Prekursorzy jogi w Polsce - Leszek Mioduchowski. Rozmawia Justyna Moćko
Kalendarium Wydarzeń
Bądź w kontakcie
Wyszukiwarka Wydarzeń

Organizujesz wydarzenie?
 Dodaj je do naszego kalendarza!

Informacje Specjalne

pokaż wszystkie

Informacje

Organizujesz wydarzenie?
 Dodaj je do naszego kalendarza!

pokaż wszystkie

Partnerskie szkoły jogi

Prekursorzy jogi w Polsce - Leszek Mioduchowski. Rozmawia Justyna Moćko

poniedziałek, 20 listopada 2006

Justyna Moćko

Zapraszamy do lektury wywiadów z polskimi nauczycielami jogi, mogącymi poszczycić się najdłuższą praktyką i wieloletnim doświadczeniem. Przeczytajcie o początkach ich drogi i o tym kim są dzisiaj. Dziś zapraszamy do lektury wywiadu z Leszkiem Mioduchowskim

Leszku, opowiedz nam o początkach jogi w Polsce. Jak Ty to widzisz, jak to się zaczęło? Wiem, że byłeś jednym z prekursorów….

Może nie prekursorów, ale zaczynałem dość dawno, zaraz po stanie wojennym. Trafiła mi się książeczka Koglara - "Joga dla Ciebie" wydana na Słowacji, ale w języku polskim (mam ją do tej pory) i książka prof. Romanowskiego "Teoria i praktyka ćwiczeń koncentrująco - relaksacyjnych". Później trafiłem na kilka imprez Krzyśka Śliwińskiego w Lublinie. On to nazywał "Recepcja myśli Wschodu". Od niego dostałem Eliadego "Joga i nieśmiertelność" do korekty i do egzemplarza próbnego włożyłem parę swoich zauważonych błędów drukarskich. Później Krzysiek dał mi do przejrzenia "Light on joga", którą natychmiast skserowałem. W tamtych warunkach stanu wojennego skserować taką dużą książkę było cudem. Zacząłem ćwiczyć z tej książki. Nie umiałem angielskiego, na tej książce uczyłem się angielskiego. Nawet zrobiłem takie zgrubne tłumaczenie, które potem Sławek trochę wykorzystywał do pracy ze swoim tłumaczeniem "Light on joga". Zacząłem ćwiczyć. W pół roku później przyjechał Sławek Bubicz z Indii. Bardzo się mocno zastanawiałem, czy taki doświadczony jogin jak ja powinien pójść na kurs do jakiegoś człowieka, który dopiero otwiera kurs.

Taki doświadczony jogin jak Ty, rozumiem?

Tak;-) W końcu się przełamałem i na pierwszych zajęciach uzyskałem więcej niż przez pół roku ćwiczeń z książką. Na jednych zajęciach uzyskałem więcej. Później chodziłem na wszystkie zajęcia Sławka. Prawdopodobnie byłem jedyną osobą, która zaliczyła wszystkie jego zajęcia w Lublinie, żadnego nie opuściłem.
Sławek przywiózł z Indii dobry towar - jogę Iyengara, a Lublin zaczął okazywać się trochę prowincją. I Sławek wyemigrował do stolicy.
Pierwsze kursy w Warszawie organizowała mu Ewa Suskiewicz, która szczerze mówiąc najpierw zwróciła się z tym do mnie. Powiedziałem, że nie czuję się na siłach, ale znam takiego człowieka, który pewnie to podejmie i podałem jej namiar na Sławka. On o tym nawet nie wie.

Czy Ty byłeś w tej grupie, która w Domu Kultury ćwiczyła z Krzyśkiem Malinowskim z książki? Ze Sławkiem?

Ja nie byłem w tej grupie. Ja wtedy byłem mocno zaangażowany w Solidarność. Udzielałem się na poziomie Zarządu Regionu w Solidarności. Potem nastąpił stan wojenny i taki mój gwałtowny zwrot w stronę jogi w ramach intuicyjnie pojętej emigracji wewnętrznej.

Ale czemu akurat joga? Interesowałeś się wtedy Wschodem?Moja żona ćwiczyła sobie z tej książeczki Koglara "Joga dla Ciebie". Ale moja żona w młodości uprawiała akrobatykę sportową. Na te wszystkie asany, która ona sobie z tej książeczki ćwiczyła, patrzyłem z boku, z jakimś rodzajem niemocy. Byłem pewny na 100% , że to są rzeczy nie dla mnie, nie dla normalnego człowieka (prawdopodobnie tak myśli teraz większość ludzi spotykając się z jogą). Patrząc na te jej ćwiczenia raz czy dwa sobie spróbowałem. I nagle uświadomiłem sobie, że jest to droga do zmiany siebie stojąca otworem przed każdym człowiekiem. To było jak uderzenie ciężkim obuchem w głowę. Naprawdę wcześniej myślałem, że to jest dla paru ludzi, którzy mają takie predyspozycje. Nagle uświadomiłem sobie, że każdy człowiek może coś ze sobą zrobić. To jest właśnie joga: zmiana siebie! Taka prosta rzecz, w którą zupełnie nie wierzy dziewięćdziesiąt parę procent ludzi.

Był taki trend, aby uczyć się jogi w TKKF.

