Prekursorzy jogi w Polsce - Konrad Kocot. Rozmawia Justyna Moćko
Kalendarium Wydarzeń
Bądź w kontakcie
Wyszukiwarka Wydarzeń

Organizujesz wydarzenie?
 Dodaj je do naszego kalendarza!

Informacje Specjalne

pokaż wszystkie

Informacje

Organizujesz wydarzenie?
 Dodaj je do naszego kalendarza!

pokaż wszystkie

Partnerskie szkoły jogi

Prekursorzy jogi w Polsce - Konrad Kocot. Rozmawia Justyna Moćko

niedziela, 5 listopada 2006

Justyna Moćko

Zapraszamy do lektury wywiadów z polskimi nauczycielami jogi, mogącymi poszczycić sie najdłuższą praktyką i wieloletnim doświadczeniem. Przeczytajcie o początkach ich drogi i o tym kim są dzisiaj. Dziś zapraszamy do lektury wywiadu z Konradem Kocotem

Konrad, jesteś jednym z najdłużej uczących nauczycieli w Polsce, jednym z prekursorów. Opowiedz, proszę, jak zaczęła się Twoja przygoda z jogą?

Moja przygoda z jogą tak naprawdę zaczęła się w drugiej klasie szkoły podstawowej, kiedy przeczytałem książkę Maliny Michalskiej "Hatha joga dla wszystkich" Strasznie mnie zafascynowało to, co tam przeczytałem, o możliwościach, jakie daje joga, korzyściach dla zdrowia, dla umysłu. No i że jest to droga do szukania Boga, do szukania pełni. Do mnie, do dzieciaka bardzo przemówił aspekt wyzwolenia z jednej strony, a z drugiej aspekt zdrowotny.

Ćwiczyłeś według tej książki?

Tak, nawet przez całe dwa, trzy miesiące ćwiczyłem według tej książki. Potem chęć do ćwiczeń przeszła, ale idea pozostała. Parę lat później, w liceum trafiłem na zieloną książkę pod red. .prof. Romanowskiego "Teoria i metodyka ćwiczeń relaksowo-koncentrujących". To był kolejny kamyczek. Ta książka była bardzo opisowa. Studiowałem ją na wszystkie możliwe sposoby i bardzo się nią przejąłem. Ale też przejąłem się tym, że nie należy ćwiczyć bez nauczyciela, więc teoretycznie chłonąłem. Ale poza dietą niewiele robiłem. Zacząłem mocno sympatyzować z wegetarianizmem. Przeczytałem "Autobiografię" Gandhiego, ta książka bardzo mnie poruszyła. Wtedy zostałem moralnym wegetarianinem, choć w domu nie zawsze się udawało nie jeść mięsa. To szczególnie zasługa babci, która była taka nieszczęśliwa, kiedy odmawiałem mięsa. Kiedy wyjechałem na studia do Krakowa, to już zupełnie przestałem jeść mięso, co zostało w domu zaakceptowane. Dalsza moja wiedza jest z książki "Joga indyjski system leczniczy" Svami Kuvalayanandy i S.L. Vinekara. Pamiętam, krążyło xero tej książki

Wybrałeś studia, jak to się mówi w Krakowie, indianistykę

To już pod wpływem jogi. W liceum coraz bardziej się tym przejmowałem. Ale najpierw poszedłem w Rzeszowie na germanistykę. Kiedy się okazało, że jest możliwość przeniesienia się, to skorzystałem z tego i zacząłem studiować indianistykę. Samej jogi tam było niewiele. Były to studia głównie filologiczne, ale przy okazji dające fajną otoczkę kulturową, znajomość literatury, obycie z Indiami starożytnymi i współczesnymi. Byłem dwa lata na stypendium i specjalnie wybrałem Punę, żeby być u Iyengara godząc naukę sanskrytu z jogą.

Czyli wcześniej spotkałeś się ze Sławkiem Bubiczem?

