Wywiad z Radkiem Rychlikiem - prekursorem asztangi jogi w Polsce. Rozmawia Justyna Moćko.
piątek, 6 marca 2009
Asztanga joga, vinyasa joga, power joga - od niedawna rośnie zainteresowanie tą metodą. Świeci triumfy w klubach, fitnessach, powstają studia asztangi, jest uczona w niektórych szkołach, obok metody Iyengara. Rozpowszechnił ją Radek Rychlik. Czym charakteryzuje się metoda, jaką drogą przyszła do Polski - na te i inne pytania odpowiada Radek w rozmowie z Justyną Moćko.
Asztanga joga jest często mylona z vinyasa jogą lub power jogą. Określmy najpierw, czym Ty się zajmujesz.Asztanga to joga tradycyjna, od której wszystko się zaczęło. Vinyasa joga to zazwyczaj taka uproszczona asztanga dla początkujących, a power joga jest do niej dość podobna tylko bardziej intensywna A ja zajmuję się właściwie wszystkim po trochu - głównie tradycyjną asztangą, ale także prowadzę zajęcia autorskie typu vinyasa czy power joga. Jest wiele autorskich odmian tak zwanej jogi dynamicznej, wszystkie one wywodzą się od asztangi. Ty jako pierwszy w Polsce zacząłeś uczyć tych dynamicznych rodzajów jogi. Chciałabym więc od Ciebie usłyszeć, czym się charakteryzuje Twoja główna praktyka czyli asztanga.
Charakteryzuje się stałymi, dynamicznymi sekwencjami asan. Asany są pogrupowane w ściśle określonej kolejności, tworzą jeden układ choreograficzny. Takich układów czy serii jest 6. Są uszeregowane od najprostszych do najtrudniejszych. Jest ściśle określone: kolejność, sposób wejścia i wyjścia z pozycji, czas trwania w pozycji. W jednostce czasowej jest zmaksymalizowany czas ćwiczenia. Nie ma takich przerywników jak w praktyce Iyengara, typu szczegółowe objaśnienia, chodzenie po sali po to, żeby pobrać pomoce. W tej metodzie cały czas się ćwiczy.
Pozycje są połączone ze sobą za pomocą oddechu. Jest to oddech udżdżaji, czyli taka podstawowa pranajama, która w asztanga jodze nie jest uznawana za osobną praktykę, tylko za sposób oddychania w asanach. Charakteryzuje dźwiękiem (dość głośnym), tworzonym w gardle. Oddech ma generować energię, rozgrzewać ciało, przez to pomagać w wykonywaniu pozycji. Niektórzy mówią, że w pozycjach powinno się trwać sześć oddechów, niektórzy mówią, że cztery. Jak Ty uważasz?
W asztanga jodze takim standardem jest raczej pięć. Oddychając oddechem udżdżaji trwa to około pół minuty. Może trwać dłużej - to zależy, jaki kto ma oddech. Jeżeli ktoś może ten oddech wydłużyć - to jest bardzo dobrze. Wtedy praktyka się robi taka bardziej medytacyjna. Tyle, że trudnej oddychać dłuższym oddechem niż krótkim. Czym jeszcze się charakteryzuje asztanga?
Oprócz oddechu są jeszcze tak zwane bandhy (mula bandha, uddijana bandha) czyli zawory energetyczne oraz punkty skupienia wzroku, czyli driszti. Każda asana ma przypisany punkt, w który należy się wpatrywać. Unieruchamiając wzrok unieruchamiany umysł. To jest dodatkowy punkt skupienia świadomości. Generalnie patrzymy do góry, przed siebie, czy w dół?
Różnie. Bardzo popularne są dwa punkty: czubek nosa lub "trzecie oko". W niektórych pozycjach patrzymy na dłoń, stopę albo w bok, do góry.
Przez to praktyka jest jeszcze trudniejsza, bo jest to dodatkowy punkt skupienia uwagi. Próbujemy zająć umysł ze wszystkich stron. Z jednej strony jest asana, konkretne ustawienie ciała, z drugiej strony - sekwencja, przestrzeganie kolejności. Potem jest oddech, bandhy, driszti, czyli punkty skupienia wzroku. Zostaje bardzo mało miejsca do myślenia. Zazwyczaj, kiedy podczas praktyki zaczynamy uciekać myślami, któryś z tych elementów się gubi. To jest bardzo mocne zmuszanie umysłu do bycia "tu i teraz", do koncentracji. Koncentracji na szczegółach zewnętrznych?
Nie, pozycja jest jednym z elementów na których się koncentruje, z tym, że nie wchodzi się w aż takie detale, jak to jest w jodze Iyengara. Nauczyciel z grubsza określa, jak asana ma wyglądać. Dokładniejsze ustawienie uczone jest w sposób bardziej fizyczny. Nauczyciel podchodzi i robi korektę fizyczną, ustawia ucznia w danej pozycji.
Korekta jest bardzo ważna w tradycyjnej metodzie nauczania. Nie zapamiętuje się zbyt wielu szczegółów w pozycji, dochodzi się do nich pamięcią ciała. Jeśli się uczęszcza przez jakiś czas na zajęcia, to ciało, poprzez korekty stopniowo zapamiętuje jak ma się ustawić w danej pozycji. Jak zapamiętać kolejność - chociażby pierwszej serii?
Najprościej chyba kupić sobie książkę "Joga mala" albo zajrzeć na stronę Pattabhi Joisa, gdzie są zdjęcia całej pierwszej serii. Albo pójść do jakiegokolwiek nauczyciela asztangi w Polsce. Sekwencja jest stopniowo uczona na kolejnych zajęciach. Podczas niektórych zajęć ćwiczy się samemu, a na niektórych z nauczycielem. Dlaczego?