Ja tego nie robiłem. O razu była joga Iyengara i Sławek.
Przed wyjazdem do stolicy po pewnych zajęciach Sławek zwrócił się do mnie z pytaniem - prośbą, czy bym nie poprowadził tego kursu za niego. To było po półtora roku ćwiczeń z nim. Potraktowałem to jako żart. Tak go jakoś zbyłem. Wieczorem zadzwonił do mnie kierownik domu kultury i też zwrócił się do mnie z taką propozycją. To był 1984. Zorientowałem się, że nastąpiło jakieś nieporozumienie na wyżynach dla mnie niepojętych. I tak zacząłem uczyć jogi. W Lublinie, po Sławku.
Do Indii pojechałem jako drugi człowiek z Polski. Pierwszym, który wyjechał po Sławku, był Marek Lebowa z Lublina. W rok później poleciałem ja. Mieliśmy jechać sporą grupką z Polski, razem z Jurkiem Jaguckim i jeszcze paroma osobami. Oni wszyscy z jakichś powodów zrezygnowali z tego wyjazdu, mimo, że mieli potwierdzone miejsce na samolot, co było wielką rzadkością. Ja miejsca nie miałem potwierdzonego prawie do samego wyjazdu. Dopiero w ostatniej chwili dostałem tak zwaną "okejkę", czyli bukowane miejsce. Tym sposobem wyjechałem. Jurek w ostatniej chwili zrezygnował i na następny wyjazd do Indii czekał dobrych kilka lat.
Po przyjeździe nabrałem ochoty na przeprowadzenie warsztatów. Dałem ogłoszenie i na warsztat do Lublina zjechało 50 osób z całej Polski. W czasie trwania tego warsztatu ktoś mi doniósł, że z Indii przyjechał jakiś chłopak, który dostał certyfikat od Iyengara. To był Konrad Kocot. Zadzwoniłem do niego i zaproponowałem mu, żeby poprowadził część tego warsztatu. Tym sposobem Konrad zaczął uczyć jogi, to były jego pierwsze zajęcia w Polsce.

Jak znajdowałeś ludzi? To było po stanie wojennym, nie było internetu, telefony rzadko, a mówisz, że zebrało się pięćdziesiąt osób. Jak się pięćdziesiąt ludzi znalazło?

W międzyczasie zaistniała bardzo ciekawa sytuacja. Sławek Bubicz zaprosił Gabriellę Giubillaro, która zaczęła regularnie przyjeżdżać do Polski, dwa razy do roku. Wpompowała w Polskę niesamowitą pracę. Miałem kontakty do ludzi, którzy przyjeżdżali na te warsztaty. To były setki osób.

Właśnie, często mówisz, że jesteś uczniem Gabrielli. Nie Iyengar tylko Gabriella?

Coś to znaczy. Ja mam taką hierarchię. Z Iyengarem widuję się co trzy-cztery lata, a Gabriella jest na co dzień (spotykam się z nią 2-3 razy do roku). Moje uczniostwo też się zmienia. Ja czuję że to moje uczniostwo u Gabrieli jest zdecydowanie inne niż było 5 czy 10 lat temu. Ale nie widzę potrzeby, żeby to "inne uczniostwo" przyjęło formę jakiegoś dramatycznego rozstania, jak to ma miejsce powiedzmy szczerze "normalnie" teraz w środowisku jogi Iyengara.

Prowadziłeś zajęcia za Sławka, Sławek pojechał do Warszawy, Ty kontynuowałeś w Lublinie, wyjeżdżałeś do Indii, Konrad razem z Tobą zaczął prowadzić ten kurs. Co dalej?

Konrad poprowadził tylko jedne zajęcia, wrócił do siebie i rozwijał tam, w Krakowie swoją działalność. A ja pracowałem i prowadziłem te kursy, w międzyczasie jeszcze robiłem długie głodówki. Zacząłem je robić nawet wcześniej, jeszcze w stanie wojennym. Jurek Jagucki namówił mnie, żeby zrobić głodówkę grupową. Dzięki niemu zacząłem robić głodówki grupowe. Przed którymś z warsztatów Gabrielli zrobiliśmy taką głodówkę. To było dramatyczne. Ja wspominam ten okres jako szaleństwo. Same błędy i wypaczenia. Bez należytej wiedzy dogłębnej. Nie byłem wtedy gotowy żeby prowadzić grupę, która głoduje. Nie miałem wiedzy ani jogicznej, ani odnoszącej się do działania głodówki na grupę. Szczęśliwie odbyło się to bez wielkich wpadek.
Później, po takim warsztacie zacząłem próbę "sprzedaży" Gabrielli do Mińska. Zauważyłem, że ona lubił wyjeżdżać w takie "dzikie" kraje, regiony. Gabriella zgodziła się i przygotowałem jej wyjazd do Mińska. Pojechała z Amerykanką i dwoma Włoszkami. Na granicy były dramatyczne sytuacje, łącznie z próbą porwania autobusu.
W międzyczasie Jurek Jagucki poznał w Bułgarii dwie Czeszki. Zaprosił je na warsztat z Gabriellą do Szczecina. To był 1988 lub 1989 rok. Czeszki zaprosiły nas do siebie. Jurek w ostatniej chwili też zrezygnował z wyjazdu i ja pojechałem sam na Sylwestra do Marii Aplovej. Poza Sylwestrem przeprowadziłem taki mały kursik jogi i zacząłem tam jeździć regularnie co roku. Wprowadziłem tam małą rewolucję. Tam byli ludzie przygotowani do jogi Iyengara, ale nikt tej praktyki nie znał. Zaczęło się oczywiście od małych kursów, a później regularne, duże kursy. Przez pierwsze lata miałem komplety, przyjeżdżałem tam dwa-trzy razy do roku. Ja wtedy przestałem robić długie głodówki, robiłem krótkie, a później przestałem w ogóle głodować. Ale potem na skutek próśb Czeszki, która mi kursy organizowała, przeprowadziłem krótką głodówkę w Czechach. To był punkt zwrotny, początek mojej Praktyki Uważnego Jedzenia...