Najpierw zetknąłem się z jogą, którą spopularyzował Pan Pasek w oparciu o TKKF. Na pierwszym roku studiów spotkałem dr. Orlickiego, który praktykował tę jogę, nawet prowadził kursy z ramienia TKKF. Chodziłem do niego na zajęcia. On mocno łączył jogę z buddyzmem wadżrajany, gdyż sam był mnichem tybetańskim. Zrobiłem kurs instruktorski pierwszego i drugiego stopnia. Na jednym z takich kursów TKKF-owskich (na pierwszy stopień), który odbywał się w Nowym Targu przyjechały dwie osoby, który były świeżo po kursie u Sławka. Po tym jego pierwszym słynnym kursie, na którym Sławek zszokował ówczesne środowisko polskiej jogi. Były to Ewa Szprenger oraz Ela Najah Kulpa. One pokazywały różne takie rzeczy, które były dla mnie wtedy sporym wyzwaniem. To było zupełnie inne spojrzenie na jogę. Zaintrygowało mnie to i związku z tym postanowiłem pojechać do Sławka i zobaczyć, co to jest tak naprawdę ta joga Iyangara. To był rok 1985 lub 1986. Pojechałem do Lublina, na mój pierwszy kurs ze Sławkiem. Pamiętam, to był weekend, piątek, sobota, niedziela. Poszedłem na pierwsze zajęcia do Sławka. Byłem przyzwyczajony, że się ćwiczy bez niczego, co prawda na informacji było napisane, żeby wziąć ze sobą koce, pasek itd. Ale nie wziąłem nic, no bo po co, przecież jogę się ćwiczy bez takich rzeczy. W trakcie pierwszej sesji totalnie umierałem. Najbardziej mnie dobiła świeca, bo nie miałem żadnych kocy. Na sali, na podłodze pamiętam to do dziś, były zielone, peerelowskie płytki PCV. Po długiej świecy, bezpośrednio na tych płytkach, z wariantami, (Sławek nas poprzeciągał na czasy zupełnie szalone, jak na ówczesne moje możliwości), następnego dnia okrutnie bolała mnie szyja a reszta ciała tez była mocno obolała. Stwierdziłem, że nie, to nie jest joga ale coś w rodzaju karate, lub nie wiem, co. Prawdziwa joga tak nie może wyglądać. I na następne zajęcia w sobotę i niedzielę już nie poszedłem Wróciłem do domu ale gdzieś w głębi czułem, że w jodze Iyengara jest Coś. Na następne zajęcia pojechałem już z całym ekwipunkiem. No i wsiąkłem w tę jogę. Do Sławka jeździłem raz na miesiąc, zacząłem jeździć do Ewy Szprenger ,Leszka Mioduchowskiego, a także do Gabrieli Gubillaro.W domu ćwiczyłem regularnie. Na początku trochę łączyłem jogę TKKF-owską z Iyengarowską, ale coraz bardziej odchodziłem od TKKF-u . W 1988 pojechałem na stypendium do Indii na dwa lata i oczywiście poszedłem do Instytutu. Po paru latach praktyki wydawało mi się, że już trochę umiem, coś wiem na temat jogi, ale w Instytucie szybko się rozwiały moje wyobrażenia na temat moich umiejętności.

I jak pierwsze spotkanie z Mistrzem?

Najpierw musiałem ponad 2 miesiące czekać, na przyjęcie do Instytutu gdyż odbywały się wtedy z wielką pompą 70 urodziny Gurujiego i w związku z tym panował tam straszny młyn. Zostałem przyjęty na zajęcia dla początkujących- po czterech latach praktyki tu, w Polsce. Chodziłem dwa miesiące na te zajęcia, po czym awansowałem na zajęcia do Gity i Praszanta. To było dla mnie duże wyzwanie fizyczne i psychiczne. Tak jak normalnie byłem w stanie stać bez problemu na środku w staniu na głowie, tak tam nie odważałem się stawać bez ściany.
Gita i Praszant prowadzili wówczas zajęcia ostrzej niż teraz. Było ciężko ale dzięki temu, że miałem ciągłą styczność z nimi, postęp następował szybko. Aż nastąpił ten dzień, kiedy trafiłem na zajęcia do Gurujiego. Praszant miał wypadek i Guruji przejął jego zajęcia. Nigdy nie zapomnę pierwszych zajęć, które były autentycznie straszne, po prostu otarłem się o śmierć. Byłem na skraju totalnego wyczerpania, w olbrzymim strachu. To był taki stan, że łatwiej było chyba umrzeć, niż nie zrobić czegoś, co Guruji kazał. Parę razy Guruji mnie stłukł, skopał, skrzyczał. Ledwo żyw dojechałem do domu. Przez trzy dni się kurowałem, nie byłem w stanie nic zrobić, wszystko mnie bolało. Na samą myśl, że mam iść znowu na zajęcia dostawałem sraczki, cały się trząsłem, bałem się, co ja tam będę robił. Ale poszedłem na następne zajęcia. Znowu byłem zdechlak po zajęciach. I tak mniej więcej dwa tygodnie umierania na zajęciach, po zajęciach, między zajęciami. A potem zadziały się we mnie takie niesamowite zmiany. Jak gdyby przeskoczyłem na inny poziom. Potem, jak gdyby wszystko było już inne. Z Gurujim praktykowałem mniej więcej rok.

Co powiedział Guruji po tym roku?

Guruji dał mi dyplom i powiedział, żebym pojechał do Polski uczyć. Przed wyjazdem, w Indiach, spotkałem się ze Sławkiem i on mi poradził, abym w Polsce skontaktował się z Leszkiem Mioduchowskim. Leszek zorganizował mój pierwszy kurs, latem 1990 roku w Lublinie. Byłem jak natchniony, po tym wszystkim, co się w Punie działo. Prowadziłem zajęcia nastawione na energię, na intensywność, na żarliwość, na przełamywanie. To było intensywne zmaganie się z materią . I tak prowadziłem zajęcia przez kilka pierwszych lat po powrocie - w Cieplicach, w Opolu, potem w Krakowie . Przez jakiś czas ze Sławkiem robiliśmy kursy. Potem 1992/1993 znów byłem pół roku w Indiach, wróciłem, w Polsce byłem rok i znów pół roku w Punie.

Jak wspominasz swoje pierwsze zajęcia w Lublinie? Czy pamiętasz kogoś z tamtych ludzi, ilu ich było, czy ktoś nadal praktykuje?

Parę osób pamiętam z tamtej grupy. Ile osób tam było, to trudno powiedzieć, tak ok. 20-30. Zajęcia prowadziłem na zupełnie innej energii. Naprawdę czułem, że wtedy przemawiał przeze mnie przekaz Gurujiego Teraz też przemawia, tylko zupełnie inaczej. Teraz to jest praca na doznawaniu, odczuwaniu, wewnętrznym porządkowaniu, a nie na robieniu, przełamywaniu.