Są dwa podstawowe rodzaje zajęć - zajęcia prowadzone i Mysore. Wszystkie odbywają się z nauczycielem.
"Zajęcia prowadzone" są na takiej samej zasadzie jak wszędzie indziej, czyli nauczyciel pokazuje asany a uczniowie powtarzają. W wersji dla bardziej zaawansowanych, nauczyciel mówi nazwy, nie musi sam pokazywać, liczy oddechy i instruuje jak wykonywać pozycje.
W wersji bardziej tradycyjnej, czyli praktyce Mysore każdy robi asany we własnym tempie. Początkujący zaczynają od 15 minut praktyki, a na każdych kolejnych zajęciach nauczyciel dodaje im nowe pozycje do sekwencji wydłużając tym samym czas i zwiększając poziom zaawansowania ćwiczeń.
Rolą nauczyciela jest przede wszystkim korygowanie, ale też udzielanie wskazówek - co trzeba zmodyfikować, co robić, czego nie robić. To jest bardzo dobra metoda nauczania, tylko wymaga małych grup, maksymalnie 10-15 osób. W Polsce zajęcia tego typu kierowane są głównie dla zaawansowanych, chociaż w tradycyjnych szkołach uczeni w ten sposób są także początkujący. Głównym problemem w uczeniu początkujących na zajęciach Mysore są nie wymagania fizyczne (to jest dostosowywane bardzo indywidualnie) lecz psychiczne, czyli zaangażowanie, codzienne uczestnictwo w zajęciach i zapamiętywanie sekwencji ćwiczeń. Większość początkujących nie ma ochoty tak aktywnie uczestniczyć w zajęciach, więc wybierają zajęcia prowadzone. W szkołach asztangi, które widziałam zajęcia odbywają się wczesnym rankiem albo późnym wieczorem. Czy środek dnia nie nadaje się na praktykę asztangi?
Nadaje się, tylko że o ilości i czasie zajęć decydują kwestie czysto praktyczne - asztanga nie jest jeszcze rozpowszechniona i nie ma chętnych na zajęcia w środku dnia.
Niektóre szkoły jogi według metody Iyengara są tak rozwinięte, że proponują zajęcia przez cały dzień. Asztanga jest ciągle dosyć niszowa. Przejdźmy teraz do Ciebie. Zacząłeś praktykę jogi od metody Iyengara. Kiedy zacząłeś i jak to się stało, że zmieniłeś Iyengara na asztangę? Jak wyglądała Twoja droga do asztangi?
Zacząłem ćwiczyć jogę już w 1995 roku. Na początku niezbyt regularnie i bardziej amatorsko. Miałem książki do metody Sivanandy, na podstawie której od czasu do czasu próbowałem ćwiczyć.
W 1999 roku, po maturze, wziąłem się w garść i zacząłem ćwiczyć codziennie. Dojrzewałem do tej decyzji kilka lat. Od tamtego czasu ćwiczę bardzo regularnie.
Jak wspomniałem, na początku to była praktyka według Sivanandy, z książki, po roku, czyli w 2000 zacząłem ćwiczyć jogę według Iyengara. Miałem przygotowane ciało roczną regularną praktyką, szybko robiłem postępy.
Kiedy dziś wspominam tamten czas, pamiętam, że praktyka jogi wg Iyengara zostawiała pewien niedosyt, zawsze coś kombinowałem, próbowałem łączyć tę jogę z jakimiś innymi ćwiczeniami. Trochę sobie pobiegałem albo zrobiłem parę pompek - wtedy dopiero byłem usatysfakcjonowany.
Bardzo dużo się wtedy nauczyłem od Adama Bielewicza, do którego chodziłem na zajęcia. Czasami prowadził on bardzo dynamiczne zajęcia - byłem z nich bardzo zadowolony, ale odbywały się one dość rzadko, a ja najchętniej bym ćwiczył w ten sposób cały czas.
W tamtych latach jeździłem na całe wakacje do Stanów Zjednoczonych, gdzie pracowałem ciężko fizycznie w szklarni. Tam ugruntowała się moja praktyka jogi, bo ciężko pracując miałem problemy z kręgosłupem. To był taki bat, który mnie zmusił żeby codziennie ćwiczyć. Jeżeli nie poćwiczyłem, to na drugi dzień bardzo bolały mnie plecy. To poważna motywacja do regularnej praktyki. Jak spotkałeś się z asztangą?
Mieszkałem u rodziny w okolicach Nowego Jorku. W pewnym momencie znalazłem w Internecie, ośrodek studiów holistycznych "Omega Institute". W 2001 pojechałem tam na prawie dwa miesiące. Pracowałem sezonowo w dziale obsługi ośrodka, wykonywałem drobne naprawy jako pan "złota rączka". W zamian za tę pracę mogłem uczestniczyć za darmo w różnych kursach, głównie różnych rodzajów jogi. Z bardzo bogatej oferty ośrodka najbardziej spodobała mi się asztanga. Zacząłem ćwiczyć z osobami, które ćwiczyły na plaży, na trawie asztangę codziennie rano, potem zetknąłem się z nauczycielami, którzy przyjeżdżali do Omegi, potem, pod koniec wyjazdu okazało się, że jest kurs nauczycielski, który prowadzi Beryl Bender Birch.