Czyli tak: zacząłeś rozwijać jogę w Lublinie, jesteś w Czechach często, czasami na Białorusi, jeździsz po Polsce. Właściwie gdzie jest Twoja szkoła, gdzie masz swoich uczniów?

Ja uważam, że tak naprawdę to nie powinno być żadnych szkół. Kiedy się pojawia szkoła, kiedy się pojawia duża grupa, którą się uczy, kiedy się pojawia jakaś strukturka, uczniowie, którzy prowadzą za Ciebie zajęcia - to się zaczyna kończyć joga, a pojawia się lepki pieniądz. Jest bardzo ciekawe określenie Reicha odnośnie "struktury". Wilhelm Reich (psychoanalityk, uczeń Freuda) mówi, że struktura to jest "zamrożony ruch". Ja to rozumiem, jako zamrożony ruch do góry. Odbywa się ruch w poziomie, który człowieka wciąga w bok: więcej pieniędzy, większa szkoła, większe myślenie o sobie, więcej zajęć, mniej czasu dla siebie. I jest ten ruch zamrożony do góry, a rozwinięty w poziomie. A ja mam szczęście, że mnie się nie udało założyć takiej jogi, bo mnie porwały Czechy, porwała Białoruś, porwały głodówki, nie mogłem się poświęcić tak naprawdę tej jodze Iyengara. Miałem zajęcia stałe, które rzucałem, kiedy chciałem, jak miałem gdzieś wyjazd. Moi uczniowie musieli się na to zgodzić. Mam kilku takich bliższych uczniów, którzy za mnie teraz prowadzą zajęcia, bo ja mam mały ośrodek. Mam naprawdę małą grupę i cieszę się z tego powodu, bo nie wiem, co by było, gdyby mnie złapała taka machina. Myślę, że byłoby naprawdę ciężko.

To ciekawe co mówisz. Jesteś taki obok. Nazywasz swoją praktykę jogi uważnym byciem, medytacją ciała. Praktykujesz rozcieńczając asany….

Rozcieńczanie asan jest tylko pewnym aspektem. Ma prowadzić do tego, że asany stają się bardziej doskonałe. Stają się bardziej zgodne z definicją asany w Jogasutrach: sthira sukham asanam. Najtrudniejsze asany mają być przyjemne, bezwysiłkowe. Tym jest rozcieńczanie asan, rozcieńczanie wysiłku. To jest kierunek, w którym powinna iść joga Iyengara, w tym kierunku idzie Praszant Iyengar.

To jest nadal joga Iyengara? Takie rozcieńczanie? Ja wiem, że każdy prowadzi inaczej zajęcia, bo każdy jest osobowością…

Praszant prowadził inaczej, Gita prowadzi inaczej niż Iyengar. Ale czy joga potrzebuje jakichś przymiotników? Ja uważam, że jest jedna joga. Indywidualizowana, bo każdy człowiek jest inny, każde ciało jest inne. Wspólny jest poziom pracy. Główna praca rodzi się w tym punkcie tajemniczym, gdzie się tworzy uważność. Tam się odbywa wspólne zadanie poprawy jakości formowania strumieni uważności. Czy to będzie praktyka medytacji zen, czy to będzie praktyka medytacji asan ciała, czy to będzie praktyka medytacji jedzenia. Ten ruch w punkcie prawdziwego "ja" jest ten sam, we wszystkich praktykach.

Ale chcesz, żeby była nazwa że praktykujesz jogę według metody Iyengara?

Nie, ja nie potrzebuję tego. Kiedy ktoś mi będzie to wymawiał, to ja chętnie zrezygnuję. Ja praktykuję z uszanowaniem, chcąc uszanować Iyengara, a nie podpierając się Nim. Jeżdżę do Indii po to, żeby Go uszanować. Ale szczerze mówiąc, więcej się uczę na warsztacie u Gabrieli, niż w Punie. Tam też się wiele zmienia. W tym roku było na sali 80 osób, nie można było się położyć do relaksu. Mimo, że powiększyli salę, zrezygnowali z balkonu.

Gdybyś miał powiedzieć jednym słowem - czym dla Ciebie jest joga? Joga to…

Joga to jest rozwój wewnętrzny. A co to jest rozwój wewnętrzny? To jest stałe udoskonalanie siebie. To jest droga do rozumienia. Do rozumienia życia. Do rozumienia tych spraw, które się wokół nas dzieją.