Kiedyś się nad tym zastanawiałam. Kiedyś wszyscy prowadziliście zajęcia mocno, jak mówisz na przełamywanie. Taki mieliście przekaz. Teraz na odczuwanie. Czy to jest kwestia Waszej dojrzałości, czy tego, że Guruji się starzeje i nie ma już tyle energii, woli pobyć sobie w pozycji, niż skakać, więc Jego przekaz jest inny. Czy innych czynników? Jak Ty to widzisz?

Ta metoda cały czas się rozwija, cały czas się wysubtelnia. Z jednej strony jest tak (ja w to wierzę), że każdy musi przejść na początku taką intensywną, fizyczną szkołę. Bo to jest mocne oczyszczanie, wzmacnianie, oprócz tego rozwijanie specyficznego hartu ducha. Ale też uważam, że joga jest na tyle głęboka, ma tyle odcieni, że można zrobić niesamowity postęp, niesamowitych rzeczy doświadczać w zupełnie inny sposób. Owszem, zachowując tą wewnętrzną dyscyplinę, gorliwość, żarliwość, ale przeniesioną na bardziej delikatne poziomy, a nie tylko cały czas na zmaganie się z ciałem. Dzięki temu, że myśmy tyle przepracowali, Guruji mógł zacząć nas uczyć bardziej subtelnych rzeczy. Trudno uczyć subtelnych rzeczy ludzi zupełnie surowych.
Starzenie się też ma jakiś wpływ, ale Guruji jest taką osobą, która na pewno nie zmieniłaby przekazu tylko ze względu na to. Coś w tym musi być. Zresztą Praszant, który sam bardzo dużo ćwiczy, pierwszy zaczął jeszcze bardziej wysubtelniać praktykę. Dochodzi do bardzo subtelnych sposobów poznawania i nauczania. To, co można osiągnąć mocną pracą, można osiągnąć (oczywiście mając dużą dojrzałość i całą wcześniejszą wiedzę) w zupełnie inny sposób. Poprzez oddech, poprzez dźwięk, poprzez mudry, poprzez delikatne ustawienia, korekty. Poprzez odczuwanie.

Czy Guruji jest Twoim autorytetem, czy masz jeszcze jakieś inne autorytety? Praktykujesz coś poza jogą?

Guruji jest jednym z autorytetów. Szczerze mówiąc, takim autorytetem, do którego chyba też z czasem coraz bardziej dojrzewam. Widzę coraz większe spectrum możliwości jego oddziaływania. Jest to człowiek, który nadał zdecydowany kierunek mojemu życiu. Chociaż na początku, wiele lat temu, nasz kontakt słowny nie był szeroki. Ja też nie odczuwałem potrzeby zbliżenia się do niego. Na początku Praszant był mi najbliższy. Potem Gita. Od paru lat nadszedł czas na kontakt z Gurujim. To taka specyficzna więź. Ale też Guruji nie jest jedynym nauczycielem, który jest dla mnie ważny. Chrześcijaństwo ma ciągle dla mnie bardzo duże znaczenie. Jest też drugi nauczyciel- Swami Maheśananda, u którego uczyłem się recytacji, havanu ( wedyjskiego rytuału palenia ognia) ale przede wszystkim obserwacji świadomości i jej nieustannych gierek. O ile czuje, że Guruji bardziej ustawia od zewnętrza do wnętrza, to droga Swamiego jest bardziej od wnętrza na zewnątrz. Ale to też zgadza się z tym, co mówi Guruji, że rozwój następuje właśnie w tych dwóch kierunkach: od zewnątrz do wewnątrz i od wnętrza na zewnątrz. Ja też tak to czuję. Joga Iyengara doskonale potrafi prowadzić od tego co zewnętrzne w bardzo jasny, bezpieczny sposób do wnętrza. Dzięki temu potem można spokojnie i bezpiecznie penetrować wnętrze używając innych metod.

A Twoją inną metodą jest co?

Praktyka palenia ognia i to, czego się nauczyłem u Swamiego Maheśhanandy.
On jest joginem pracującym bezpośrednio na psychice. Poprzez obserwacje jak się dzieje, co się dzieje, odczucie tego, co się dzieje. Dlatego może właśnie technika w jodze Iyengara nie była dla mnie najważniejsza. Technika zawsze była dla mnie środkiem do czegoś. U mnie uczniowie nigdy się nie nauczą, że to ma być tak i tak. Może być tak, a może być też inaczej i też będzie działało. Do mnie zawsze przemawiała praca z energią, praca z czuciem, z pewną wyższą ideą. A nie mechaniczne odtwarzanie. Choć też jest to ważne. Taki przykład jak w nauce języka - można skupić się na tym, żeby znać wspaniale gramatykę, znać wszystkie możliwe reguły, być super poprawnym, ale nie mieć przyjemności z mówienia. Wole mieć przyjemność z mówienia i kontaktu z kimś drugim, nawet za cenę błędów gramatycznych, niż być super poprawnym, a nie móc nawiązać kontaktu.

Opowiedz, jeśli możesz, jeśli chcesz, o swoim drugim Mistrzu, Swamim.

