O medytacji, jedności i fizyce. Inga Schorowska
środa, 22 grudnia 2010
Poniższy tekst powstał w oparciu o rozmowę z moim przyjacielem, kanadyjskim fizykiem, autorem . Jako naukowiec daleki jest od neofickiego zachłyśnięcia praktykami duchowymi, raczej stara się zgłębiać wiedzę jogiczną systematycznie, wykorzystując czujny umysł fizyka w celu pojęcia tego wszystkiego, o czym nie śniło się naszym filozofom.
Tego rodzaju podejście jest mi bliskie, więc spędzaliśmy długie godziny na rozważaniu kwestii absolutnych z punktu widzenia współczesnej nauki. Zapragnęłam podzielić się na forum owocem tych rozważań, ponieważ w naszym pozornie cywilizowanym świecie wciąż powszechnie panują omszałe poglądy traktujące jako coś niepojętego, z pogranicza voodoo i magii, wymagającego wycofania ze świata i odosobnienia w klasztorze lub jaskini i zazwyczaj budzącego lęk. Oczywiście można praktykować na powyższe sposoby, aż do momentu, gdy napompowane dziwacznością ego zażąda powrotu do codzienności, tak jak można utrudniać sobie życie wdziewając szpilki na czas śnieżycy lub przecinając własny język na dwoje w celu wprawienia sobie w niego zamka błyskawicznego. Ale nie o tym miało być.
Glen jest doktorem fizyki, a jego ukochanym dzieckiem jest fizyka kwantowa, ta właśnie, która narobiła tyle zamieszania w akademickim status quo. Taką na ten temat opowieść snuł: do niedawna fizyka opisywała świat w oparciu o koncept czasu, przestrzeni i materii: czas rozumiany był jako wypełnienie obszaru między zdarzeniami, a przestrzeń - między obiektami, zbudowanymi z materii. Wszystko było czysto fizyczne i materialne. Jak wiemy, badanie cząsteczek niedostrzegalnych bezpośrednio zmysłami wywróciło ten klasyczny newtonowski świat do góry nogami. Przede wszystkim zauważono, że obserwacja jakiegokolwiek systemu na poziomie atomowym jest już czynnikiem zaburzającym ten system i wywołującym określoną reakcję. Foton światła pochodzący od obserwatora nie ma wpływu na obiekt wielkości piłki baseballowej, natomiast ma wyraźny wpływ na elektron. Możemy wobec tego uprzednio obliczyć, czy np. rzucona w górę moneta ukaże nam po opadnięciu orła, czy reszkę, jeżeli posiadamy wszelkie dane dotyczące siły i kąta rzutu, wysokości wypuszczenia monety itd. Nie jesteśmy natomiast w stanie przewidzieć , mimo wcześniejszego dokonania wszelkich obliczeń, przez który z dwóch otworów w szkle przejdzie skierowany na nie foton światła, staje się to wiadome dopiero po dokonaniu eksperymentu. Stan fotonu przed pomiarem zwany jest superpozycją, czyli jak gdyby stanem zawieszenia, który daje 50% szansy na zaistnienie jednej z dwóch potencjalnych możliwości i nie jest mierzalny. W momencie pomiaru cząsteczka jak gdyby "decyduje się" na określony wynik, przechodzi ze stanu niemierzalnego do stanu rzeczywistości korespondującej z naszymi zmysłami. Przemiana ta zwana jest w wersji spolszczonej kolapsem. Po dotarciu aż tutaj, nauka rozpoczęła poszukiwanie odpowiedzi na pytanie, co jest przyczyną owego kolapsu. Odpowiedź, jaka się pojawiła, była natury bardzo nie-fizycznej. Przyczyną kolapsu jest świadomość eksperymentatora.
Następne rewolucyjne odkrycie dotyczyło wzajemnego oddziaływania cząsteczek i znane jest jako fenomen "non-locality", lub siląc się na krajową wersję - nie-lokalności. Badając bliźniacze cząsteczki wystrzelone w przeciwnych kierunkach eksperymentatorzy zauważyli stałą zależność: gdy jedna z badanych cząsteczek wykazywała określoną cechę, druga cząsteczka natychmiast, bez opóźnienia w czasie wykazywała skorelowaną wartość tej samej jakości. Zupełnie jakby cząsteczki w niezbadany sposób porozumiewały się ze sobą. Prędkość przekazu owej informacji przeczyła dotychczasowemu poglądowi, że nie istnieje prędkość przekraczająca prędkość światła. To jest właśnie "non-locality": cząsteczka "wiedziała" o określonym stanie bliźniaczej cząsteczki bez żadnego opóźnienia czasowego, więc informacja została przekazana z nieskończoną prędkością, ewentualnie obie cząsteczki znajdowały się we wspólnym polu zawierającym daną informację.