Poszedłem na ten kurs i zobaczyłem, że to jest to, że to jest praktyka, której szukałem. Na poziomie fizycznym nic więcej nie muszę robić, żeby czuć się dobrze.
Wróciłem do Polski i znów chodziłem do szkół jogi wg Iyengara. Okazało się, że to, czego się nauczyłem na asztandze, szczególnie bandhy, oddech udżdżaji zastosowane w jodze Iyengara dały mi bardzo dużo, moja praktyka stała się bardziej wewnętrzna. Już nie rozglądałem się po sali, byłem dużo bardziej skupiony do wewnątrz i stopniowo rozwijałem praktykę własną. W pewnym momencie stwierdziłem, że wolę sam praktykować, niż chodzić do jakieś szkoły jogi. Postanowiłem też dalej się kształcić, aby zostać nauczycielem jogi. W tym celu rozpocząłem studia na warszawskiej Akademii Wychowania Fizycznego. A więc najpierw zacząłeś ćwiczyć jogę, a dopiero później studiować na AWF-ie? Myślałam, że było odwrotnie.
Moje pierwsze studia to była politologia. Poszedłem na nie niejako z rozpędu, ponieważ nie miałem pomysłu co zrobić ze swoim życiem, a zawsze byłem dobry z przedmiotów humanistycznych. Sport nigdy nie był moją mocną stroną, bywało że na świadectwie miałem tróję z w-f. W każdym razie od razu po maturze na pewno nie dostałbym się na AWF. Miałem kiepską kondycję fizyczną i słabe zdrowie, na komisji wojskowej dostałem kategorię D, czyli "niezdolny do służby wojskowej". Dopiero na studiach wziąłem się za siebie, zacząłem ćwiczyć jogę, biegać, ćwiczyć karate, zainteresowałem się też zdrowym odżywianiem. Po niecałych dwóch latach byłem już w dużo lepszej formie fizycznej, a dotychczasowe studia mimo bardzo dobrych wyników znudziły mi się. Postanowiłem zdawać egzaminy na Akademię Wychowania Fizycznego. Koledzy z liceum pukali się w głowę i nie wierzyli, że może mi się powieść, ale na przekór wszystkim przeciwnościom - udało mi się. Co było dalej?
W 2002 pojechałem do Danii. Okazało się, że po sesji letniej mam dwa tygodnie wolnego. To była decyzja z dnia na dzień, w Danii mieszkały koleżanki, które poznałem w Omedze. Zakwaterowałem się w komunie w Kopenhadze, skąd miałem blisko do dobrej szkoły asztangi. Chodziłem do niej tylko przez dwa tygodnie, lecz bardzo dużo mi to dało. Potem, w maju pojechałem do Indii na dwa i pół miesiąca. Do Pattabhi Joisa?
Tak, do Pattabhi Joisa. Później, rozczarowany nauką w jego szkole przeniosłem się do innego nauczyciela w tym samym mieście - V. Sheshadri’ego.
Potem pojechałem do Stanów, żeby trochę odpracować to, co wydałem na Indie. Przy okazji zrobiłem w Omega Institute drugi kurs nauczycielski z Beryl Bender Birch. Po powrocie do Polski zacząłem jeździć na kurs doskonalący z metody Iyengara, który prowadzili Konrad Kocot i Romek Grzeszykowski w Krakowie.
To było rok przed tym, zanim Stowarzyszenie Jogi Iyengara dostało uprawnienia do organizowania kursu nauczycielskiego. Kurs doskonalący z Konradem i Romkiem dał mi dużo więcej niż potem kurs nauczycielski. To było bardzo fajne doświadczenie, myślę, że się bardzo dużo nauczyłem. Z uczestnictwa w pierwszej edycji kursu nauczycielskiego nie byłem tak bardzo zadowolony. Nie sprostał on moim oczekiwaniom i po kilku miesiącach z niego zrezygnowałem. Zająłem się już tylko asztangą. Jak to wyglądało chronologicznie?
W 2002 roku był kurs u Konrada, pod koniec tego roku również zdecydowałem się uczyć. Wynająłem salę gimnastyczną, rozkleiłem plakaty i zacząłem uczyć asztangi. Od stycznia do lata 2003 byłem na kursie nauczycielskim. Jak wyglądały początki uczenia?
Prowadziłem zajęcia w wynajętej sali gimnastycznej przy ul. Górnośląskiej.
Na samym początku to wyglądało tak, że nikt nie wiedział, o co chodzi, co to jest, kim ja jestem. Sam rozklejałem swoje plakaty i prowadziłem stronę. Trzy pierwsze trzy miesiące były trudne - wykorzystałem do końca moje skromne środki finansowe. Ciężko było też pogodzić uczenie ze studiami w trybie dziennym, ale jakoś dałem radę.
Początek 2003r. przyniósł przełom - zaczęli się mną interesować dziennikarze i kluby fitness, dostawałem coraz więcej propozycji zajęć prywatnych. W 2004 miałem salę w ośrodku Daring na Mokotowie, później przez jakiś czas współpracowałem z Joga Klubem, a z początkiem 2005 otworzyłem swoje studio na Żurawiej.
Pamiętam, że wtedy medialnie popularyzowałeś asztangę: było mnóstwo artykułów na temat tej techniki, robiłeś pokazy…
Tak, wielu dziennikarzy zainteresowało się asztangą. Od połowy 2003 mniej więcej co dwa miesiące jakaś gazeta zamieszczała artykuł na temat tej metody.