Swami Maheśhananda jest następcą Swamiego Kuvalayanandy. Zajmuje się głównie ogniem, recytacją, ale też można powiedzieć takim zdrowym poradnictwem psychologiczno-jogicznym. Przy czym to jego poradnictwo nie polega na prawieniu mądrości, zasad. On wysłuchuje, opowiada jakąś tam historyjkę, niekoniecznie związaną z tym, co się do Niego mówi i potem, na koniec zadaje jakieś pytanie związane z historyjką. Okazuje się, że dostałeś odpowiedź na pytanie, które zadałeś. Albo czasami Cię obśmieję w jakiś przedziwny sposób. Samo bycie przy Swamim jest bardzo intensywne. Mimo, że fizycznie tam się nic nie dzieje. Dwa razy dziennie jest palony ogień. Można sobie przy Nim posiedzieć, trochę pogadać, posłuchać, co On mówi. Ale w środku tyle tam się dzieje...

Kiedy Go odkryłeś? Podczas którego swojego pobytu?

Podczas pierwszego pobytu. Byłem u Iyengara, ale też cały czas czułem związek, sympatię do tego, czego się uczyłem wcześniej. Postanowiłem pojechać do Instytutu w Lonavli, gdzie też zrobiłem kurs nauczycielski. Wtedy właśnie poznałem Swamiego.

Poczułeś przekaz?

Poczułem z Nim bardzo silną więź od samego początku.

Potem, kiedy jeździłeś do Indii, to swój czas dzieliłeś pół na pół?

Jeździłem i tu i tu. Większość do Iyengara. Kiedy jechałem na półtora miesiąca, to pół miesiąca spędzałem u Swamiego a miesiąc u Iyengara

Czy On ma tam dużo takich uczniów jak Ty?

Ma trochę, przy czym On zupełnie o to nie zabiega. Szybko ludzi odsyła. Jestem tam tydzień, dwa, po czym On każe mi wyjechać.

I już załatwione?;-)

Tak, wystarczy.

Iyengar takiej metody nie stosuje.

Ważne jest to, żeby uniezależniać ludzi, ale też ważne jest to, co Guruji podkreśla, żeby trzymać kontakt z metodą. Szczególnie, jeśli ktoś głęboko w to wszedł. Tym bardziej, że ta metoda naprawdę cały czas ewoluuje. W Instytucie dzieje się coś niesamowitego. Trudno mi to określić, ale jakościowo tam zaszły duże zmiany. Inna jakość uczenia i w ogóle sama atmosfera w Instytucie. Jest to zupełnie inny Instytut niż np. dwa lata temu.

I zupełnie inny niż 12 lat temu?

Tak. Ale jak gdyby ta różnica między powiedzmy 2 lata temu a tym, co tam zastałem ostatnio, to zupełnie inny wymiar. Na plus. Guruji zaczął uczuć znowu. Uczy na praktyce własnej swoją wnuczkę. Ten Jego entuzjazm. Dużo subtelnej, dobrej energii.

Czym jest dla Ciebie teraz praktyka własna? Na czym się teraz koncentrujesz?

To, co teraz Praszant pokazał, było dla mnie bardzo ważne. Uzyskałem od niego potwierdzenie, żeby nie bać się szukać w praktyce własnej. Masz prawo szukać na wszystkie możliwe sposoby, nawet za cenę błędu. Nie ma jednej drogi dojścia do celu. Tak jak np. na zajęciach robimy u niego trikonasanę. Można ją robić jak się chce. To może w ogóle nie przypominać zewnętrznie trikonasany. Ma się przejawić twoje odczucie, idea tej pozycji, a nie jej zewnętrzny kształt . Dlatego sposób dojścia do niej też może być przedziwny. Czyli jest przyzwolenie na eksperymentowanie, na szukanie. To się przejawia później, w życiu, na zastosowaniu nowych rozwiązań, niekoniecznie tylko takich, jakie wszyscy robią i jakie ja robiłem do tej pory. Spróbuję inaczej, zobaczymy, do czego to doprowadzi. Może to będzie dobre, może nie, ale przynajmniej będę miał naukę - aha, to doprowadzi do tego celu ,przynajmniej dziś - a jutro zobaczymy.
Gdybyś miał do wyboru trzy pozycje, to które byś wybrał dla siebie.

To się zmienia. Na dzień dzisiejszy virabhadrasana 3, sirszasana, sarvangasana

Asana, która Ci na początku sprawiała największy kłopot?

Chyba tradycyjnie: supta-virasana, adho mukha śwanasana. Po prostu umierałem w tych pozycjach. Zresztą każda pozycja według metody Iyengara na początku potrafi zabić;-)

Oprócz jogi i praktyki ognia, coś jeszcze praktykujesz?

Lubię chodzić do kościoła. Teraz jest taki czas, że trochę mniej czytam, co jest związane ze sprawami osobistymi. W ostatnich paru latach niestety, prawie w ogóle nie czytałem, ale może to dało mi więcej możliwości wczuwania się. Zdobywania wiedzy poprzez obserwację, czucie, a nie poprzez czytanie. Tutaj się rzeczywiście sporo cofnąłem. Albo nie, czas pokaże.

Powstało Polskie Stowarzyszenie Jogi Iyengara. Jesteś jednym z założycieli, obecnie przewodniczącym. Po co powstało Stowarzyszenie?