A jako nauczyciel - co chcesz przekazać swoim uczniom? Czego chcesz ich nauczyć?

Chcę ich nauczyć samodzielności. Samodzielności i dobrego, właściwego oglądu świata. Tego, aby nie dawali się wykorzystywać przez różnych ludzi, różne sytuacje, różne firmy, przez specjalistów wieszających nam przed nosem marchewkę na wędce...

Co to znaczy "właściwego oglądu świata"?

Optymalnego, obiektywnego oglądu świata. Jest jakiś słup na drodze, idziemy właśnie tą drogą. Człowiek, który patrzy na koniec własnego nosa, zobaczy ten słup w ostatniej chwili. Jak będzie szedł szybko, to nie ma siły żeby się nie uderzył o ten słup. Więc trzeba patrzeć poza swój nos, w swoim własnym interesie. To ma dawać joga. To daje właściwie ćwiczona joga.

Czym była joga dla Ciebie na początku, a czym jest teraz?

Na początku była ortodoksją. Takim ciężkim więzieniem. Jarzmem. I też pewną grą. Wszystko się odbywało w ciszy. Każda muzyka, każde wejście jakiegoś gościa do domu wtedy, kiedy ja ćwiczyłem to był zamach, to był wróg, trzeba było wyrzucić, obrazić. Ale pewnie każdy musi taki okres ortodoksji przejść. To nie jest przyjemne, szczególnie dla otoczenia.

A teraz?

Teraz to jest luz-blues. To się dzieje. Nie mam żadnego reżimu, nie muszę ćwiczyć. To się staje. Nie mam obowiązku wykonania ćwiczeń. Jak się tego nie zrobi, jak się tak ułoży, że nie "odćwiczę" jakiejś sesji to jest wszystko w porządku. Nie jestem już więźniem.

Miałeś kiedyś taki moment, że miałeś ochotę rzucić to wszystko, przestać praktykować, zająć się czymś innym?

Nie, nie miałem. Dlatego, że ja widziałem, że to działa. Zawsze działało. Żadnych kryzysów. Po co? Kryzysy były naokoło, a joga pomagała z tymi kryzysami żyć. Nie miałem żadnych wątpliwości.

Joga wg metody Iyengara jest czasami traktowana jako taka praktyka fizyczna. A Ty masz poczucie, że jest drogą duchowego rozwoju?

To jest też fizyczna praktyka. Ale jak zbudujemy dom, to ten dom stoi na fundamentach, które są zanurzone w ziemi i ciężko pracują, trzymając ten dom. Ten dom nie może zrezygnować z pracy fundamentów. Nie istnieje tam żadna demokracja, żadne prawa pracownicze. Te fundamenty przez cały okres istnienia domu muszą dźwigać ściany, dach i całą konstrukcję. Joga Iyengara bardzo jasno pokazuje problem tej ciężkiej fizycznej pracy - dolnej, tej pracy fundamentów. Duża, obowiązkowa część naszego bycia na ziemi, utrzymywania ciała na poziomie fizycznym jest włączona w jogę Iyengara. Nie można z tego zrezygnować, tak jak nie można zrezygnować z pracy fundamentów. A oprócz tego joga Iyengara daje wyjście do góry z tego poziomu, z tego tematu. Inne szkoły, np. raja joga czy jakieś bardziej duchowe uważają, że z asan, z ciała można wyrosnąć. To jest bardzo poważny, podstawowy błąd, który można porównać do balonu i żaglówki. Balon i żaglówka używają subtelniejszego poziomu, eterycznej energii powietrza. To nie jest mechaniczna energia, to jest energia wyższego poziomu. Balon, kiedy się wzbije do góry, kiedy puści się linę jest zdany na łaskę i niełaskę wiatrów. Nie ma kontroli nad balonem. To wiatry niosą balon. Z grubsza, zatrudniając cały arsenał wiedzy, można wykorzystywać wiatr. Natomiast żaglówka może płynąć nawet pod wiatr, korzystając z energii powietrza. Różnica pomiędzy balonem a żaglówką jest taka, że żaglówka cały czas korzysta z kontaktu z twardą materią. To jest joga Iyengara.

Gdybyś mógł praktykować tylko trzy pozycje, które byś praktykował?

Odwrócone dwie salamba sirszasana i salamba sarvangasana. Stanie na głowie i świeca. No i coś z nogami bym robił, ze stawami biodrowymi. Uthita hasta padasana na dwie strony z paskiem.
Z pozycji stojących te właśnie są dla mnie najważniejsze. One mi sprawiają największą trudność do tej pory. Uważam, (zresztą uświadomiła mi to Gabriella kiedyś dawno), że cała populacja dzieli się na ludzi, którzy potrafią i którzy nie potrafią tych pozycji zrobić. Gabriella nawet powiedziała, że niektórzy ludzie nie będą mogli zrobić w pełni, virabhadrasany III i uthita hasta padasany, bo oni mają taką budowę miednicy. Ja się do nich zaliczam. Ludzie, którzy potrafią zrobić te pozycje, zupełnie nie rozumieją tego, że nie można ich wykonać. A ja swoim nauczaniem być może trafiam do najbardziej potrzebujących, bo sam mam takie trudności. To jest kłopot jogi Iyengara. Na skutek obecnej polityki dyplomowej, certyfikatów i takiego a nie innego ustawienia programów nauczania, filtr ustawiony do tego poziomu nauczycielskiego, wychwytuje tych najlepszych ludzi, którzy nie mają problemów z pozycjami. Ten proces będzie się pogłębiał. Na górze będzie coraz więcej ludzi, którzy mają elastyczne ciała. Takich ludzi jak Jurek Jagucki czy Konrad Kocot będzie jeszcze mniej. I będzie dramat z tą szkołą. Niestety, ale tak jest. To będzie szkoła typu sportu zawodowego. Sport zawodowy eliminuje tych słabszych, niszczy ich i a na górze będą sami czempioni.