W pewnym momencie na zajęciach połowa uczestników to była redakcja Glamour. ;-) Paradoksem było to, że rozgłos medialny był mało przekładalny na liczbę uczestników na zajęciach i sukces komercyjny. Jak myślisz - dlaczego?
Mnie się wydaje, że funkcjonują pewne mity na temat asztangi. Przede wszystkim, że jest nie wiadomo jak trudna, że jest dla osób bardzo zaawansowanych. Drugi mit jest taki, że jest kontuzjogenna. To jest nieprawda.
Do powstania tego pierwszego mitu w pewnym sensie sam się przyczyniłem, ponieważ swego czasu robiłem dużo pokazów. Może nie byłem świadomy faktu, że ludzie, którzy to oglądają patrzą na moje wyczyny jak na występy cyrkowców i myślą, że właśnie takich rzeczy będę od nich wymagał na zajęciach. A ja bardziej chciałem pokazać jak wielkie możliwości rozwoju daje joga, że jest ciekawą opcją także dla mężczyzn i także dla ludzi młodych. Nigdy też nie zapomniałem, w jak kiepskiej kondycji byłem, zanim zacząłem ćwiczyć jogę. Dlatego zawsze byłem przekonany, że każdy może osiągnąć to, co ja, jeśli tylko chce i regularnie ćwiczy.
Są specjalne zajęcia asztangi dostosowane do osób początkujących, na których nikomu nie dzieje się krzywda. Uczestnicy robią duże postępy i są z tych zajęć zadowoleni.
Gdy prowadziłem studio w Warszawie, uczestnicy zajęć dla zaawansowanych ćwiczyli lepiej niż większość znanych mi nauczycieli jogi Iyengara, mimo że praktykowali zaledwie kilka miesięcy.
Kolejny mit - kontuzjogenność. Ja nigdy nic sobie nie zrobiłem ćwicząc asztangę, więcej - zauważyłem, że moi uczniowie wychodzili ze swoich starych kontuzji.
Zaletą tej praktyki jest, że pracujemy na rozgrzanym ciele, optymalna temperatura na sali ćwiczeń to 25 stopni. Ciepło tworzone jest też od wewnątrz, przez odpowiednie asany, bandhy i oddech. Generalnie rzecz biorąc, gdy ciało jest rozgrzane, ćwiczenia stają się łatwiejsze i przyjemniejsze, ciało łatwiej się otwiera, oczyszcza, a co najważniejsze, znacznie spada ryzyko kontuzji. Jak długo trwa sesja?
To zależy od stopnia zaawansowania. Początkujący ćwiczą krócej, zaawansowani dłużej. Standard - między godziną a półtorej do dwóch godzin u osób zaawansowanych.
Wspominałeś, że istnieje taki mit, że asztanga jest tylko dla ludzi sprawnych. Czy chodziły do Ciebie osoby starsze?
Tak, oczywiście. Chodziły osoby nawet 60-letnie, a i starsze się zdarzały. Można ćwiczyć jogę dynamiczną na poziomie przystosowanym dla osób mniej sprawnych, czy z jakimiś schorzeniami. Im większe ktoś ma problemy zdrowotne, tym bardziej wymaga indywidualnego podejścia.
Tak samo jest z jogą Iyengara - osoby z bardzo dużymi problemami zdrowotnymi wymagają indywidualnych sesji. W tej metodzie jest tak samo, tylko zestaw narzędzi jest troszeczkę inny.
W przypadku korekty osób z problemami zdrowotnymi, często sięgam do umiejętności, których nabyłem w czasie kursów jogi Iyengara. Trzeba przyznać, że w tej metodzie to zagadnienie jest bardzo dobrze rozpracowane. Na AWF-ie uczyłem się też prowadzić gimnastykę korekcyjną, dzięki temu potrafię dobrać odpowiednią praktykę dla osób z wadami postawy.
Tak więc dysponując tymi umiejętnościami, gdy zajmuję się osobą z problemami, zaczynam od najbardziej uproszczonych wersji pozycji, potem stopniowo praktyka dąży do standardu przyjętego w asztandze. Czasami trwa to miesiąc, czasami pół roku, czasami dłużej, ale osoby stopniowo dochodzą do tych standardowych sekwencji asztangi. Czyli, nie tylko pozbywają się np. bólów kręgosłupa czy innych schorzeń, ale także znacznie zwiększają swoją sprawność fizyczną. U kogo jeszcze się uczyłeś?
Bardzo duży wpływ miała na mnie Nancy Gilgoff, nauczycielka, która na stałe mieszka na Hawajach. Byłem u niej na kursach nauczycielskich w Czechach i w Irlandii. Ona nauczyła mnie trzeciej serii. Z drugiej strony pokazała trochę inne podejście do precyzji ustawienia w asanach, niż znałem z jogi Iyengara. To jest spojrzenie bardziej funkcjonalne, strukturalne na pozycje - nie ma jednego sposobu robienia pozycji dla wszystkich osób, jest bardzo różnie w zależności od indywidualnej budowy, indywidualnych możliwości. Można wydawać trochę inne komendy do pozycji dla różnych osób. Nie ma jednej sztancy. A kiedy byłeś u Pattabhi Joisa?
Widziałem go właściwie tylko dwa razy: w 2002 roku uczyłem się u niego, w Majsorze przez miesiąc. Drugi raz - na początku 2006 uczyłem przez jakiś czas w Londynie, gdzie akurat był Pattabhi Jois. On od czasu do czasu robił takie tournee po świecie, obecnie chyba jest za bardzo chory żeby gdzieś jeździć z Majsoru. Byłem u niego na takich zajęciach prowadzonych, bardzo ciekawych, bardzo drogich. Zadziwił mnie swoją energią, stanowczością. Jakie wrażenie zrobił na Tobie Mistrz, twórca metody, którą propagujesz?