Intencją było, aby propagować naukę Gurujiego. Ale przede wszystkim, żeby móc zacząć prowadzić w Polsce szkolenia, rozwijać całą stronę nauczycielską. Guruji chciał, aby powstała organizacja, struktura, która naucza według Jego metody. Aby nie było tak, że różni ludzie robią różne rzeczy i powołują się na Jego metodę. Kiedy jest struktura, zasady, wiemy, że wszyscy nauczyciele, którzy uczą, mają obowiązek stałego kontaktu z Puną. Między innymi po to, żeby być na bieżąco z tym, co tam się dzieje.
Stowarzyszenie jest również po to, żeby integrować ludzi w jodze, ale jednocześnie ich nie stłamsić. Ja zawsze byłem zwolennikiem tego, żeby Stowarzyszenie było jak najluźniejszym tworem. Z jednej strony ono wymaga pewnych struktur organizacyjnych, żeby mogło funkcjonować, ale z drugiej strony zawsze wierzyłem w to, że joga jest czymś bardzo indywidualnym. Każdy nauczyciel powinien mieć jak największą autonomię, ale w ramach pewnego, ogólnego systemu. I taką misję ma Stowarzyszenie. Z jednej strony tworzy pewne ogólne ramy jogi Iyengara, a z drugiej strony, pozwala zachować jak największą autonomię. My zapraszamy nauczycieli z różnych krajów. Niektórzy z nich są bardziej pod wpływem Gity, inni Gurujiego a jeszcze inni Praszanta, aby pokazać tu, w Polsce różne odcienie jogi Iyengara.

Ale chyba między nimi: Gitą, Gurujim i Praszantem nie ma konfliktów

Mają inną wizję, co nie znaczy, że się zawsze zgadzają. Guruji nieraz mówi, że ma być tak, Gita twierdzi, że ma być zupełnie inaczej, a Praszant jeszcze inaczej. To z kolei daje ludziom informację, że jest nie tylko jedna droga dojścia do celu. Każdy może sobie powiedzieć - Aha, na tym etapie rozwoju, na którym teraz jestem, pasuje mi to, więc zagłębiam się w ten rodzaj uczenia.

A Ty czujesz się obecnie najbliżej z Gurujjm?

W tej chwili najbliżej Gurujiego i Praszanta. Praszanta widzę na nowo- w tym, co pokazał ostatnio, zupełnie się zakochałem.

Ale po co tych nauczycieli w Polsce ma być tak dużo?

Nie jest kwestią, że tak dużo, tylko że jest takie zapotrzebowanie. Istotą kursu nauczycielskiego tak naprawdę jest to, że ludzie się rozwijają, doskonalą, poznają metodę nie tylko od strony praktyki ale też i nauczyciela. To jest kolejny krok w rozwoju.

Ale jednak egzaminy są stresujące, jest to metoda certyfikowania taka zewnętrzna. Przychodzi jakiś pan ogląda uczniów i ocenia. Czy ta metoda certyfikacji wg Ciebie jest dobrym pomysłem? Mnie się bardziej podoba w buddyzmie: nauczyciel posiedzi koło ucznia i daje inka albo nie.

Tutaj tak naprawdę jest to samo, bo uczeń najpierw musi być przy nauczycielu. Ja nie wierzę, żeby ktoś mógł się nauczyć, będąc sam. Będąc przy nauczycielu uczeń tym wszystkim przesiąka, dlatego ten kurs trwa tyle czasu. To jest czas na przesiąkanie, na bycie w tym wszystkim. Na to, żeby się po parę razy zmieniały idee dotyczące tego, czym jest joga, czym jest dana pozycja, co jest ważne, a co nie jest ważne. To się będzie zmieniało. Natomiast sam egzamin jest czymś w rodzaju inicjacji Jest to przeżycie bardzo pozytywne i ubogacające. Na koniec;-). Na początku też mi się nie podobała ta idea egzaminowania. Sam też przechodziłem przez egzaminy. Na początku traktowałem je ot tak, dobra, przejdę przez nie. Ale im dalej w tym jestem, tym bardziej mi się to podoba. Z jednej strony fakt, że masz się przygotować do egzaminu pomaga Ci jakoś się zdyscyplinować, przećwiczyć pewne rzeczy, poprosić innych, żeby zaobserwowali, jak to robisz, czy dobrze, czy źle, co ewentualnie trzeba poprawić. To jest możliwość szukania, czytania. To jest jakiś sposób na samodoskonalenie się. Natomiast sam wynik egzaminu jest tu zupełnie nieważny. Samo to przeżycie jest wartościowe. Jeżeli my otworzymy się na to doświadczenie, niezależnie od wyniku (też miałem okazję nie zdać egzaminu i wiem, że wcale nie jest to przyjemne uczucie), zaakceptujemy nawet ten wynik "negatywny" to jest to bardzo budujące i ubogacające.

Ale robi się coś w rodzaju hierarchii.

Ja tego wcale nie widzę, jako hierarchię. Są różne stopnie, ale to nie znaczy, że ktoś jest wyżej, a ktoś jest niżej. Znaczy tyle, że ten przeszedł przez tyle etapów a ten na razie przez tyle, co nie znaczy, że nie może przejść przez więcej. Tylko to wymaga czasu, to wymaga bycia w tym. Ja bym na pewno tego nie widział w kategorii gorszy - lepszy.

Jak widzisz swoją rolę jako nauczyciela?

Dla mnie najważniejsze jest przekazywanie pewnej idei, która się z tym wszystkim wiąże. Z jednej strony poszukiwanie, ale też wyczulanie się na siebie, na innych, szukanie tej jedności w zgodzie z sobą, z wszechświatem. Do tego dopasowuje metody. Nieraz to mogą być bardzo intensywne, gorliwe, żarliwe metody, a nieraz zupełnie przeciwnie - coś bardzo miękkiego, delikatnego.

Co chcesz najbardziej przekazać swoim uczniom?