Czy pamiętasz jakąś zabawną sytuację na zajęciach? Albo jakąś smutną?

Przypominam sobie taką historyjkę śmieszną, dramatyczną i z pewnym przesłaniem, którą opowiedziała Gabriella. Ona jeździ po Stanach i dużo tam przejeżdża miast. W jednym z miast w Stanach, gdzie Ona też jeździ jakiś człowiek organizował nabór, ludzi, miejsce na prowadzenie kursu. Dzień przed przyjazdem Gabrielli wszystko już było przygotowane, a w Stanach te sprawy formalne są niesłychanie ostro przestrzegane. Osoba, która była zapisana na kurs, poprzedniego dnia zmarła.... Koniec, kropka. To jest po prostu sytuacja nauczyciela jogi. Tego się nie rozwiąże ubezpieczeniem.

Jesteś z wykształcenia inżynierem. Używasz dużo pomocy, pasków, pianek, lin. Skąd takie podejście?

Mnie takie podejście zaszczepił Praszant. Podczas mojej pierwszej wizyty w Punie Praszant był jeszcze zdrowy. Widziałem go całego omotanego w dziesiątki pasków. Wyglądał prawie jak mumia. On dużo eksperymentował. Po wypadku też używał dużo pomocy.
Wróciłem z Indii i chciałem, aby cała grupa zrobiła wiszenie na linach. Kiedy pokazywałem pozycję spadłem z lin, ze ściany, z wysokości półtora metra na tył głowy i kark. Na szczęście nic mi się nie złamało, ale obawiam się, że mniej ćwiczącemu coś by się stało. To mnie otrzeźwiło. Od tej pory bardzo ostrożnie pochodzę do pomocy. Trzeba mieć podejście konstrukcyjne, inżynierskie do tego. Trzeba rozumieć, że to są duże energie, zastosować odpowiednią sprzączkę, o odpowiedniej wytrzymałości, odpowiednie paski. I trzeba rozumieć asany. Głęboko trzeba rozumieć asany. Nie można tak sobie zobaczyć i skopiować. Naprawdę trzeba rozumieć asany. Wtedy te pomoce mogą robić cuda. Iyengar nie jest inżynierem. Ma dziesiątki różnych skrzyneczek, pomocy. Ale te pomoce, które on robi, związane z linami i paskami, mają duże niedociągnięcia. Ja te pomoce po prostu modyfikuję.

W szkole Iyengara tak jak używano lin zawiązanych w supły ileś tam lat temu, takich samych używa teraz.

Tak. A ludzie przyjeżdżają tam, kopiują to wszystko i są takimi powielaczami tego, co zobaczą w Punie. A wystarczy tylko troszkę zmodyfikować te pomoce. Ja bardzo dużo uczę się od Gabrielli. Wszystkie moje spotkania z Nią dają mi zawsze coś nowego. Ale ja nie jestem pewien, co by Ona powiedziała na to, jak ja używam to, co biorę od niej. Jestem też pewien, że Iyengar by się wkurzył, jakby zobaczył jak ja modyfikuję pomoce i praktykę. Oni są już starsi i nie są tacy giętcy. Joga powinna dawać giętkość, ale oni są głęboko w strukturze. To ich trzyma. Boją się o strukturę, o swoją przyszłość, o pieniądze. Oni nakręcili te swoje biznesy na dużym poziomie obiegu energii....To jest niebezpieczne. Oni się przyzwyczaili do takich dochodów. Jak by nagle przestali mieć te dochody, to by chyba umarli!

A nie mógłbyś współpracować z Iyengarem przy modyfikowaniu pomocy? Masz zmysł konstruktorski ?

Nie. On by tego nie wziął. Znam Go dobrze. On mnie rozpoznaje, a przewija się tam przez Instytut tysiące ludzi. To, że ja byłem w Punie pięć razy, przyjeżdżam co trzy, cztery lata stwarza taką sytuacje, że normalnie bym nie miał szans, żeby On mnie rozpoznawał. A na skutek zaistnienia pewnego konfliktu On mnie rozpoznaje. Raz się na mnie wkurzył niesłusznie; ale bardzo poważnie. Kiedyś, z tych dwustu ludzi, którzy tam byli, mnie wybrał jako takiego chłopca do bicia. Zupełnie bez powodu, bo sobie coś o mnie pomyślał. Ja o tym nie wiedziałem nawet, ale ktoś, z Jego bliskiego kręgu mi powiedział, co On o mnie myśli. Coś się Mu stało, że siedział w nocy, wieczorem i na mnie się wkurzał. Bardzo mało logiczne. Mnie to zaskoczyło. Taki cios między oczy. Ja wydaję ciężkie pieniądze, przyjeżdżam do Puny, a tu nagle buch, ktoś się na mnie bez powodu wścieka. W końcu poszedłem do Niego, jakoś się przebiłem, bo to nie jest łatwo z Nim siąść i pogadać. Zagadałem z Nim, powiedziałem, że to, to i to jest nieprawdą. Poza tym jest OK. On popatrzył, zdziwił się, że ja wiem o tym, co On myślał. Przełamaliśmy lody, klepnął mnie po plecach i teraz właśnie mnie rozpoznaje.

