzymów - nawet w dniu, w którym ciało umierało, jego życzeniem było, aby wszyscy odwiedzający mieli do niego niezakłócony dostęp.
Jeden z pierwszych zachodnich uczniów, gdy po raz pierwszy zobaczył Maharisziego, zadał typowe dla europejczyka pytanie: "Czy i jak mogę pomóc światu?" Na co otrzymał równie charakterystyczną odpowiedź:
"Dopomóż przede wszystkim sobie, a tym samym pomożesz światu. Nie możesz pomóc światu, jeśli nie pomożesz sobie."
W 1950 roku Śri Ramana Mahariszi opuszcza ciało; jednak jego oddziaływanie i milczące nauczanie nie skończyły się - istnieją nadal z całą mocą i intensywnością. Jak sam powiedział na chwilę przed śmiercią ciała: "Nigdzie nie odchodzę. Dokąd miałbym pójść?".
Tekst pochodzi ze strony poświęconej Ramana Maharishi MAHA JOGA