Wiarę w siebie, że mogą coś osiągnąć. I akceptację.

Czym dla ciebie jest joga?

Wyzwoleniem.

Na Twoich obozach jest dużo rytuałów hinduskich, do których jesteś przywiązany. Czy to jest efekt Twoich podróży do Indii, gdzie właściwie jesteś raz na rok.

Na kursach, które robię dla początkujących jest tego bardzo niewiele, natomiast jest tego więcej na kursach dla zaawansowanych. Z jednej strony chciałbym się podzielić tym, co tam, w Indiach, doznałem. Z drugiej strony uważam, że jako przyszli jogini, czy osoby, które czerpią z tamtejszej kultury, dobrze, żeby mogły sobie pobyć w czymś takim, zobaczyć, jak to smakuje. Zawsze zostawiam otwartą drogę, - jeśli ktoś chce tym podążać, chce to zgłębiać, to proszę bardzo, jeśli nie chce, to też proszę bardzo. To jest bardziej na zasadzie, żeby ludzie poznali otoczkę, która też jest ważna w przypadku jogi.

Czy chcesz opowiedzieć o swojej inicjacji bramińskiej?

To było związane z ogniem. Kiedy byłem u Swamiego Maheśhanandy nie ciągnęło mnie, ani do tego, żeby samemu palić ogień, ani aby przejść ten cały rytuał bramiński. Trochę trwało zanim dojrzałem do inicjacji. Inicjacji na to, żeby mieć przekaz na zgłębianie tamtej wiedzy. Wiedzy zawartej w Wedach, wiedzy jogicznej, upaniszadowej. Tym bardziej, że wcześniej, kiedy byłem w Aśramie Katolickim Sianti Wanam u Ojca Griffithsa, miałem u Niego taką pierwszą inicjację - na sadhakę. Czułem, że ta inicjacja bardzo dużo zmieniła. Dała mi impuls do zupełnie nowych poszukiwań. Tak samo było z inicjacją bramińską. To tak, jak z każdym egzaminem- to inicjacja na coś nowego. Otwiera ci nowe możliwości, z których możesz skorzystać, albo nie. Tak samo było z tą inicjacją, otworzyła mi nowe możliwości, na ile z nich skorzystałem, to dopiero czas pokaże. Ale było to duże przeżycie.

Miałeś taki moment, że chciałeś rzucić to wszystko, przestać praktykować, zająć się czymkolwiek

Tak, było tak kilka razy. Kiedy czułem, że czegoś zaczyna mi brakować w praktyce. Taki duży kryzys zaczął się w 1994.

Dopiero w 4 lata po rozpoczęcie własnej szkoły

Szkoły tak, ale już miałem wtedy, co najmniej 10 lat praktyki jogi. Czułem, że taka intensywna praktyka fizyczna nie daje mi głębi, której szukam. Brakowało mi "duchowości". To było intensywne fizycznie, na poziomie fizycznym czułem się dobrze ale brakowało mi odczucia czegoś głębiej. Akurat wtedy pojechałem do Indii i Guruji prowadził kurs w Rishikesh, gdzie pokazał pracę z elementami - ziemia, powietrze, ogień i odczuwanie. Wszystko wtedy robiliśmy na odczuwaniu. Nie było niczego na maksimum, na powtórzeniach, na trzymaniu czasów w pozycji, tylko na czuciu pozycji. Jak ustawiać te elementy, żeby było lepiej. To było to, czego mi trzeba było, czego szukałem. Dało mi to napęd do dalszej pracy. A po kolejnych kilku latach znów nastąpił kryzys;-) Zaczął się w 2002. Ja wtedy byłem bardzo przemęczony, zaczęły się na to nakładać sprawy rodzinne. Byłem dwa razy w Punie i zupełnie nic do mnie nie trafiało. W ubiegłym roku bardzo chciałem jechać do Indii, ale miałem straszny opór przed wyjazdem do Puny. Myślałem: "Znowu tam pojadę, znowu te same rzeczy, nie chcę, ja chcę pojechać gdzieś indziej, czegoś doświadczyć, coś przeżyć" Ale w końcu pojechałem do Instytutu i tam na nowo, otwarcie totalne. Teraz znów chcę tam jechać. Dostałem bardzo duży zastrzyk subtelnej, dobrej energii. Jednocześnie potwierdzenie moich wcześniejszych poszukiwań, intuicji.

Interesowałeś się różnymi innymi systemami, technikami psychologicznymi.

Tak, mniej więcej w 2002 roku zobaczyłem, że te narzędzia, które mam, nie do końca mi wystarczają i zacząłem szukać czegoś więcej. Stąd większe zwrócenie się w stronę psychologii. Szczególnie metoda Berta Hellingera bardzo do mnie przemówiła. Dała mi konkretną odpowiedź na mnóstwo pytań. Dla mnie metoda Berta Hellingera to jest konkretna joga. Wyrażona w języku - przyczyna, skutek, zależności karmiczne, rodzinne. Akceptacja własnej karmy, własnego przeznaczenia sprawia, że możemy zacząć coś z tym robić.

W swoim rozwoju duchowym nie obawiasz się sięgać po różne techniki, metody, bo wychodzisz z założenia, że wszystko Cię rozwija. Joga nie jest wystarczającą technikę?

