Drugi Festiwal filmów o buddyzmie Włóczędzy dharmy - recenzja. Część I Justyna Moćko
poniedziałek, 9 marca 2009
Uwielbiam filmy dokumentalne, jestem stałą bywalczynią wszelkich festiwali. Ten zainteresował mnie ze względu na tematykę. Dalaj Lama kiedyś zauważył, że gdyby nie inwazja chińczyków kultura tybetańska nadal rozwijałaby się w izolacji. W pewnej mierze "dzięki" wydarzeniom z 1950 roku kultura, nauka, religia mnichów tybetańskich rozprzestrzeniła się w świecie. Zafascynowali się nią naukowcy, badacze, antropolodzy, a przede wszystkim osoby poszukujące spokoju w obecnym, rozedrganym świecie. Powstało mnóstwo książek, filmów ale też sang tybetańskich na całym świecie.
Dokumenty zgromadzone na tym festiwalu były różnorodne: prezentowały nauki Mistrzów, sylwetki nauczycieli, pokazywały państwa, w których religią jest buddyzm. Niestety, nie mogłam obejrzeć wszystkich filmów. Spośród 19 prezentowanych na festiwalu widziałam 7. Dziś recenzja filmów: Tybetańska księga zmarłych, Nauka o stanie umysłu, Mnisi w laboratorium.
"Tybetańska księga zmarłych"to dokument z 1994 roku, znany już polskim buddystom. Przygotowywanie człowieka do przejścia na "drugą stronę" we wszystkich kulturach obrastało w czynności rytualne, ceremonialne. Nie inaczej było w Tybecie, gdzie istotną częścią obrzędów stanowiło przekazywanie umierającemu (lub już umarłemu) człowiekowi instrukcji i wskazówek, mających mu pomóc w zbawieniu bądź w dobrych ponownych narodzinach. Instrukcje te recytowano z tekstów, które zostały zebrane w jednolitą księgę. Pod tytułem Tybetańska księga Umarłych została przetłumaczona po raz pierwszy w 1927 na język angielski. W Polsce przetłumaczona przez Ireneusza kanię ukazała się w 1991 r.
Film pokazuje obrzędy trwające przez 49 dni po śmierci, kiedy to duch człowieka zmarłego znajduje się w stanie bardo. Jest to przestrzeń pośrednia. Duch człowieka przez te dni "dojrzewa" do następnego wcielenia.
Pierwszym etapem jest odczytanie zmarłemu najważniejszych wskazówek, co z nim teraz się dzieje, aby nie odczuwał lęku. Następnie mnich wspomagając się astrologią tybetańską ustala datę kremacji, po której nadal wspomaga się zmarłego w przechodzeniu przez następne miejsca bardo.
Pod jednym tytułem filmu kryją się dwa dokumenty: jeden prezentuje historię księgi, sposoby jej używania w Tybecie i w zachodnich hospicjach.
Drugi pokazuje skomplikowane rytuały mnichów i wywiady z Dalaj Lamą na temat jego poglądów na temat śmierci: "Śmierć to tylko zmiana ubrania - jeśli jedno jest zniszczone, znoszone, wymieniamy je na następne. Tak samo jest ze śmiercią." Świetny film, którego obejrzenie polecałabym każdemu. "Nauka o stanie umysłu" to film Wade Davisa z 2006 r. Wade Davis jest pisarzem, naukowcem, odkrywcą, poszukiwaczem przygód, fotografem, poetą.
Wade Davis, udaje się w duchową podróż przez Himalaje do Nepalu - po to, by spojrzeć na buddyzm jako naukę o umyśle. Chce też zastanowić się, czy jest to ścieżka duchowego rozwoju, na którą sam mógłby wkroczyć. Podróż zaczyna się w klasztorze Thupten Choling, domu starego Trulshig Rinpoche, jednego z nauczycieli Dalaj Lamy. Rinpoche zabiera Wade`a w miejsce, gdzie niegdyś sam doznał oświecenia - na szczyt góry, do Sengye Phuk, czyli "Jaskini Lwa".