Nie posuwałbym się do tego, żeby mówić o nim "mistrz". Mam do niego duży szacunek jako do osoby, która asztangę rozpowszechniła na całym świecie, dzięki któremu metoda dotarła poprzez inne osoby do mnie. Tyle, że nie jest moim guru. Niektóre osoby mają do niego taki stosunek jak do klasycznego guru, czyli bicie pokłonów, ślepa wiara.
Czegoś takiego albo nie mogę odczuć do niego konkretnie, albo w ogóle nie jestem zdolny do takiego zachowania.
Z Pattabhi Joisem jest dosyć trudny kontakt. Nie zna dobrze angielskiego. Na jego podstawie nie można spekulować jak asztanga może działać na osoby w starszym wieku, bo on nie ćwiczy.
Podobno, kiedy Pattabhi Jois skończył 60 lat Krischnamacharia, (który jeszcze żył, umarł mając 101 lat, w 1989r.) powiedział mu, żeby już przestał zajmować się asanami, że już wystarczy i żeby się zajął poważniejszymi rzeczami, czyli pranajamą, medytacją i filozofią. B.K.S Iyengar stworzył wielką organizację Stowarzyszeń w różnych krajach na świecie, propagujących jego metodę. Są napisane przez niego wytyczne do egzaminowania, stopnie w hierarchii… Jak to wygląda w asztanga jodze?
Tutaj nie ma takiej organizacji, jaka istnieje w jodze Iyengara, zamiast tego jest ścisła centralizacja. Mnie się wydaje, że to jest ich duży minus i niedopracowanie organizacyjne.
Pattabhi Jois sam akceptuje i wyznacza nauczycieli. Chętni muszą jeździć bezpośrednio do niego, spędzać długie lata, wydawać bardzo dużo pieniędzy, żeby on ich zaakceptował, pozwolił uczyć. Nie ma też reguł, ściśle ustalonych kryteriów, jakie nauczyciel musi spełnić żeby zostać certyfikowanym przez Pattabhi Joisa. Bardzo duże znaczenie ma osobisty kontakt z mistrzem. Części osób to odpowiada, a część zniechęca. Efekt jest taki, że większość nauczycieli asztangi na świecie nie ma żadnych uprawnień od Pattabhi Joisa. A czy Ty masz taki dyplom?
Ja dyplomu od Pattabhi Joisa nie mam i nawet nie ubiegam się o takowy. Jak już wspomniałem, nie uważam go za swojego guru, więc jeżdżąc tam i bijąc mu pokłony nie byłbym w zgodzie z samym sobą. Wolę uczyć się u innych nauczycieli. Z tradycyjnych mistrzów dużo większe wrażenie niż Pattabhi Jois zrobił na mnie BNS Iyengar (zbieżność nazwisk przypadkowa - Iyengar to popularne nazwisko w Indiach). Podobnie jak jego bardziej znany kolega po fachu, BKS, uczył się asztangi bezpośrednio od jej twórcy, czyli Krishnamacharii. Został on "odkryty" przez studentów z Zachodu dużo później niż Pattabhi Jois, więc pomimo swoich zalet ma bardzo mało uczniów. Ludzie generalnie idą za tłumem i wolą iść do bardziej znanego nauczyciela, ale bardziej znany nie zawsze jest najlepszy. Ćwiczyłeś w szkole u BNS Iyengara?
Tak, miesiąc u niego i miesiąc u jego niesamowitego ucznia, Sheshadri’ego.
Sheshadri robi świetne korekty, zrobiłem u niego bardzo duży postęp w asanach. U BNS Iyengara uczyłem się pranajamy i słuchałem interesujących wykładów na temat filozofii stojącej za praktyką asan. On świetnie mówi po angielsku i chętnie dzieli się swoją wiedzą. Potrafi zaprosić do swojego gabinetu i zrobić prywatny wykład na interesujący cię temat. To jest jego pasja, mimo podeszłego wieku on wciąż tym żyje i się pasjonuje. Jak wygląda jego szkoła?
Mieści się nad świątynią hinduistyczną i zajmuje 3 sale oraz gabinet nauczyciela. W jednej sali ćwiczą Hindusi, w drugiej Hinduski, a w trzeciej uczniowie z Zachodu. Iyengar krąży między tymi trzema salami, nadzoruje praktykę, koryguje, dodaje nowe pozycje do sekwencji. Są to typowe zajęcia Mysore. Po południu są zajęcia z pranajamy, filozofia i mudry. Na praktyce asan jest kilkunastu autochtonów i kilku zachodnich studentów, na pranajamie najwyżej 5 osób. W tym samym miejscu prze wojną uczył Krishnamacharia, naprawdę czuć tam powiew historii i ugruntowaną tradycję.
Rozumiem, że przekaz BNS to relacja uczeń-nauczyciel?
Zdecydowanie tak. Szkoda, że w Indiach jest bardzo mało takich miejsc. Coraz więcej szkół jest nastawionych całkowicie komercyjnie.
Mamy 6 standardowych serii asztangi. Początkujący wykonują pierwszą, drugą. Patabhii Jois doszedł do 6 serii?
Kiedyś były cztery serie i tak uczy na przykład BNS Iyengar, Nancy Gilgoff. Około 20 lat temu te dwie ostatnie, zaawansowane serie Patabhi Jois podzielił na pół, trochę je przeorganizował, bo one były bardzo długie i bardzo trudne. Niewiele osób było w stanie je wykonać. Nie wiem, czy wykonywał 4 serię A Ty którą serię wykonujesz? Dwójkę, trójkę?
