Marta Steiner - joginka, która się nie poddaje - wywiad
czwartek, 25 sierpnia 2016
Być może niektórzy z Was znają już historię Marty. Pisaliśmy o Marcie w zeszłym roku przy okazji III Górskiego Maratonu Jogi w Wierchomli. Marta to niesamowita osoba i wzór dla każdego - jej siła, serdeczność i wola walki są po prostu nie do opisania. Jesteście ciekawi jak dzisiaj ma się joginka, która zawładnęła 108 powitaniami słońca w Wierchomli?
Marta to joginka - która zachorowała na zespół Guillaina - Barrego. To autoimmunologiczna choroba w wyniku której w 2012 roku Marta została całkowicie sparaliżowana a lekarze długo nie dawali Marcie żadnych szans na wyzdrowienie. Wielu z Was wsparło wtedy Martę mentalnie - wykonując w intencji jej powrotu do zdrowia 108 powitań słońca i finansowo - wpłacając darowizny na specjalnie dedykowane konto, aby Marta mogła przejść serię kosztownych zabiegów i rehabilitacji. Tak też się stało - Marta jest w trakcie terapii, która z dnia na dzień przynosi coraz to lepsze rezultaty. Jak sama Marta mówi: "Jeśli ktoś postawił na to, że ja wyzdrowieję - to znaczy, że ja wyzdrowieję". Potwierdza to, że Wasz udział w powrocie Marty do zdrowia ma niemałe znaczenie, za co Wam serdecznie dziękujemy.
Jesteście ciekawi jak dzisiaj ma się joginka, która zawładnęła 108 powitaniami słońca w Wierchomli?
Jedno jest pewne - ten rok nie był dla Marty łatwy. Marta zmaga się z ciągłymi wyzwaniami. Wyzwania te nie dotyczą jednak rozwoju kariery czy pasji, jak to normalnie powinno mieć miejsce i czego byśmy jej z całego serca życzyli, ale jej życia i zdrowia. Z okazji kolejnego - IV Górskiego Maratonu Jogi postanowiliśmy sprawdzić u źródła jak dzisiaj czuje się Marta i co zmieniło się u niej przez ostatni rok.
Marto, jak wygląda teraz Twoje życie, co przynosi najwięcej radości, a co jest największym wyzwaniem?
Najwięcej radości przynoszą mi godziny, minuty… każda chwila spędzona z terapeutami. Ja mogę być pracowita, ale bez ich wiedzy niewiele uzyskałabym. Tak było np. z metodą Bobath. Od kiedy wprowadziliśmy ten sposób fizjoterapii, właściwie już tego samego dnia, zobaczyliśmy nagłe polepszenie chodzenia. Wystarczyło wykonać sekwencję określonych, szybkich ruchów, by automatycznie polepszyło się poczucie równowagi.
Moi fizjoterapeuci są moją ostoją. Pozwalają ćwiczyć bez poczucia strachu. Oprócz berlińskich fizjoterapeutów, ergoterapeutów i logoterapeutów, nad moją rehabilitacją czuwa wrocławski masażysta i terapeuta Tomek Głodek, który przyjeżdża do mnie co tydzień na cały dzień!!! To z jego inicjatywy zaczęliśmy próbować tak niewyobrażalnych rzeczy, jak wchodzenie po schodach do mojego mieszkania na 4 piętrze. Uwieszona na nim i wsparta o poręcz, po raz pierwszy potrzebowałam 35 minut, żeby pokonać te 4 piętra. Tomek uczył mnie, jak wstawać z kanapy, jak przemieszczać się z pokoju do kuchni, trzymając się ścian. Dzięki tym przygotowaniom, po czterech długich latach pobytu w szpitalach na intensywnej terapii, klinikach rehabilitacyjnych i ośrodkach opieki nad pacjentami neurologicznymi, mogę we wrześniu… WRÓCIĆ DO DOMU. Wprawdzie nadal przychodzić będą opiekunki i opiekunowie, którzy będą mnie myć i ubierać, ale nikomu nie muszę tłumaczyć, jaką zmianą jest powrót do życia z rodziną.
Największym wyzwaniem z kolei jest dla mnie stała, niekończąca się konieczność pokonywania niewyobrażalnego bólu i próby "zapominania" o nim. Do morfiny organizm przyzwyczaja się i z czasem niewiele już ona pomaga. Boli w nocy, boli w dzień, każdy dzień zaczyna się od bólu i na bólu kończy. Bardzo wiele kosztuje mnie unikanie tematyzowania mojego bólu w kontaktach międzyludzkich, ale nie mogę wiecznie mówić, że mnie boli, bo ludzie ode mnie pouciekają. Próbuję więc żyć tak, jakby mojego bólu nie było, bo widzę, jaka bezradność pojawia się w oczach ludzi, którzy widzą, jak z bólu automatycznie ciekną mi łzy… chociaż są to zupełnie ciche łzy w ukryciu.
Jak się czujesz? Jakie są dalsze rokowania i zalecenia lekarzy?
Operacja dłoni nie przyniosła nic poza dodatkowym kilkumiesięcznym bólem. Czułam się więc przez ostatnie kilka miesięcy zupełnie wykończona tym znoszeniem bólu. Ale przyszło lato i pierwsze wyjścia na powietrze, co wzmocniło mój organizm. Lekarze nie stawiają żadnych prognoz, podkreślają, że to wielka niewiadoma i że wszystko zależy od skuteczności rehabilitacji. Unikają lekarstw - oprócz tych przeciwbólowych, bo bez nich nie mogłabym się poruszać.