Jak to się ma do opisują ten koncept jako ocean, który z ograniczonej perspektywy przyjmuje postać osobnych fal, lecz w istocie jest jedną całością jako woda, będąca prawdziwą naturą każdej fali na powierzchni oceanu. Tak wszechświat wypełniony jest nieskończoną różnorodnością form, od cząsteczek subatomowych do układów planetarnych; wśród tych form doniosłe miejsce zajmują istoty świadome: ludzie, zwierzęta, ptaki i cała masa innych. Każda istota i forma jest wyjątkowa i niepowtarzalna, lecz ich podłożem, esencją wszystkiego jest jedna, niepodzielna rzeczywistość. Jedną z wielu nazw ją opisujących jest Jaźń.
Jest to coś najbliższego naszej istocie, czy tez raczej jest to nasza prawdziwa istota. Jaźń nie podlega narodzinom ani śmierci, jest wieczna, niezmienna i niepodzielna. Jest wspólna dla wszystkich istot, była przed naszym narodzeniem i będzie po śmierci naszego ciała. Ponieważ nie mamy zdolności postrzegania Jaźni za pomocą zmysłów, potrzebujemy techniki, która nam to umożliwi. Taką techniką jest na przestrzeni tysięcy lat dochodzą niezmiennie do tych samych rozwiązań, czyli ów warunek został spełniony.
Przeprowadzenie eksperymentu polega na obserwacji własnej wewnętrznej świadomości. Najlepiej siedząc z prostym kręgosłupem, w spokojnym miejscu, z zamkniętymi oczyma, gdyż wtedy jesteśmy w stanie zwrócić uwagę do wewnątrz. Obserwujemy po prostu, co się pojawia w naszym umyśle. Zapewne zauważymy własne myśli, co jest w porządku, bo pracą umysłu jest wytwarzanie myśli. Nie musimy ich zatrzymywać, niszczyć czy wyciszać, raczej przyglądamy się im bez zaangażowania w ich treść ,aż same znikną. W trakcie tej obserwacji kierujemy uwagę na tego, kto obserwuje. Obserwator, Świadek, lub Świadomość jest obecna przed pojawieniem się myśli, w trakcie myśli i po jej zniknięciu. Treść myśli nie ma na nią wpływu, Świadomość jest nadrzędna względem umysłu. Identyfikując się z nią, przestajemy być ofiarami zmiennych stanów umysłu, stajemy się szczęśliwsi i bardziej efektywni. Udowodniono, że Świadomość obserwatora wpływa na elektrony i inne najmniejsze cząsteczki, z których składają się wszystkie formy. Jeżeli działamy z poziomu świadomości, zmieniamy świat zgodnie z naszym wyobrażeniem. Jesteśmy też bardziej współczujący, gdyż zdajemy sobie sprawę, że na najgłębszym poziomie wszyscy jesteśmy jednym.
Taki efekt został przez wielu doprowadzony do końca i zawsze dawał podobne efekty, logiczne będzie założenie, że rezultat końcowego błogostanu jest tak samo dostępny dla każdego, kto wytrwa w praktyce. Brzmi obiecująco i całkiem egalitarnie.
Glen nie ma żadnych wątpliwości co do słuszności takiego założenia , medytuje wytrwale i wygląda już teraz na szczęśliwego człowieka. Dla mnie też ma to sens. Skoro teoria jest spójna, czemu nie zastosować jej w działaniu?
Co do praktycznych efektów "ubocznych" medytacji, wydaje się, że 10 milionów pragmatycznie zorientowanych Amerykanów, regularnie medytujących za aprobatą swoich szefów w firmach i prywatnych domach, nie może się mylić. Efekt redukcji stresu, wzrostu odporności organizmu i zwiększonej wydajności zawodowej zwyczajnie się opłaca. Nie jest to więc zajęcie dla nielicznych mnichów, lecz praktyka, która może podnieść standard życia każdemu. Skoro już zapożyczyliśmy sobie z "Zachodu" hot-dogi, Mc Donaldy i inne narzędzia prowadzące do powolnego samobójstwa, weźmy także coś z przeciwnego krańca spektrum, co może temu samobójstwu zapobiec, lub przynajmniej wydatnie je opóźnić…
Inga Schorowska
Ukończyła rehabilitację na AWF we Wrocławiu, po czym studiowała w Oslo Technikę Alexandra pod kierunkiem Nigela Hornby. W 2005r została instruktorem Somayog, od tej pory prowadzi warsztaty w I.M.I. w Kullu w Indiach. Studiuje i praktykuje raja yogę w Międzynarodowym Instytucie .