Od jakiegoś czasu piszesz o głodówkach, robisz Praktykę Uważnego Jedzenia. Opowiedz o tym.

Praktyka Uważnego Jedzenia jest formą medytacji jednego z trzech pól życia. Mamy trzy podstawowe pola życia: Kontakt z grawitacją i cielesność - tę przestrzeń medytacyjną wypełnia praktyka Iyengara. Mamy też pole świadomego oddychania czyli kontaktu z powietrzem, z atmosferą. Jesteśmy zanurzeni w polu grawitacyjnym i w atmosferze. Chcemy czy nie chcemy - to są rzeczy niezbędne do naszego życia. Gdyby nie było grawitacji to byśmy polecieli w kosmos i natychmiast byśmy zamarzli. Gdyby nie było powietrza to byśmy nie dostawali tlenu i nie odbywałaby się wymiana gazowa. I też byśmy umarli. Zresztą długość życia jest wyznaczona oddechami. Pierwszy oddech oznacza początek życia, ostatni wydech kończy nasze życie - to jest bardzo znamienne. Rola atmosfery, rola oddychania, jest to zdecydowanie jedna z podstawowych przestrzeni do medytacji, do świadomego, uważnego Bycia.
I trzecim polem - bo też bez tego nie możemy istnieć, jest absorpcja energii. Jak ziarenko rośliny, która spożytkuje cała skrobię, która jest wokół bruzdy nasiennej - jeżeli do tego czasu nie wytworzy sobie korzonków i nie wytworzy liścia i tymi korzonkami nie złapie się gleby - to umrze. Rośliny muszą czerpać energię ze słońca i z ziemi. Tak samo jest z naszym życiem. My musimy - żeby żyć - czerpać, absorbować energię. To jest też polem do medytacji. Bardzo wdzięcznym. Niektórzy ludzie, mistrzowie, określili techniki, podali instrukcje. Ja z tych instrukcji korzystam. To zrobił Om Ram, Osho. Ja tylko uzupełniłem te techniki, które są trudne do zastosowania, szczególnie w odniesieniu do jedzenia. Ci, którzy praktykują jogę Iyengara wiedzą, że aby joga Iyengara tak naprawdę zaczęła działać, trzeba poświęcić parę lat pracy, żeby wgryźć się w ciało. Aby zaistniała tam joga. Aby to nie była gimnastyka ani katorga. Podobnie jest z medytacją jedzenia. Na początku trudności są potężne.

Kiedyś robiłam sobie mono-dietę pszeniczną przez 17 dni. Joga na pszenicy po 10 dniu była bajeczna. To stanie na głowie… Medytowanie na pszenicy było rewelacyjne! A potem pierwszy smak czegoś innego…

Tak, pszenica to jest taka głodówka. To też jest medytacja jedzenia, tylko u Ciebie ona była przeprowadzona nie całkiem zgodnie z instrukcjami, które ja stosuję, bo byłaś sama. Bardzo dużą rolę odgrywa grupa. Grupa i postępowanie zgodnie z pewną metodyką. Ja po prostu robię prostą rzecz. Gromadzę ludzi, robię post, później medytacja jedzenia następuje spontanicznie. Trzeba pewnych wysiłków, trzeba znajomości pewnych zasad prowadzenia grupy, żeby nie było żadnych szałów. Na pierwszych moich głodówkach grupowych przy podejmowaniu jedzenia był szał. Orgie jedzeniowe.

Podczas głodówki następują różne emocje, kryzysy. Jak to działa w grupie? Jak grupa funkcjonuje?

Bardzo dobrze funkcjonuje. U różnych ludzi te kryzysy przychodzą różnie. Spotykamy się wieczorem i opowiadamy sobie o tym. To bardzo rozładowuje, pomaga. Naprawdę. Kiedy się na te emocje patrzy z boku, jak się to widzi i ocenia się, to ja miałam, albo że ewentualnie będę miała, wiem o tym. Te spotkania bardzo pomagają.

Ile już robiłeś takich medytacji jedzenia?

Kilkadziesiąt, czy może nawet kilkaset. To jest kurs, który zacząłem organizować w 1995 roku.

Twoja najdłuższa głodówka trwała…

W pierwszym okresie robiłem długie głodówki. Serie głodówek dwudziestodniowych. Pięć razy. Jedna głodówka miesięczna - 31 dni. Na wodzie.

Małachow pisze o tym, że można robić głodówkę bez wody.

Tak. Suchą głodówkę. Są różne metody. Dzięki różnym metodom różne rzeczy można uzyskać. To jest ciekawy temat. Ale nie jest to bezpieczne. Prawdopodobnie jest jakiś czas życia, w którym można robić długie głodówki. Później trzeba uważać.