Prawie całą trójkę. Właściwie brakuje mi dwóch pozycji żeby zrobić trzecią serię, z tym, że też nie praktykuję tak często trzeciej serii. Nie mam nauczyciela w Polsce. Trzecia seria jest na tyle trudna, że w całej Europie jest kilkanaście osób, które ją wykonują. Czwarta jest jeszcze trudniejsza - w Majsurze widziałem dwie osoby, które robiły początek czwartej serii i to były najbardziej zaawansowane osoby, jakie widziałem.
Obecnie bardziej zwracam uwagę na jakość niż na ilość i poziom zaawansowania asan. Po wypadku motocyklowym w Indiach musiałem zaprzestać na jakiś czas praktyki niektórych trudniejszych asan, ale za to odkryłem głębszą pracę w prostszych pozycjach. Dobrze, ktoś wykona 6 serii i co dalej?
Dalej - dalsze stopnie jogi, czyli pranajama, pratyahara, dharana, dhjana, samadhi.
Ja uważam, że nie jest konieczne opanowanie aż tak trudnych pozycji, aby rozpocząć praktykę następnych stopni w ośmiostopniowej ścieżce jogi. Nurtuje mnie od dłuższego czasu pytanie, ile rzeczywiście trzeba poświęcić czasu, żeby zająć się tymi następnymi stopniami. Mój głos wewnętrzny mi mówi, wcale że nie trzeba idealnie opanować wszystkich asan zanim zacznie się bardziej wewnętrzne praktyki, że trzeba próbować ich wcześniej, bo można dużo czasu stracić przejmując się drugorzędnymi sprawami.
Byłem na kursie vipassany i przekonałem się, że medytacja to nie taka prosta sprawa. Było tam wiele osób, które nie ćwiczyły nigdy jogi i okazało się, że moja jedyna przewaga nad nimi sprowadzała się do tego, że mogłem siedzieć trochę dłużej wygodnie. Gdy zaczyna się medytować, to jest zupełnie inna praca. Hatha joga w tym trochę pomaga, ale nie jest wcale konieczna do medytacji.
Spotkałam się z taką opinią, że astanga joga daje większą przestrzeń do rozwoju, bo dosyć szybko opanowujesz asany (oczywiście, jeśli nie masz ambicji opanować czterech serii w ciągu roku) i możesz "pójść dalej", jak powiedziałeś. W metodzie Iyengara jesteś w stanie utknąć w asanach "na amen", bo jest tyle szczegółów, że trudno je wszystkie wykonać.
Tutaj też są dwa podejścia. Z jednej strony mamy Pattabhi Joisa i jego ortodoksyjnych uczniów, którzy też potrafią w asanach utkwić "na amen".
Asany od trzeciej serii, czy nawet wcześniej są na tyle trudne, że bardzo niewiele osób jest w stanie je opanować. W tej metodzie szybciej robi się postępy niż w jodze Iyengara, bo mamy odpowiednią sekwencję, odpowiednie rozgrzanie ciała. Ale niektórzy ludzie tak wysoko sobie stawiają poprzeczkę, że to też jest za mało. Tych serii jest tyle, że można praktykować do końca życia, ciągle się doskonaląc i nie będąc usatysfakcjonowanym. Bardziej mi odpowiada podejście BNS Iyengara, który już po pierwszej serii zaczyna wprowadzać elementy pranajamy.
Według Patańdżalego, aby medytować asana powinna być stabilna i wygodna. Nie trzeba stawać na rzęsach, aby osiągnąć doskonałość w jodze. Ale jeśli kogoś to bawi to... czemu nie? Nie wszyscy przecież muszą być świętymi. Gdzie miejsce na medytację w tak dynamicznym wykonywaniu asan?
Medytacyjne podejście do praktyki asztanga jogi polega na tym, że gdy opanujemy sekwencję asan i nie zastanawiamy się dłużej nad ich kolejnością, płyniemy od jednej do drugiej skupieni na oddechu udżdżaji, bandhach i driszti, praktyka staje się jakby modlitwą, a kolejne asany można porównać do kolejnych koralików w różańcu lub mali. Jest to bardzo silna koncentracja, która po pewnym czasie przechodzi w medytację. Czyli z sekwencją asan pracuje się podobnie jak z mantrą, dlatego właśnie w tradycyjnym podejściu nie należy jej zmieniać.
Uważam, że w tradycyjnej asztandze mieszczą się 3 elementy, które Patańdżali określił jako kriya joga, czyli tapas, svadhyaya i Iśvarapranidhana. Tapas to żarliwa praktyka, wewnętrzne gorąco oczyszczające ciało i umysł. Dynamiczna praktyka asan doskonale pasuje do pojęcia tapasu. Svadhyaya to studiowanie siebie. Codzienna praktyka jest lustrem, w którym się przeglądamy, studiujemy swoje ciało i umysł, i pracujemy nad nimi. Iśvarapranidhana to poświęcenie się sile wyższej, np. Bogu, guru czy tradycji. Te 3 elementy są kluczowe dla tradycyjnej praktyki asztangi. Tradycyjnej medytacji w siedzeniu uczy się dopiero później. Ale dopóki się ćwiczy same asany, gdzie jest miejsce na wyciszenie przy takiej praktyce?