Joga jest bardzo dobrą techniką i na pewno jest wystarczającą. Tylko ja nie jestem na tyle doskonały, żeby oprzeć się tylko i wyłącznie na jodze. Zresztą Swami Maheśhananda pokazał mi taką drogę, żeby swobodnie czerpać z różnych metod. On twierdzi, że różne techniki duchowe mają nas wzmacniać. Tak samo twierdzi Hellinger, który mówi, że to, co nas wzmacnia, co daje nam siłę, (niezależnie od tego, co to jest) - jest dobre, tak, jak pożywienie. W zależności od etapu życia, pory roku, wieku, jeden pokarm nam służy bardziej, inny mniej. Mądrość polega na tym, żeby jeść to, co nam służy, w takiej ilości, w jakiej nam służy, a unikać tego, co nam w danej chwili nie służy. Tak samo jest z rozwojem duchowym. Pewne techniki, metody, przekonania bardziej nam służą na danym etapie życia, a być może na jakimś etapie nam służą mniej. Co nie znaczy, że są złe, po prostu dla nas, na tym etapie potrzebne jest coś innego.

Na jakim etapie teraz jesteś?

Jestem z jednej strony na etapie akceptacji, z drugiej strony na etapie pokory. To akceptacja z jednej strony siebie, z drugiej strony innych. Akceptacja dotyczy tego, że pewne rzeczy potrafię lepiej, pewne gorzej, z pewnymi w ogóle sobie nie radzę. Tak samo inni mają prawo sobie z czymś nie radzić, niezależnie, czy mi się to podoba, czy nie, czy jest mi to na rękę, czy też nie. To jest fajny, głęboki spokój oparty na akceptacji. Na tym, że każdy ma prawo do swojej własnej drogi.

A jaka jest Twoja droga na przyszłość? Co byś chciał osiągnąć?

W przyszłości - nie wiem. Mało chcę w tej chwili. Kiedyś miałem napisane marzenia, oczekiwania, rzeczy, konkrety. Teraz to zupełnie odeszło. Bardziej zdaje się na bycie i na obserwowanie tego, co się dzieje. To podpowiada mi, w którą stronę warto by było pójść teraz. Taka akceptacja i przyglądanie się temu, co jest, żeby wiedzieć, z czym sobie daję radę, a nad czym warto by było popracować

Pracujesz na energii, w związku z tym mam takie pytanie, które już dawno chciałam Ci zadać. Na Twoich obozach (patrząc statystycznie) zawiązuje się najwięcej par, związków itp.

Nigdy na to nie patrzyłem w ten sposób.

Masz na to wpływ?

Całkiem nieświadomy;-) Może właśnie dzięki temu, że proponuję, żeby czuć bardziej pewne rzeczy, ludzie bardziej się otwierają. Ale nigdy z tej strony na to nie patrzyłem;-)

Pamiętasz jakąś zabawną sytuację z zajęć?

Trochę taką a propos. Był taki kurs, jeden z kursów po powrocie z Indii. Wtedy dużo pracowałem z kostką. Sethubanda z kostką - tłukłem to niemiłosiernie. Tym bardziej, że sam miałem z tym straszne problemy. Mocno cierpiałem w tej pozycji, ale to był ten czas, że boli, to trzeba tym bardziej trwać w pozycji. No i zrobiłem taką sesję z kostką. Po tej sesji przychodzi do mnie kobieta, w poważnym wieku, stateczna i mówi: "Konrad, coś Ty zrobił, ja po tych ćwiczeniach z kostką nie mogę się opanować. Tak mi się miednica pootwierała, że muszę mieć chłopa". Od tego czasu już zacząłem uważać na ćwiczenia z kostką.;-)

Często stosujesz zajęcia w parach i pomoce. Na różnych kursach widziałam, jak wykorzystujesz to, co masz akurat w zasięgu wzroku. Masz niesamowity zmysł, jak by tu to, co mamy, wykorzystać jako pomoc jogiczną.

Zmysł mi się wyrobił. To wynika z tego, że wiem, jaki powinien być kształt pozycji. Widząc coś, myślę, aha, dzięki temu kształtowi w tej czy w tej pozycji można się lepiej dostać do bioder, do klatki piersiowej. Tak samo, jeśli chodzi o pracę w parach. Dzięki temu, że ktoś tutaj coś naciśnie, to nasz klient odczuje to i to.

Sam wymyślasz te warianty, czy to wiedza z Puny.

Zdecydowana większość wiedzy jest z Puny, ale też dużo własnej praktyki, intuicji i chęci próbowania. Cała ta joga powstała na zasadzie praktyki. Dzięki praktyce otwierają się kolejne klapeczki, coś zaczyna być oczywiste.

Twoje doświadczenie terapeutyczne - czy masz takie poczucie, że spektakularnie komuś pomogłeś?

Spektakularnie to nie wiem, ale często ludzie przychodzą i mówią, że coś im pomogło. Taka historia, w formie anegdotki. Przyszedł do mnie profesor, chirurg, specjalista od bólów głowy, jeden z lepszych w Krakowie. Przyszedł z problemami dolnych pleców. Na jednych zajęcia miał straszny ból głowy. Zapytał, czy mogę coś z tym bólem głowy zrobić. Zgodziłem się, zrobiłem z nim w sumie podstawowy zestaw. Sprawdziłem, czy działają na niego wygięcia do tyłu, czy skłony do przodu. On powiedział, że w skłonach do przodu jest mu lepiej, więc zrobiłem z nim serię skłonów z bandażem, opartą głową. Pan profesor po zajęciach powiedział, że jest to fenomenalne, ale jednocześnie fizjologicznie niemożliwe, żeby po czymś takim ten ból mu przeszedł. On bierze jakieś super proszki, z których każdy kosztuje ileś tam setek złotych, ale one tylko działają na coś tam - tu zrobił mini wykład. To, co ja tutaj z nim zrobiłem, nie miało prawa zadziałać. Pan profesor był w pozytywnym uniesieniu.;-)

Jak myślisz, jak za kilka lat będzie wyglądała joga w Polsce?