Trulshig Rinpoche przewodzi obchodom święta Mani Rimdu, ceremoniom mówiącym o konieczności współodczuwania z innymi, które odbywają się w Klasztorze.
Podczas swojej podróży Wade poznaje Matthieu Ricarda, francuskiego naukowca, który został mnichem, bo zrozumiał, że nauka mówi, co i jak się dzieje w życiu ludzi - ale nie odpowiada na pytanie "dlaczego". Buddyzm na to pytanie odpowiedział naukowcowi.
- To dlatego korzystamy z nauki o umyśle. Dlatego, że dowodem na słuszność praktyk buddyjskich jest wewnętrzny spokój osiągany przez tych, którzy się im oddają.
Matthieu i Wade udają się do Solu Khumbu, rejonu Himalajów położonego w cieniu Mount Everestu. Wezmą udział w niezwykłej audiencji u mniszki, która od 45 lat oddaje się medytacjom. Nigdy wcześniej nie zgodziła się wystąpić przed kamerą, nigdy też nikt nie zrobił jej zdjęcia. Teraz poznamy ją i przesłanie współczucia, które głosi światu. Piękny, osobisty a jednocześnie bardzo uniwersalny film.
"Mnisi w laboratorium".
Premiera w Polsce filmu nakręconego w 2006 r przez Delphine Morel, którą zaciekawiły projekty naukowe badające mnichów tybetańskich.
W filmie zostały przedstawiane eksperymenty wykonywane na mnichach, (na które udzielił zgodę Dalaj Lama). Najogólniej można podzielić tematykę badań na trzy obszary: dotyczące pamięci operacyjnej w stanie "normalnym" i "czystej uważności" , pokazywania emocji i współczucia.
Jedno z badań to test Stroopa, który polega na szybkim czytaniu nazw kolorów, przy czym kolor druku nie pokrywa się z kolorem, którego jest desygnatem. Sprawdzano, czy mnich ma podobne wyniki w stanie, kiedy nie medytuje i kiedy pogrążony jest w stanie medytacji.
Badania dotyczące emocji polegały na tym, że pokazywano mnichowi różne zdjęcia, które były dość wstrząsające. Przede wszystkim podczas tego badania pokazały się różnice kulturowe - gałka lodów nie wywołała u mnicha żadnej reakcji, natomiast na studentach amerykańskich, na których standaryzowano te badania i owszem;-) Pani naukowiec obserwująca mnicha podzieliła się swoimi refleksjami (nie wynikami). Przede wszystkim na twarzy badanego nie było widać ekspresji, emocji. Studenci amerykańscy wydawali okrzyki obrzydzenia, zachwytu, natomiast mnich miał spokojną twarz. Ruchy mimiczne były ograniczone do podniesienia brwi, ruchu nozdrzy.
Badania dotyczące współczucia były ograniczone do wywiadów. Naukowcy spotkali się z mnichami, którzy mówili o swoim rozumieniu współczucia. Efektem badania było włączenie słowa współczucie do słownika psychologii na Uniwersytetach w Stanach. Do tej pory słowo to nie miało większego znaczenia.
To, co mnie niemile zaskoczyło, to brak omówienia wyników tych skądinąd interesujących badań. Widzowie dowiedzieli się, że badania były, przedstawiono metodologię, natomiast nie wyniki. Zupełnie nie rozumiem, czemu.
Zapamiętałam z tego filmu wypowiedź jednego z mnichów, który mówił, że medytacja jest też analizą.
Jeżeli jakiś człowiek uderzy nas kijem, to mamy do czynienia z trzema zdarzeniami: człowiekiem, kijem, gniewem człowieka. Na kij nie możemy się złościć, na człowieka również, jesteśmy źli na gniew człowieka. Ale przecież nie ma sensu odpowiadać gniewem na gniew.
Ot, czym jest też medytacja Justyna Moćko
Justyna@joga-joga.pl