Momentem na pracę introspektywną, dłuższe pobycie w asanach, na zanurzenie się w pozycję jest sekwencja końcowa. To jest paścimottanasana, pozycje odwrócone, cykl świecy, stanie na głowie, jogamudra i pozycja lotosu. Te asany wykonywane są na koniec sesji i w nich najkorzystniej jest zostać na dłużej. Wiele osób tego nie docenia, stara się przejść je jak najszybciej, żeby się położyć, wyjść z zajęć, zająć się czymś innym.
Aby praktyka asztangi była zrównoważona, trzeba w tej sekwencji końcowej trochę pobyć. To mogą być takie czasy jak w jodze Iyengara, można sobie postać na głowie czy w świecy 10 minut, posiedzieć dłużej w lotosie. Czy asztangi można się nauczyć z książki, czy trzeba mieć nauczyciela?
Uważam, że trzeba mieć nauczyciela, przynajmniej od czasu do czasu. Osoba, która nie ma możliwości pójść do szkoły asztanga jogi może zacząć od warsztatów, czyli może pojechać na warsztat wprowadzający, nauczyć się podstaw i potem to powtarzać w domu, następnie od czasu do czasu jeździć na warsztaty doszkalające. Asztanga ma tę dobrą cechę, że sekwencje są już ustalone. Nie musimy zastanawiać się, jak układać swoją praktykę, tylko powtarzać w domu to, czego się nauczyliśmy. W jodze Iyengara tworzenie sekwencji wymaga dużej wiedzy. W asztandze nie ma tego problemu. Czyli każdy może być nauczycielem? Ktoś weźmie książkę, poćwiczy miesiąc i już jest nauczycielem?
Aby być dobrym nauczycielem trzeba przede wszystkim zrobić tę praktykę ileś tysięcy razy, żeby wiedzieć jak tego uczyć, co to robi z ciałem. Jeżeli ktoś nie ma wystarczająco dużego doświadczenia, to nie będzie tego wiedział i może kogoś skrzywdzić. W ćwiczeniu asztangi bardzo ważne są te korekty manualne. To też jest wielka sztuka i też wymaga wielkiego doświadczenia. Sam wyszkoliłeś kilkanaście osób w całej Polsce. Jak to wyglądało?
Nigdy nie robiłem takiego stricte kursu nauczycielskiego. Szkoliłem moich zaawansowanych uczniów na asystentów, którzy z czasem zaczęli prowadzić fragmenty zajęć, potem całe zajęcia. Na początku to była konieczność. Jeśli chciałem wyjeżdżać na jakieś kursy czy dalej się szkolić, to musiałem mieć osoby, które poprowadziłyby za mnie zastępstwo na zajęciach w klubach fitness.
Kiedy założyłem studio na Żurawiej okazało się, że jest jeszcze więcej potrzebnych osób żeby te zajęcia prowadzić. Więc szkoliłem je indywidualnie na swoich zajęciach. Dotychczas nie czułem, że praktykuję dostatecznie długo, żeby zrobić taki otwarty kurs nauczycielski. Ale być może niedługo to się zmieni... Jak myślisz, w jakim kierunku rozwinie się joga w Polsce?
Trudno powiedzieć, bo Polacy są dosyć konserwatywni - jak już zaczęli praktykować według metody Iyengara, to rzadko trafiają do asztangi.
Na Zachodzie asztanga rozwinęła się w dwóch kierunkach: z jednej strony są szkoły ściśle tradycyjne, o utrudnionym dostępie dla osób początkujących. Aby zacząć ćwiczyć trzeba od razu bardzo mocno się zaangażować. Bardzo ścisły przekaz, jak kiedyś w Indiach.
Z drugiej strony - są nauczyciele, którzy mieszają asztangę z innymi rodzajami jogi czy innymi ćwiczeniami i robią jogę bardziej dostępną dla wszystkich. Z którym podejściem bardziej się utożsamiasz?
Jestem bliżej tego drugiego podejścia. Jeśli miałbym asztangę umieścić w szerszym kontekście, to mógłbym powiedzieć, że to jest joga dynamiczna. Taka praktyka-matka, przy której powstało dużo odgałęzień tworzonych przez nauczycieli z Zachodu: power joga, vinyasa joga, dynamic joga itp.
Od kiedy zacząłem uczyć miałem taki dylemat: czy iść w asztangę tradycyjną, czy wykorzystywać moje doświadczenie z jogą Iyengara, Shivanandą, AWF-em i tworzyć zajęcia autorskie.
Na początku nawet zmieniałem zdanie ze dwa razy. Początkowo nazywałem swoje zajęcia power joga, bo myślałem, że to będzie miało lepszy odzew marketingowy i da mi większe pole manewru. Potem bardziej zbliżyłem się do asztangi tradycyjnej, a teraz uczę i tak i tak.
Z jednej strony chciałem, żeby w Polsce był obecny nurt asztangi tradycyjnej, jako pewien punkt odniesienia, żeby praktykujący wiedzieli jak to wygląda w tradycyjnej wersji, aby zachowany był ten pierwotny przekaz. Z drugiej strony chciałem "wyżyć się" twórczo. Nauczyciel tradycyjnej asztangi nie może tego zrobić, ma ograniczenie w postaci sekwencji.
Teraz, kiedy istnieją już w Polsce szkoły prowadzone przez innych nauczycieli, w głównym nurcie tradycyjnej asztangi, ja mam większe pole manewru.