Ja osobiście bym bardzo chciał, aby to poszło w kierunku nauczycieli poszukujących poprzez własną praktykę ale może pójść w dwie różne strony. Jeden model polega na ty, że robi się przemiał, intensywnie, dużo, produkcja uczniów, produkcja nauczycieli. A drugi model to taki, gdzie uczy się tego, czego naprawdę się chce. Zdaje sobie sprawę z tego, że niewielu ludzi może sobie tak naprawdę na to pozwolić, żeby móc uczyć tego, czego naprawdę chcą. Bo mając szkołę, staje się zobligowanym, aby mieć na tyle uczniów, żeby móc zarobić na tę szkołę, na czynsz, na pensje itd. To siłą rzeczy warunkuje, jak się uczy. Uczy się tak, żeby byli uczniowie. Natomiast nie mając szkoły, a jednocześnie mając jakieś inne źródło dochodów, można sobie pozwolić, żeby uczyć, tak, jak się chce uczyć, tak, jak się czuje, że to powinno wyglądać. Był taki czas, że trochę chałturzyłem, żeby utrzymać szkołę, ale jednocześnie zauważyłem, że mnie to wypala, więc od tego odszedłem.

A metoda na to, żeby nie wypalało?

Być w zgodzie z sobą. Jest taki etap, kiedy czujesz, że masz potrzebę bycia w szkole, bo to też daje satysfakcję, że uczysz, zarabiasz itd. Ale są kolejne etapy życia. W pewnym momencie przestaje ci to odpowiadać, więc albo to robisz dalej i się wypalasz dalej albo coś zmieniasz.
Aby zadziałał się ten drugi model, musi być parę osób i prowadzić szkołę, zajęcia. Jedna osoba nie jest w stanie tego robić. Taki pewien rodzaj wspólnoty jogicznej. Jest kilka osób, które chcą razem to robić, ale nie muszą tego robić cały czas. Mają czas na własny rozwój, mogą gdzieś wyjechać. Bo to też jest konieczne. Nawzajem się nakręcają, inspirują, ubogacają.

Joga Iyengara jest bardzo wymagająca pod kątem uważności, precyzji, dokładności, odczuwania. Jak myślisz, czy może być kłopot, z tym, że nie będzie chętnych do tak trudnego przekazu?

Tak też może być. Ale z drugiej strony myślę,, że jest to przekaz wciągający ludzi. Nie jest to łatwy przekaz. Tak samo jak pobyt w Punie, nie jest łatwym pobytem. Oni tam w żaden sposób nie zachęcają ludzi do praktykowania, do bycia w tej metodzie. Wręcz przeciwnie, "rzucają kłody", po to, żeby ludzie się określili, czy chcą tego, czy nie. Jeśli się określą, że chcą, to mogą dużo skorzystać. Zauważ, że ta metoda działa właśnie dlatego, że są te wymagania. Wymagasz uważności, wymagasz precyzji, wymagasz skupienia, dyscypliny. Tego, od czego my tak naprawdę teraz uciekamy w życiu. My teraz mamy taką durną, zewnętrzną dyscyplinę, bo szef, bo obowiązki, bo organizacja, w której jesteśmy. Ale tak naprawdę nie ma w tym żadnego zrozumienia, czy akceptacji, tylko tak jest, bo jest. W związku z tym uciekamy we wszystkie możliwe rzeczy, żeby sobie pofolgować. Tymczasem okazuje się, że dyscyplina może być czymś zdrowym, czymś bardzo budującym. To wynika z naszej akceptacji zasad, co na początku wcale nie jest łatwe.

Kiedy patrzysz na jogę w aspekcie duchowym, czy jest to system religijny czy ponad-religijny, którego każdy może spróbować?

Każdy może spróbować. Z religijnością nie ma nic wspólnego. Od pewnego etapu, powiedzmy, od grupy ogólnej, zaczyna się pokazywać pewne aspekty duchowe, że joga to nie jest tylko praca z mięśniami, ale też kontakt z wnętrzem. A poprzez kontakt z wnętrzem również z kimś większym. Byłbym daleki od mówienia o religijnych aspektach jogi. Każdy powinien sam sobie takie rzeczy określić i nazwać. Natomiast jak najbardziej uważam, że obowiązkiem nauczyciela jest wskazywanie na to, że joga jest też drogą duchową.

Pod warunkiem, że nauczyciel to odkrył.

Tylko wtedy możesz to przekazać. Joga jest pewną ścieżką. Jeśli ktoś postępuje tą ścieżką, to chce się dzielić tym, co na tej drodze spotyka. Jeśli ktoś jest w danym miejscu, to może powiedzieć, słuchaj, tutaj jest to, a co jeszcze przed nami, to niewiadomo.

Kraków, 14.10.2006

Wywiad przeprowadziła i zredagowała: Justyna Moćko

Wyszukiwarka Wydarzeń

Organizujesz wydarzenie?
 Dodaj je do naszego kalendarza!

Ludzie Jogi
Polecamy
JOGA SKLEP - Akcesoria do Jogi