Co się czuje, kiedy w intencji powrotu do zdrowia inne joginki i jogini wykonują 108 Powitań Słońca?
Czuje się tę energię w splocie słonecznym, koło serca. Takie samo ciepło koło serca czujemy np., gdy ktoś nam mówi, że nas kocha. Gdy wiem, że gdzieś daleko ktoś wysyła do mnie dobrą energię, to nie pozostaje nic innego, jak z wdzięcznością otworzyć się na nią i tę wdzięczność wysłać z powrotem. Każdy dobry czyn powraca do ofiarodawcy. W ten sposób ofiarodawca również staje się beneficjentem i wszystkim dzieje się lepiej.
Rehabilitacja to jedno, ale tak potężna dawka pozytywnej energii przekazana w Twoim kierunku podczas Maratonów Jogi musiała mieć swój wpływ na Twoje samopoczucie, powiedz proszę, co się zmieniło od ostatniego Maratonu Jogi u Ciebie?
Czuję się bezpieczniej. Żyję bez strachu.
Jak wiemy rokowania lekarzy na samym początku były fatalne. Co trzeba w sobie mieć, i co musi się stać, żeby pomimo to nie zrezygnować i stanąć do walki ?
Nie trzeba mieć niczego specjalnego w sobie. Mnie wystarczyło mieć wówczas ośmioletniego syna. Matka zrobi dla dziecka wszystko. Wiedziałam, że nie mogę tak po prostu przestać walczyć o każdy następny oddech z respiratorem, bo jestem mojemu synowi jeszcze potrzebna.
Jak myślisz, czy to, że wcześniej praktykowałaś jogę ma wpływ na proces powrotu do zdrowia?
Naturalnie że tak! Gdybym przez 12 lat nie uprawiała pranayamy, nie wiedziałabym, jak na nowo nauczyć się oddychać. Przez 2 lata nie mogłam wykonać nawet najmniejszego ruchu. Gdyby moje mięśnie nie były silne od regularnego ćwiczenia jogi, nie miałabym się z czego odchudzać. Ważna okazała się też znajomość fizjologii ruchu i umiejętność rozpoznawania dobrego i złego bólu podczas ruchu. Zauważają to fizjoterapeuci, którzy już po pierwszym spotkaniu powiedzieli "A pani to chyba coś ćwiczyła…".
Powiedziałaś kiedyś, że kiedy byłaś całkowicie sparaliżowana, robiłaś sesję jogi w myślach. A na co "jogicznego" możesz sobie pozwolić teraz?
Na przykład siedząc na brzegu łóżka opieram ręce o krzesło i wyciągam się w przód, robiąc "mojego psa z głową w dół". Albo na leżąco rozciągam tyły nóg przy pomocy paska. Nie potrafię go jeszcze chwycić, ale proszę o przywiązanie go do łóżka od strony głowy. Po latach ćwiczenia jogi ma się już taką jogiczną wyobraźnię… i właściwie w każdym ruchu można odnaleźć jogiczną intencję.
***
Wszędzie dobrze, ale w domu najlepiej, czyli kolejny poważny progres dla Marty, która wraca do domu po 4 latach spędzonych w klinikach w Berlinie. To najlepsza wiadomość, jaką mogliśmy usłyszeć! Jeśli determinacja Marty będzie cały czas na tak wysokim poziomie, to kto wie, może za rok spytamy: kiedy Marta wraca na matę? Jeśli stawiać cele - to wysokie.
Historia Marty przypomina trochę historię Macka Newtona, ośmiokrotnego mistrza taekwondo, najbardziej znanego trenera fitness teakwondo na świecie. W wieku 68 lat podczas jednego z treningów wykonał jeden z wyskoków, po którym okazało się, że jest sparaliżowany od pasa w dół. Lekarze mówili wtedy, że nigdy już nie będzie chodził, a jego paraliż będzie postępował. Mack Newton powiedział wtedy, że jeśli fizycznie jest możliwy powrót do sprawności, to on jest jedną z tych osób, która nigdy się nie poddaje i dla której nie ma żadnych wymówek. Od razu po wyjściu ze szpitala, poruszając się na wózku inwalidzkim, wrócił do pracy nie dopuszczając do świadomości, że mu się nie uda. Nie marnował czasu na przeklinanie losu i zrzucanie odpowiedzialności na okoliczności, tylko codziennie, krok po kroku wracał do formy sprzed wypadku. Dwa lat później wrócił do pełnej sprawności i kontynuował treningi!
Marta powiedziała, że nie trzeba mieć w sobie nic szczególnego, żeby podjąć walkę, pomimo tak niesprzyjających warunków i nie rezygnować pomimo bólu i wielu przeszkód. Myślę jednak, że większość ludzi w sytuacjach, kiedy życie wystawia ich na próbę, załamuje się, odpuszcza i pyta los dlaczego ich tak brutalnie potraktował, a odpowiedź nigdy nie przychodzi. Odpowiedzialność i zaangażowanie - to chyba te dwie cechy pomogły Marcie nie poddać się i stanąć do walki.
Joginko, joginie! Niech naszym wspólnym małym/ wielkim celem stanie się wykonanie 108 powitań słońca na tegorocznym IV Górskim Maratonie Jogi w Wierchomli. Zacznij od tego i wyznaczaj kolejne jogowe (i nie tylko) wyzwania umacniające Twój charakter i pozwalające doświadczyć czegoś nowego, ubogacającego.
Namaste.