Trzonem mojej praktyki jest tradycyjna asztanga, ale ćwiczę też inne metody. Jest taki nurt, który się nazywa jin joga. To nie jest żadna tradycja ze starą linią przekazu, jest to sposób praktyki. Długie czasy, introspekcja, postęp nie przez jakieś siłowanie się, tylko przez puszczanie, rozluźnianie, akceptację itd. Zainteresowanie tą formą praktyki pojawiło się u mnie jako naturalna przeciwwaga do asztangi. Czasami moją praktykę kończę kwadransem w paściomottanasanie lub pełną joga mudrą w baddha padmasannie.
Masz doświadczenie z asztanga jogą, ale także z metodami Sivanandy i Iyengara. Jak wykorzystujesz swoje doświadczenia w pracy z uczniami?
Wypracowałem pewien autorski system uczenia: dla początkujących prowadzę zajęcia wykorzystując elementy z różnych tradycji. Taka łagodna joga dynamiczna dla początkujących. Drugi nurt w moim uczeniu to tradycyjna asztanga a trzeci -jin joga.
Wiem, że nie można dowolnie łączyć ćwiczeń z różnych tradycji. Trzeba mieć najpierw głębszą wiedzę, jak ćwiczenia działają, po co się je wykonuje. Dopóki się takiej wiedzy nie zdobędzie, lepiej odtwórczo powielać schematy wypracowane przez uznanych mistrzów. Ale żeby uzyskać optymalne rezultaty i dostosować praktykę do indywidualnych potrzeb, lepiej jest nauczyć się wychodzić poza ramy tradycji. Dla mnie zdecydowanie ważniejszy jest człowiek, jego dobro, zdrowie niż tradycja. Choć ją szanuję, wolę robić to, co najlepiej działa. Co teraz u Ciebie? W 2007 zostawiłeś swoje studio…
Tak, sprzedałem to studio Ewie Jaros, która prowadzi je mniej więcej tak jak ja. To jedna z moich najbardziej zaawansowanych uczennic.
Musiałem znaleźć balans pomiędzy uczeniem a własną praktyką. Prowadzenie własnego studia to były nie tylko przyjemności i patrzenie jak moi uczniowie pięknie się rozwijają. Było też sporo papierkowej roboty, aby wszystko funkcjonowało tak, jak należy. Do tego musiałem prowadzić bardzo dużo zajęć, bo tego wymagała moja sytuacja ekonomiczna.
W pewnym momencie miałem kryzys: za dużo prowadziłem zajęć, za mało praktykowałem, za dużo papierkowej roboty.
Sprzedałem studio, pojechałem do Indii na pół roku i jakoś się tam pozbierałem, zregenerowałem. Powróciłem jakby w nowym wcieleniu. Wróciłem do uczenia i praktyki z nową energią i nowym zrozumieniem. Pewne rzeczy, zachowanie związane ze zdrowym trybem życia, które kiedyś wynikały u mnie z ideologicznego nastawienia teraz są naturalne, wynikają z dobrego rozumienia się ze swoim ciałem.
Prowadzę warsztaty wyjazdowe w całej Polsce - głównie w Warszawie, Wrocławiu, Katowicach, a w najbliższych miesiącach odwiedzę także Sopot, Kraków, Poznań i Zieloną Górę. Czy jest szansa, że znowu założysz własną szkołę?
Nie wykluczam tego, ale jeszcze nie jest to najbliższa przyszłość. Zobaczymy. Poza jogą mam inne zainteresowania, które chcę rozwijać - uprawiam sport, śpiewam, dużo czytam. Chcę pisać więcej artykułów i być może także książki. A o czym piszesz? Na portalu jest Twój artykuł "Asztanga joga - tradycja czy herezja". Świetny tekst.
Zanim poszedłem na AWF, myślałem, że będę dziennikarzem. Gdy studiowałem politologię, pisałem do gazetek studenckich, potem na AWF-ie także. Gdy już jako nauczyciel jogi miałem kontakty z gazetami to często było tak, że to ja im pisałem artykuł albo udzielałem dużej pomocy nie tylko merytorycznej, lecz także redaktorskiej. Być może zajmę się jeszcze tym kiedyś poważniej. Ale na pewno nie porzucę uczenia jogi, bo sprawia mi to dużą satysfakcję.
Masz ogromną wiedzę na temat jogi, jej pochodzenia. Pisałeś prace magisterską na temat asztangi, robiłeś badania, czego dotyczyły?
Badania dotyczyły tego, jak organizm zachowuje się podczas treningu asztanga jogi: jak się zmienia nasze tętno, parametry związane z oddechem. Wyniki trzeba by długo omawiać. Najkrócej krócej mówiąc: jest to wysiłek mieszany - są tu na przemian wysiłki dynamiczne i statyczne, o średniej intensywności z punktu widzenia fizjologii. Tętno utrzymuje się w przedziale 120-150 uderzeń na minutę, a koszt energetyczny wynosi około 450 kcal na godzinę. Czyli spala się ilość kalorii porównywalną do gry w koszykówkę.
Szykujesz się do doktoratu?
Jeśli już, to z wolnej stopy. Z naukowego punktu widzenia interesuje mnie joga jako "Health related fitness", czyli jako aktywność rekreacyjna, nie nakierowana na wyniki sportowe, ani zwiększanie specyficznych umiejętności, tylko na zwiększanie swojego potencjału zdrowotnego.
Podsumowując - co Ci dała asztanga joga?
Sprawność, zdrowie, pogodę ducha. Także dużo wiary w siebie. Więcej cierpliwości i pokory. Oraz wielką pasję i sposób na życie.
Bardzo dziękuję za rozmowę. Justyna Moćko
Justyna@joga-joga.pl
grudzień 2008 r