Rozmawialiśmy o Gabrielli, wspominałeś o autorytetach. Czy jest ktoś, kto jest Twoim autorytetem, którego praktykę, naukę uważasz za inspirującą?

Takim autorytetem jest teraz dla mnie Osho. Co jest dziwne, bo poznałem całą masę jego bardzo poważnych wpadek. Bardzo poważnych. Ale nadal jest dla mnie kimś ważnym.
Drugi przykład: jest taki film "Uczta Babette". Opowiadam o tym filmie przy prowadzeniu praktyki uważnego jedzenia. Tylko moje praktyki uważnego jedzenia nie potrzebują takiego wkładu finansowego. Ale to jest o tym samym film. Podoba mi się ta Babette, która bardzo chciała pokazać ludziom pokazać pewną wartość - jedzenie. Przygotowała dla ludzi, którzy do tej pory żyli skromnie bardzo wykwintną ucztę. Okazało się, że na tę ucztę wydała cały swój ledwo co odziedziczony spadek, który mógł odmienić jej życie. Takich ludzi cenię. Określa się ich "artyści".
Kontakt z technikami Osho jest dla mnie bardzo inspirujący. Choć techniki Osho są niebezpieczne dla ludzi, którzy nie mają podstaw. Człowiek po 30 latach praktyki według Osho na skutek medytacji dynamicznej nagle dostaje przepukliny obustronnej brzusznej. Medytacja ta jest potężna, bardzo mocno działa, ale bez jogi Iyengara może zniszczyć człowieka. Młodzi ludzie uprawiający medytację dynamiczną nie wiedzą o tym. A starsi, którzy praktykują całe życie, nagle dostają przepukliny, ale nie wiedzą skąd i nadal wierzą, że ta praktyka da im moc, siłę i postęp do góry.
Wszystko musi mieć fundamenty. Dla mnie właśnie fundamentem, doskonałą drogą do uzupełnienia dalej innymi technikami jest joga Iyengara. Kiedy ktoś będzie budował dom, zbuduje fundamenty i będzie chciał w tych fundamentach np. przez zimę mieszkać, to może się bardzo ciężko zdziwić podczas pierwszych mrozów. Cieszę się, że teraz znalazłem uzupełnienie w postaci technik Osho. Teraz, będąc w Punie doznałem takiego wrażenia, jakie miałem po pierwszych zajęciach ze Sławkiem. Że się otworzyły przede mną bramy zupełnie nowego ruchu, że dostałem do ręki rewelacyjne, nowe narzędzie. Myślę, że to dzięki praktykowaniu jeszcze technik Osho.

Sugerujesz, żeby każdy z nas szukał coś swojego?

Tak. Ale z drugiej strony nie można spowalniać, nie można zmniejszać intensywności praktyki Iyengara. To nie jest tak, że ona ma być dopełnieniem. Ta praktyka ma zajmować dużo miejsca w naszym życiu. Bardzo dużo. Ma być ciężkim, solidnym fundamentem. Stale, do końca.

Coś jeszcze praktykujesz?

Oddaję pokłon Ashinowi Otamie, nauczycielowi Vipassany. Od czasu do czasu jestem na siedzeniu tygodniowym lub dziesięciodniowe u Niego, w Czechach. No i praktyki Osha. Teraz mam dostęp do nich. Jeden z moich uczniów Boguś Pyrgies mocno praktykuje Osho. I teraz jest tak, że ja biorę od niego techniki Osho, bo mam ciało takie, które to weźmie, a on się ode mnie uczy głębiej się w to dostać. Tych technik są dziesiątki, bardzo dobrych, mocnych. Ale on ich nie rozumiał. On je ćwiczył od lat, codziennie czy co któryś dzień, a kiedy ze mną zrobił praktykę, myślę, że dowiedział się więcej o niej niż dotychczas.

To historia się powtarza;-) Jak myślisz, do czego doprowadziła Cię joga dziś?

Chciałbym bardziej wygładzić swoje życie, bo ja zaczynałem z bardzo niskiego poziomu. Joga mnie wyprowadziła na jakąś płaszczyznę, ale jeszcze jest dużo do zrobienia. Ale ja wiem, że odbyłem długą, bardzo długą drogę. To też jest rada dla ludzi patrzących z boku, dla ćwiczących i dla nauczycieli. Patrzcie nie na to, co człowiek robi, jaki jest jego poziom aktualny (jakkolwiek to oceniając, czy w asanach, czy obserwując jego życie), czy na drabinie karmicznej. Ale to nie jest ważne. Ważny jest gradient, dynamika tego punktu. Bardzo łatwa jest do wyobrażenia sytuacja, kiedy człowiek po prostu idzie w dół! Trzeba bardzo uważać nie na poziom bezwzględny, tylko na dynamikę tego punktu, na gradient punktu, który reprezentuje nauczyciel.

Do czego ma doprowadzić Cię joga?

Do bardziej harmonijnego życia, używania, widzenia świata. Chciałbym, żeby moja joga zmieniła nasz kraj. Ja wiem, że to robię. Każdy człowiek zmieniając siebie powinien wiedzieć o tym, że poprzez zmianę siebie zmieniamy również grupę, której jesteśmy członkiem. Trzeba mieć cierpliwość. Nie trzeba podchodzić do tej zmiany ambicjonalnie , zakładać sobie, że będziemy zmieniać. Trzeba wiedzieć, że tak się dzieje. Trzeba wiedzieć, że kiedy mamy za ścianą jakiegoś konfliktowego człowiek, który robi hałas, pije - to nie jest człowiek, który się na mnie zawziął, tylko to jestem "ja" w pewnym aspekcie. Mogę go zmienić zmieniając siebie. Ten człowiek jest dla nas nauczycielem.

Coś chciałbyś dodać?

Jeszcze może wspomnę o takiej ciekawostce, jak powstało Stowarzyszenie w Polsce. Gabriella zaczęła robić kursy nauczycielskie. Jeszcze nie było do końca wiadomo jak to będzie wyglądało. To był rok ’92 czy ’93, może ’94. Pamiętam, że już zaczęło coś dzwonić, ale to nie było jeszcze w Punie opracowane. Iyengar się zdecydował, że nie chce sam rozdawać dyplomów. Do tej pory, żeby dostać dyplom, trzeba było pojechać do Puny. Między innymi Sławek i Konrad dostali dyplomy w ten sposób. Tam trzeba było sobie na to solidnie zapracować. Ale to już było uciążliwe i dla Iyengara, dla ludzi i dla potrzeb rozwijającej się na świecie jogi. W międzyczasie był nasz wyjazd z Jurkiem i małą grupą ludzi do Londynu na Yoga Convention. To był zjazd tysiąca ludzi. Z Polski grupa wyjechała dzięki Gabrielli. Potem było nasze dziwne spotkanie u Tomka Lisa. Jedną noc poświęciliśmy na to - ja, Jurek i Konrad, żeby się zastanowić co dalej? Ja miałem wiadomość od Beaty Saramonowicz, która spędziła rok lub dwa w Paryżu, że tam jest taki facet, który dobrze uczy jogi. Powiedziałem im, że słyszałem o takim facecie, o którym Beata wyraża się bardzo górnolotnie, w samych superlatywach - może by go zaprosić. Postanowiliśmy go zaprosić.

I tak się zaczęła "era" Faeq’a Birii w Polsce?

Tak. Która dla mnie skończyła się tym, że stanąłem całkiem z boku. Stoję sobie z boku i czekam jak to wszystko się rozwinie. Mam dobre stosunki z Konradem, Jurkiem i Gabriellą. I nawet do Faeq’a nic nie mam. Tylko już nie planuję dalszych tytułów nauczycielskich w tej szkole. Historia wygląda tak: jadąc z kolejnego warsztatu, znad morza do Czech, samochodem wypełniony sprzętem (niestety, ten sprzęt był na dachu i miałem rodzinę czeską, Janę i dzieci w samochodzie), na środku skrzyżowania w jakiejś Pipidówie, dostałem telefon od Gabrielli, żeby natychmiast wysłać list do Puny, do Gity, ponieważ w tej chwili się decyduje przyjazd Gity do Polski. Gabriella mówi, że wysłała mi mail, który należy wydrukować, podpisać się jako spontaniczny list z Polski i wysłać do Puny. To ja wykonałem telefon do Janusza Szopy, dałem mu hasło do mojej skrzynki, Janusz wysłał list do Gity, do Puny. To zadecydowało o tym, że Gita przyjechała do Polski. W następstwie wynikają z tego dwa ciekawe fakty. Mianowicie, że przyjazd Gity do Polski zawdzięczamy wyłącznie Gabrielli, no i mojej skromnej osobie, która pośredniczyła w tym wszystkim. Miałem z Gabriellą jakąś korespondencję z Puną, maile krążyły i później ja to wszystko zebrałem w kupę i wysłałem do Konrada. Byłem atakowany przez kilka ośrodków (Sławka, ludzi z Łodzi), które miały ochotę Gitę ugościć, zdecydowałem, że to będzie robił Konrad. Dałem to wszystko Konradowi, pojechałem do Czech na kilka miesięcy. Potem przyjechałem na tę konwencję w Polsce.

To był 2002 rok.

Tam dzięki obecności Gity doszło do zawiązania Stowarzyszenia. Gdyby nie było Gity nie wiem, czy powstałoby Stowarzyszenie.

A jednocześnie potem się odsunąłeś.

Dlatego że Gabriella tam została nieładnie potraktowana. Nie spodobało mi się to. To nie jest tylko kwestia lojalności. Mnie się to nie spodobało, że pomimo że do imprezy doszło wyłącznie tylko dzięki niej, to ktoś inny przyjechał i zgarnął profity, a jej nawet za to nie podziękowano.
Ja mam komfort psychiczny, że nie muszę robić rzeczy, których nie lubię. Tak się ustawiłem po prostu.

Warszawa, 22.10.2006

Wywiad przeprowadziła i zredagowała: Justyna Moćko
justyna@joga-joga.pl
Wyszukiwarka Wydarzeń

Organizujesz wydarzenie?
 Dodaj je do naszego kalendarza!

Ludzie Jogi
Polecamy
JOGA SKLEP - Akcesoria do Jogi